*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

środa, 11 kwietnia 2012

Bo bez pracy nie ma kołaczy.

No i masz ci los! Jak widać, zawsze musi być ten pierwszy raz, bo nigdy mi się to nie zdarza. Zapomniałam zabrać książki! Zawsze mam ze sobą jakąś w torebce. Ale tak się złożyło, że ostatnio skończyłam jedną czytać. Wieczorem przygotowałam sobie nową i położyłam na torbie. Ale że rano Franuś pomagał mi się zbierać do wyjścia, podał mi torbę, a nie włożył do środka książki. Moja wina, bo mu nie powiedziałam, że torba nie do końca spakowana :) On wie, że trzeba mnie pilnować, bo ostatnio na wyjazd służbowy nie zabrałabym ani laptopa ani dokumentów gdyby nie on :P
A więc jadę sobie dzisiaj znowu na delegację do Warszawy – bez książki jak już wspomniałam i nawet bez czasopisma językowego, bo wszystkie już przeczytałam i czekam na kolejny numer. Na całe szczęście spakowałam w ostatniej chwili Claudię, więc tak całkiem bez czytadła nie pozostałam. Mam też służbowego laptopa, więc wykorzystałam sobie ten czas na napisanie notki, którą opublikuję przy najbliższej okazji. Albo inaczej – którą Onet pozwoli mi opublikować :)
Od razu zaznaczam, że i tym razem na żadną kawę w stolicy z blogowymi znajomymi nie ma szans, bo czas mam ściśle zaplanowany. Tym razem nie jadę już  o żadną tarczę walczyć ;), wyjazd jest typowo służbowy.
I tak właśnie rozpoczyna się mój drugi rok pracy w tej firmie. Sporo się pozmieniało od ubiegłego roku, zwłaszcza ostatnio miało miejsce sporo zmian, dlatego tym bardziej obawiałam się o mój dalszy los w Winiarni. Krótko mówiąc, jedną ze zmian było odejście osoby, która mnie przyjmowała do pracy. Przyszła nowa Pani Prezes. Pierwszą z nią rozmowę miałam w lutym i już wtedy częściowo mogłam odetchnąć – wiedziałam, że zrobiłam na niej duże wrażenie. Ale oczywiście dopóki nie dostałam wszystkiego na piśmie, niczego nie byłam pewna. Jednak podczas mojego marcowego wyjazdu powtórzyła, że odebrała pozytywnie mnie i moje podejście do pracy, do tego mój bezpośredni przełożony wyrażał się o mnie w samych superlatywach, a więc nie widzi powodu, żeby umowy mi nie przedłużyć. Dostałam więc do podpisania umowę, a także, jak już wspominałam ostatnio, zaproponowano mi podwyżkę. Ponadto moja pozycja w firmie nieco się umocniła i najkrócej rzecz ujmując stałam się trochę ważniejsza ;)
Na chwilę więc mam spokój, chociaż oczywiście gwarancji nie ma się nigdy na nic. Natomiast odkąd pamiętam wiem, że lepiej za wysoko nie siedzieć i tego się będę trzymać :D Na szczęście nigdy nie miałam takich ambicji. Od początku (już w poprzednim miejscu pracy) miałam dużą swobodę działania i samodzielne stanowisko, ale jednak bezpośrednio komuś podlegałam i chyba tak pracuje mi się najlepiej.
To by było na tyle jeśli chodzi o jakieś szczegóły, które chciałabym na temat moich dalszych losów w firmie ujawniać. Ten rok minął mi bardzo szybko i naprawdę dużo się nauczyłam. Bardzo lubię swoje obowiązki (Prezes stwierdziła przy naszym pierwszym spotkaniu, że to widać :)), w dużej mierze sama sobie zorganizowałam pracę – dostałam informację, czego się ode mnie oczekuje, ale żadnych wytycznych co do tego, w jaki sposób mam pracować. Na początku czułam się lekko skonsternowana – pamiętam kwiecień ubiegłego roku, kiedy to przez większość część czasu w pracy siedziałam bezczynnie i czytałam istrukcję naszego programu komputerowego :) Ostatecznie okazało się jednak, że wyszło mi to na dobre – wszystkie rozwiązania opracowałam sobie sama, pracuję posługując się metodami, które mi odpowiadają, a swoją skrupulatnością zaskoczyłam sporo osób. Moich przełożonych interesują efekty mojej pracy – i je widzą. A ja jestem naprawdę zadowolona siedząc w samodzielnie skonstruowanych tabelkach, szacując i licząc – to mój żywioł :) Do tego mam jeszcze okazję pracować w języku angielskim (a nawet zdarzyło się, że hiszpańskim), więcej mi nie trzeba. Do godzin pracy się już całkowicie przyzwyczaiłam, odległość też mi nie doskwiera tak bardzo, zwłaszcza, gdy sobie włączę tryb marzeń o tym, że może się kiedyś przestawimy w tamtą część Poznania :) Oczywiście nic nie jest nigdy idealne, a więc i tutaj zdarzają się gorsze dni, bywa, że się martwię z powodu jakiejś sytuacji w pracy, ale ostatecznie chyba niczego bym nie zmieniała, bo źle wcale nie jest, a moje zmartwienia często wynikają po prostu z tego mojego nieszczęsnego charakteru i faktu, że wszystko przeżywam i rozpamiętuję dziesięć razy intensywniej niż powinnam.
Proszę, no i tak to fakt, że zapomniałam książki przysłużył się mojemu blogowaniu :) Przy okazji, wszystkich zainteresowanych pragnę poinformować, że naprawdę podjęłam już kroki zmierzające ku temu, żeby się z Onetu ostatecznie wynieść. Ale okazało się to nie takie proste, jak widać, dla takiej ciemnej blondynki, jaką jestem, inne portale są dość skomplikowane. A przy założeniu, że nie wyobrażam sobie zacząć pisać, zanim wszystkiego nie przygotuję tak, jak ma być od strony graficznej (przypominam, że zanim zaczęłam pisać na tym blogu, przez około miesiąć go dopieszczałam, aby miejsce było MOJE :)), wszystko może jeszcze trochę potrwać.
O, i już Warszawa Zachodnia… :)