*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

środa, 7 lipca 2010

Nostalgicznie.

Właściwie ta notka powinna pojawić się w poniedziałek, ale ponieważ nie miałam czasu, nostalgicznie będzie dzisiaj. W poniedziałek w okolicach godziny dwudziestej po raz ostatni zamknęłam drzwi mojego pierwszego i jedynego studenckiego mieszkania. Mieszkałam już u rodziców, w czasach liceum mieszkałam z dziadkiem i wujkiem, przez jakiś czas mieszkałam w Hiszpanii. Za każdym razem nadchodził moment, kiedy musiałam się wyprowadzić. Nigdy nie było mi tak żal jak tym razem. W przypadku mieszkań rodziców i dziadka, wiedziałam, że nie żegnam się z tymi miejscami na zawsze – owszem, kończyłam pewien etap w moim życiu, wywoziłam swoje rzeczy i wiedziałam, że to co było, już nie wróci, ale wiedziałam, że nie opuszczam tych miejsc na zawsze. Nadal spędzam tam wolne dni i święta. W przypadku mieszkania hiszpańskiego szkoda mi nie było, bo lokum było fatalne, a do tego mieszkałam tam krótko, nie zdążyłam się przywiązać.
Tu mieszkałam od kiedy przyjechałam do Poznania. To było trzecie mieszkanie, które oglądałyśmy z Dorotą i od razu się zdecydowałyśmy. Mieszkałam tam sześć lat. Miałam tam tylko pokój, i to przez pięć lat w zasadzie pół :) Ale co tu dużo mówić – to był mój dom, tak się tam czułam. Chyba pokochałam to miejsce.
Zazdroszczę trochę osobom, które, zwłaszcza w okresie studenckim, zmieniały miejsce zamieszkania przynajmniej raz na dwa lata – nie przywiązywały się tak. Mnie było ciężko opuścić tamte cztery ściany… Cóż, za zamkniętymi drzwiami zostawiłam sześć lat mojego życia – jak na razie był to najlepszy okres jaki przeżyłam. Wynosząc butelki po piwie wspominałam nasze imprezy (niezbyt częste, ale jakże intensywne ;)), pakując słowniki i książki przypomniałam sobie ile łez wylałam nad nimi – zwłaszcza przed egzaminami. Ścierając blat w kuchni myślałam o tym, jak siadałam na nim i się uczyłam, kiedy już w pokoju nic do głowy mi nie wchodziło. Każdy kąt wiązał się z jakimś wspomnieniem. Nawet podłoga – a konkretnie panele, pod które wpadł mi kiedyś pierścionek. Być może przy okazji jakiegoś remontu ktoś go kiedyś znajdzie… Ale pierścionek nie opowie żadnej z historii, które pamiętam, a szkoda :)
Wszyscy, którzy oglądali nasze nowe mieszkanie zgodnie twierdzą, że jest ładniejsze i bardziej funkcjonalne. Ja tego jeszcze nie widzę – nie jestem obiektywna. To znaczy widzę, że jest ładniejsze, ale tamto było ładniejsze… wewnętrznie :) Miało duszę, tam była część mnie, tamto podobało mi się bardziej, bo traktowałam je bardziej emocjonalnie. Cóż , już tam nie wrócę. Spojrzałam po raz ostatni na puste ściany i zamknęłam za sobą drzwi.
Jestem pewna, że tamto miejsce będzie śniło mi się po nocach jeszcze długo. Kurka wodna, czy Wy wiecie jak ja tęsknię za moim skrzypiącym łóżkiem? :)