A jednak udało się jeszcze dziś ;)
Już w lipcu byliśmy umówieni z moimi rodzicami, że przyjadą do nas w połowie września, aby umożliwić nam świętowanie rocznicy ślubu. Początkowo myśleliśmy, że może sobie pojedziemy gdzieś w jakieś fajne miejsce nieopodal, ale później stwierdziliśmy, że nawet stosunkowo bliska lokalizacja wymagałaby poświęcenia jakiegoś czasu na dojazd i zwyczajnie było nam go szkoda...
Pierwszą połowę dnia spędziliśmy wszyscy razem. Pojechaliśmy też na zakupy, bo miałyśmy z mamą kupony rabatowe do dwóch sklepów odzieżowych i w pojedynkę nie dałybyśmy rady ich wykorzystać, a tak nie było problem, żeby wydać np. 150 zł (dzięki czemu dostałyśmy 50 zł rabatu). A więc my przymierzałyśmy ubrania, a nasi trzej faceci czekali. Muszę Wam powiedzieć, że Wiking bardzo lubi galerie handlowe! Już kilka razy to zauważyliśmy. Wszystko go tam interesuje, rozgląda się z zaciekawieniem, jest bardzo cierpliwy, a najlepszy dowód na to, że jest mu tam dobrze, to ten, że potrafi zasnąć (Wiking nie zasypia jeśli czuje się niekomfortowo). Oczywiście nie oznacza to, że zawsze w czasie wolnym jeździmy do centrum handlowego i przesiadujemy tak godzinami :P Ale jest to dla nas wygodne, bo przecież musimy czasami oboje z Frankiem coś kupić a nie mielibyśmy co zrobić z dzieckiem. Wiem, że wiele takich małych dzieci w tego rodzaju sklepach łatwo "przebodźcować" i potem są bardzo nerwowe, dlatego cieszę się, że Wiking reaguje jednak inaczej. Niemniej jednak staramy się wybierać miejsca (lub czas), gdzie (lub kiedy:)) z reguły nie ma ogromnych tłumów.
No ale to taka dygresja była tylko... :) Wróciliśmy później do domu i wreszcie postanowiliśmy z Frankiem, co dalej! Kino! Oboje byliśmy co do tego zgodni, bo nawet nie rozmawialiśmy ze sobą wcześniej na ten temat - każde z nas we własnej głowie snuło plany spędzenia rocznicy. Po prostu kiedy przyszło do zwerbalizowania naszych pomysłów, okazało się, że są podobne :) Zawsze bardzo lubiliśmy chodzić razem do kina, bywaliśmy tam stosunkowo często i teraz nam tego brakuje. Ostatni raz oglądaliśmy film w kinie w listopadzie, być może pamiętacie naszą randkę... Mieliśmy w planie seans w Sylwestra, no ale niestety nasze plany zostały pokrzyżowane (i chyba tu się obejdzie nawet bez linka :P). Pomyśleliśmy więc, że kino w naszym wypadku to naprawdę będzie fajny pomysł na uczczenie rocznicy.
Mieliśmy trochę problem z wyborem filmu, bo na pierwszy rzut oka wydawało mi się, że nie leci nic ciekawego. Albo jeśli jest ciekawe, to jakoś niepasujące na rocznicę. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na Everest i muszę powiedzieć, że to był bardzo dobry wybór, choć film raczej nieromantyczny ;)
Rodzice zostali z Wikingiem, a my pojechaliśmy. Dość szybko poczułam klimat rocznicowy, bo już w samochodzie. Nieobecność Wikinga zdecydowanie temu sprzyjała :) Kiedy wyszliśmy z samochodu Franek od razu mnie objął i pocałował, wiedziałam więc, że i on czuje się już w nastroju do świętowania. W kinie poczuliśmy się jak za starych dobrych czasów :) Film trzymał w napięciu i gatunek może niespecjalnie się kojarzy z romantycznym świętowaniem, ale jednak chyba sam fakt, że poszliśmy na niego we dwójkę do kina spowodował, że było, jak należy. Poza tym oboje byliśmy zadowoleni z wyboru, film nam się podobał i o to przecież też chodziło, bo jaki sens iść na jakieś romansidło (choć wiecie, że generalnie nie mam nic przeciwko nim:)) dla zasady i się później wynudzić lub zastanawiać się, czy ta druga strona jest wystarczająco zadowolona. W tym wypadku nie było tego problemu.
Po kinie jeszcze chwilę pochodziliśmy po sklepach i wróciliśmy do domu. W tym momencie muszę nadmienić, że kiedy już wyszliśmy z sali kinowej, z naszej dwójki to właśnie Franek był tym rodzicem, któremu bardziej się spieszyło do dziecka :) Nie chodziło może nawet o to, że się stęsknił, ale wiedział, że za chwilę pora kąpieli, czuł, ze pora wracać i trochę mnie popędzał. Zdaje się, że zwykle wygląda to na odwrót ;) On się tłumaczył, że po prostu nie chce nadużywać uprzejmości moich rodziców, żeby się nie zniecierpliwili, że tak długo nas nie ma, zwłaszcza, że wieczorem Wiking lubi sobie pomarudzić... Kto wie, może gdyby to teściowie opiekowali się Wikusiowi to też miałabym takie poczucie? :)
W każdym razie, kiedy weszliśmy do domu zastaliśmy taki oto obrazek - mój tato leżał na podłodze, a Wiking się na niego wspinał. Mama siedziała obok i nadzorowała zabawę. Nasz syn ledwo zaszczycił nas spojrzeniem ;) Uśmiechnął się co prawda, ale zamiast podraczkować do nas (jak się spodziewaliśmy), wrócił do wspinaczki. W ogóle był we wspaniałym humorze. Głośno się śmiał i kiedy szykowaliśmy mu kąpiel, cały czas kręcił się nam pod nogami wielce zadowolony. Po kąpieli mój tata dostał w rękę butelkę i karmił Wikusia, a później poszedł go usypiać. A my z Frankiem szybko się przebraliśmy i wyszliśmy na odświętną kolację :) W windowym lustrze prezentowaliśmy się całkiem, całkiem - makijaż, szpilki, eleganckie spodnie, koszula - no wiecie, te klimaty ;) Zupełnie przypadkowo Franek włożył nawet koszulę pasującą do mojej sukienki :P
Zrezygnowaliśmy z pomysłu, żeby jechać znowu do Warszawy do restauracji, właśnie ze względu na wspomnianą wcześniej oszczędność czasu. Poszliśmy do restauracji, w której organizowaliśmy chrzciny, a która znajduje się kilkaset metrów od naszego domu. Trochę się obawiałam, że może taki wybór będzie za mało wyszukany i nastrój nie będzie odpowiednio podniosły, ale okazało się, że wszystko było tak, jak należy. W dodatku trafiliśmy na wieczór z muzyką na żywo, więc wytworzył się specyficzny klimat.
Naprawdę było bardzo przyjemnie. Mieliśmy czas na niespieszną rozmowę, delektowanie się zamówionymi daniami i wspólną chwilą. Później wróciliśmy spacerkiem do domu, trzymaliśmy się za ręce i czuliśmy się naładowani pozytywną energią :)
Nie mam złudzeń, że takie świętowanie sprawiło, że odtąd już będzie między nami tylko cudownie :) Nie wiem, na jak długo wystarczy nam energii w tych naszych akumulatorach, ale jednak jestem naprawdę pozytywnie nastrojona, bo obawiałam się, jakie będą te nasze obchody... Okazało się, że było tak, jak należy! Mam nadzieję, że jednak w codziennym kieracie uda nam się zachować pamięć o tym wyjątkowym dniu, ale przede wszystkim myślę sobie, że skoro nie zapomnieliśmy jeszcze, jak to jest być razem ze sobą w taki sposób, to chyba będą z nas ludzie ;)