*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

czwartek, 26 listopada 2009

Muszę się nauczyć…

…samotności. Brzmi strasznie. Ale tak, muszę się jej nauczyć.
Nie mówię o tej samotności bolesnej, której nikt nie lubi i nie chciałby doświadczyć. Kiedy nie ma do kogo ust otworzyć i wydaje nam się, że jesteśmy sami na świecie. Takiej samotności nie chciałabym się ani nauczyć ani nawet nigdy doświadczyć.
Nie chodzi mi też o taką samotność, której każdy człowiek czasami potrzebuje. Musi zostać sam na sam ze swoimi myślami. Ja też czasem mam taką potrzebę. Kiedy jeszcze mieszkałam z rodzicami lubiłam wracać ze szkoły do domu, w którym jeszcze nikogo nie było i zająć się swoimi sprawami. Potem wracała mama i zaczynał się codzienny kierat – sprzątanie, odrabianie lekcji, drobne kłótnie… A po szkole miałam czas na swoje sekrety. Kiedy zamieszkałam z dziewczynami także czasami odczuwałam ulgę, kiedy klucz w zamku przekręcił się dwa razy a nie raz, bo wtedy wiedziałam, że nikogo nie ma. Mogłam obejrzeć sobie jakieś głupoty w telewizji, pogadać przez telefon. Posiedzieć w samotności. Tak. Potrzebowałam czasami takiej samotności. Ale ona była chwilowym luksusem, bez którego mogłam się też obejść.
A teraz muszę nauczyć się samotności, która towarzyszy każdemu codziennie, choć może nawet jest nie zauważalna. Ale ja ją dostrzegam, bo mi doskwiera. A wiem, że im dalej w dorosłość, tym będzie jej więcej. Już teraz jest mi trudno, kiedy mieszkam tylko z Elą, która większość dnia spędza zamknięta w swoim pokoju – no taki już ma styl życia. Albo kiedy w ogóle jej nie ma, bo ona przeważnie przyjeżdża na tydzień/dwa a potem następne dwa lub trzy jej nie ma. A ja jestem sama. Wracam z pracy do pustego mieszkania i zasypiam w samotności (już i tak jest lepiej, bo pewnie pamiętacie, że to był mój największy problem po wyprowadzce Doroty :)). Nie lubię być sama, nie potrafię. Zawsze to wiedziałam, ale najbardziej uzmysłowiłam to sobie w ostatnich dniach, kiedy rozmyślałam, jak może wyglądać moje życie bez Franka. Ale nawet pomijając jego, czasami są sytuacje, kiedy jest się samemu. Trzeba sobie w samotności radzić z mniejszymi i większymi problemami. Mama też mi uświadomiła (znowu mama, ale sobie ostatnimi poczytacie o jej mądrościach :P), że w życiu różnie bywa i nie można tak rozpaczać jak przez jakiś czas się jest samemu. Wiem o tym. I naprawdę muszę się tego nauczyć. Do tej pory uciekałam od tego jak mogłam. Zawsze starałam się załatwić sobie  towarzystwo. Ale muszę to zmienić.
Ostatnio w całej tej sprawie z Frankiem trzymałam się całkiem nieźle. Pewnie, było mi smutno i nie wiedziałam co robić. Ale ogólnie się nie posypałam. Aż do momentu kiedy w niedzielę wieczorem wróciłam do Poznania. Zaczęłam się łamać. Nie mogłam znieść tej samotności. Nie mogłam spać… Ale przecież, tu przytoczę mądrość mamy Franka – nie będę zawsze uciekać do mamy kiedy będę miała jakiś problem. Jakby nie było, 400 km w obie strony to trochę za daleko, żeby obrócić w jeden dzień.
Nie może tak być, że jestem uzależniona od obecności innej osoby. Muszę czasami sobie radzić sama. Lubię siebie i swoje towarzystwo, więc nie wiem w czym tkwi problem, że zawsze potrzebuję jeszcze kogoś. Po prostu zawsze wtedy przychodzą mi do głowy głupie myśli. Nawet jeśli będę mogła w każdej chwili do kogoś zadzwonić i porozmawiać, to fizycznie będę sama. A tego nie potrafię znieść, co jest bardzo niedobre. Muszę to zmienić, bo inaczej kiedyś normalnie zwariuję  :)albo wpadnę w depresję.
Tak więc zaczynam odwyk. Od ludzi. Od jutra nie wychodzę z domu :P A tak na serio, już przedsięwzięłam pewne kroki w kierunku zmiany tego mojego defektu :) Na razie mi wychodzi. Następnym razem zdradzę w czym rzecz. A teraz mówię wszystkim ładnie: dobranoc.