*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

czwartek, 24 września 2015

A po skórzanej szklana...

Tak jest, w ostatnich dniach obchodziłam również piętnastą rocznicę, choć nie ślubu rzecz jasna :)
Przyjechała Dorota i miałyśmy okazję uczcić piętnastolecie naszej znajomości! Od 1 września możemy już mówić, że znamy się dłużej niż połowę naszego życia!
Dobrze wiecie, że o Dorocie pisałam i pisze tu wielokrotnie, dość regularnie i w różnych kontekstach, wystarczy kliknąć na odpowiednią etykietę, żeby się o tym przekonać. Pisałam też o tym, jak się poznałyśmy, ale jako, że mamy takie święto, pokrótce przypomnę tamto wydarzenie.
1 września 2000 roku obie rozpoczęłyśmy naukę w pierwszej klasie liceum ogólnokształcącego w klasie o profilu matematyczno-fizycznym. Wcześniej nigdy się nie spotkałyśmy, nigdy o sobie nie słyszałyśmy. Nasi rodzice też się nie znali. Można więc trochę powiedzieć, że to była miłość od pierwszego wejrzenia ;) Po prostu zaiskrzyło - cała moja nowa klasa czekała na wychowawczynię, która miała nas przywitać i oprowadzić po szkole. Ponad trzydzieści osób, niektórzy się znali z podstawówki, z podwórka, skądś tam jeszcze... Ja znałam tylko dwie osoby, które chodziły ze mną do podstawówki i z którymi nigdy (również w liceum) nie byłam blisko. Reszty nigdy na oczy nawet nie widziałam, czułam się obca i zagubiona. I wtedy podeszła do mnie Dorota. Pamiętam nawet jak była ubrana :P Miała na sobie bordową koszulę :) Podeszła, przedstawiła się i od tej pory zostałyśmy koleżankami :) Dziś wiem, że podeszła, bo wydałam jej się sympatyczna i normalna :P Umówiłyśmy się, że od poniedziałku (bo 1 września w tamtym roku wypadał w piątek) będziemy siedzieć razem na angielskim. Na paru innych lekcjach też siedziałyśmy razem, choć chyba częściej siedziałam z Juską. 

Stopień naszej bliskości był różny, czasami było nam bardziej po drodze, czasami mniej, ale zawsze byłyśmy dobrymi lub bardzo dobrymi koleżankami. To, że zamieszkałyśmy razem na studiach było trochę kwestią przypadku i to był jeden z lepszych przypadków w moim życiu :) Wiele razy wspominałam o tym, że mieszkało nam się razem bardzo dobrze i tamte pięć lat spędzonych w jednym pokoju niczego między nami nie zepsuło. Nie zepsuła też moja wyprowadzka do Warszawy, a nawet myślę sobie, czy przypadkiem nas ona w pewien sposób jeszcze do siebie nie zbliżyła.

Mam wiele bardzo dobrych, serdecznych koleżanek. Ale przyznać muszę, że relacja między mną a Dorotą jest bardzo specyficzna i na pewno w jakiś sposób wyjątkowa, choć nie do końca wiem, z czego to wynika. Myślę, że nie ma sensu za bardzo jej opisywać, bo chyba da się to wyczytać z moich notek. Czujemy się w swoim towarzystwie absolutnie swobodnie, rozumiemy się niemal bez słów, porozumiewamy się półsłówkami i bez zbędnych wstępów (w smsach i mailach). Znamy swoje słabości i akceptujemy się w zasadzie bezwarunkowo. Doskonale wiem, z jakich moich zachowań podśmiewa się Dorota i które moje cechy są według niej moimi wadami. Rzecz w tym, że to jest chyba jedyna osoba (nie licząc Franka i rodziny) przed którą nie muszę się z niczego tłumaczyć. Zna mnie jak nikt (znowu nie licząc wspomnianych wcześniej ;)). I najważniejsze jest dla mnie właśnie to, że akceptuje mnie taką, jaka jestem. Nie boję się, że mnie obgada (jasne, że o mnie gada za moimi plecami :P tyle, że wiem doskonale, że nigdy nie mówi o mnie mając złe intencje, w tym co mówi nie ma złośliwości, wiem, że zawsze jest mi życzliwa; a skąd to wiem? znikąd, chyba po prostu jej ufam), że coś głupiego sobie na mój temat pomyśli i tak dalej. 
Sporo już razem przeżyłyśmy i mam nadzieję, że przeżyjemy jeszcze więcej :) Zawsze się zastanawiam, dlaczego tak lubi spędzać ze mną czas, skoro często polega on tylko na wspólnym zaleganiu przed telewizorem, łażeniu po sklepach albo spacerowaniu (kiedyś jeszcze wspólne ćwiczenia były) - nic wielkiego :) Zastanawiam się też, co powoduje, że chce się jej do nas przyjeżdżać te 300 km. Czasami mam obawy (którymi dzielę się z Frankiem, ale on wybija mi je z głowy), że się jej znudzę i przestanie mnie lubić :P Ale ona zawsze powtarza, że mnie kocha (kiedy wczoraj się ze mną żegnała to były jej ostatnie słowa), więc mam nadzieję, że chociaż miłość zostanie :D

Bez Doroty byłoby źle. Mimo, że widujemy się najwyżej raz na dwa miesiące, że czasami nie kontaktujemy się ze sobą przez kilka tygodni... I tak wiem, że byłoby źle. To było bardzo dobre piętnaście lat :) 
Dorota przywiozła ze sobą czekoladki (galaretki w czekoladzie - ani ona ani Franek ich nie lubią, to było tylko dla mnie! :D), herbatę i butelkę szampana, którą postawiła przede mną i powiedziała "to na naszą rocznicę, musimy ją razem obalić! nie wiem kiedy, ale poczekam"... Będzie więc stała ta butelka u nas i czekała na czas, kiedy będziemy mogły celebrować rocznicę naszego poznania się w szampańskich humorach :)