*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

niedziela, 10 października 2010

Bo polski to za mało :)

Uwielbiam uczyć się języków obcych. W zasadzie mogłabym powiedzieć, że to jakiś rodzaj mojego hobby. Poza tym nigdy nie miałam z tym problemów – słówka wchodzą mi do głowy bardzo szybko. W czasie studiów potrafiłam nauczyć się nawet dwustu nowych słówek dziennie (wraz z definicjami). Nie jestem być może cudownym dzieckiem, któremu wystarczyło dwa razy coś usłyszeć, żeby mogło to powtórzyć, ale wkładałam w naukę języków zawsze bardzo dużo pracy.

Przygodę z językami zaczęłam tak naprawdę kiedy miałam jakieś osiem lat – z ciocią, nauczycielką niemieckiego, śpiewałam piosenki w tym języku. Z wujkiem oglądałam Muzzy in Gondoland (kto pamięta Muzzy’ego?:)) Ale tak na serio zaczęłam się uczyć w piątej klasie podstawówki – kiedy w planie lekcji znalazł się angielski. I od tego czasu w zasadzie wiedziałam, że w przyszłości chciałabym studiować ten język. Oświeciło mnie w momencie, kiedy dorwałam którąś z książeczek o Muzzym i okazało się, że choć nie znam wszystkich słów, jestem w stanie zrozumieć sens opowiadania. Od tamtej pory dążyłam do tego, żeby opanować języka angielski jak najlepiej. 

W pierwszej klasie szkoły średniej zaczęłam uczyć się języka niemieckiego. I dość szybko zdecydowałam, że muszę opanować ten język na tyle, żeby w czwartej klasie zdawać z niego maturę. Udało się – maturę pisemną na poziomie rozszerzonym zdawałam z angielskiego, a ustną z niemieckiego.

Na studia zgodnie z moim wcześniejszym postanowieniem poszłam na filologię angielską, tyle, że poszłam na uczelnię, która oferowała również studiowanie drugiego języka. Zdecydowałam się na hiszpański – uczyliśmy się od podstaw, ale program zajęć był taki jak na języku angielskim, a więc fonetyka, gramatyka, język pisany, gramatyka opisowa itd. Po trzech latach – bo studia były licencjackie, język hiszpański miałam opanowany dość dobrze. Niestety nie było możliwości kontynuacji nauki na takim kierunku na uzupełniających studiach magisterskich. Zdecydowałam się więc kontynuować studia na filologii angielskiej, a hiszpańskiego uczyłam się na własną rękę. 

Chodziłam przez rok do dość znanej szkoły języków obcych, z której jednak nie byłam specjalnie zadowolona. Po roku zmieniłam miejsce i przez dwa lata uczyłam się w całkiem fajnej poznańskiej szkole językowej. Jak zapewne wiele z Was pamięta, jakiś czas temu zdałam również egzamin międzynarodowy z tego języka. W tym czasie kontynuowałam studia i pisałam magisterkę po angielsku. 
Studia skończyłam w lutym tego roku, kurs języka hiszpańskiego zakończył się w czerwcu. Miałam kilka miesięcy na zastanowienie się, co dalej. Myślałam długo i brałam pod uwagę najróżniejsze opcje. Niestety wygląda na to, że na chwilę obecną moja przygoda z nauką języków obcych dobiegła końca. Nie wykluczam powrotu, ale na razie taka jest moja decyzja. 
Złożyło się na nią kilka czynników, ale o tym już niestety innym razem, a wszystko przez to, że, kurka wodna, nie potrafię mniej gadać, nawet na piśmie :P
Cóż, żal, ale w życiu nic nie trwa wiecznie :)