*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

niedziela, 26 kwietnia 2009

Błogostan

Uwaga, bo teraz będzie opis przyrody, kto chce może od razu przejść do ostatniego akapitu :P
Otóż Margolka, chyba najpilniejsza studentka na roku, która nie opuszcza żadnych, nawet nieobowiązkowych wykładów zrobiła sobie wagary i nie poszła na ostatni wykład. Zamiast tego pojechała z Frankiem na działkę jego rodziców. Działka jest na uboczu, aczkolwiek jeszcze w mieście, więc trzeba było się najpierw przebić przez korki. Nie leży ona zupełnie na łonie natury, bo zaraz obok jest lotnisko, ale ponieważ lubię samoloty, nawet mi to nie przeszkadzało:) A poza tym nasza Ławica zbyt dużą przepustowością nie grzeszy:) Stop margolka, bo odbiegasz od tematu:) 
Więc jak już tam dotarliśmy, rozłożyliśmy sobie stolik, krzesełka, leżaczki i radyjko. Ja zasiadłam na leżaczku z książką a Franek zajął się obiadkiem, czyli grillem. Jak już sobie pojedliśmy i popili (znaczy on popił, bo niestety zrobił ze mnie kierowcę) wzięłam się za idiomy z hiszpańskiego. I tak się uczyłam, uczyłam aż poczułam się senna. Przesunęłam leżaczek pod wisienkę, na pełne słoneczko. Włożyłam okulary przeciwsłoneczne i ułożyłam się na boczku. I zaczęło mi się robić błogo. Leżałam sobie prawie na trawce, pod drzewkiem, gdzieś tam pod nogami plątał się pies Franka, czułam na twarzy promienie słoneczka a kwiaty we włosach potargał wiatr.. Wróć, zapędziłam się. 
No więc wiatr był, ale kwiatów nie :P  Taki leciutki, czyściutki, choć trochę chłodny wiaterek, przed którym chronił mnie kocyk. I taka cisza… Ale nie taka idealna, tylko moja cisza. Słyszałam śpiewające ptaszki, świszczący wiatr, szeleszczące liście i gałęzie… Kawałeczek dalej radiowa muzyka i gdzieś tam w oddali silnik samolotów… A moja cisza polegała na tym, że mogłam się w to wszystko wsłuchać… Cudownie się czułam. Taka wolna i spokojna… A potem zaczęłam odpływać… Już mi się nawet coś śnić zaczęło… aż tu nagle jakaś łapa na moich włosach. Franek postanowił mnie pogłaskać… Uhh, mruknęłam tylko.. jeszcze się na dobre nie obudziłam, więc miałam nadzieję, że dogonię ten sen.. I już, już prawie go miałam, a tu Franek mnie w nos pocałował. No masz Ci los. Koniec spania. 

Kiedyś miałam parę zajęć z taką panią psycholog, która robiła ze mną różne ćwiczenia. Głównie polegały one na wizualizacjach. Aż żałuję, że sobie nie pozapisywałam tych ćwiczeń, bo teraz niewiele pamiętam. Ale wiem, że jedno z nich polegało na tym, że wyobrażałam sobie ogród i siebie w nim. Robiłam tam to, na co miałam ochotę i miałam czuć się po prostu szczęśliwa. Potem miałam zatrzymać w pamięci, niczym kadr z filmu, scenę, która wywoływała we mnie najbardziej pozytywne emocje.Miałam zabrać ze sobą ten moment na pozostałe dni… Wczoraj doświadczyłam takiego momentu na żywo, bez żadnej wizualizacji.Teraz zawsze kiedy będę myślała o przyjemności, spokoju, błogostanie będę miała przed sobą ten cudowny moment na leżaku, kiedy było mi najzwyczajniej w świecie dobrze :)