*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 7 marca 2011

Catharsis (?)

Przyznać muszę, że dociera do mnie ostatnio coraz bardziej, że ja chyba naprawdę straciłam serce do blogowania… Złożyło się na to kilka różnych czynników. Nie chodzi mi o blogosferę w ogóle, bo zaglądam do Was, nadrabiam zaległości, staram się komentować, ale właśnie problem w tym, że z pisaniem idzie mi gorzej. I tu problemem nie jest ani brak tematów, ani brak weny, ani nawet brak czasu, choć tym ostatnim najczęściej się tłumaczę sama przed sobą…
Żal mi, bo czuję jakbym coś traciła. Blogowanie było (choć jeszcze sama nie wiem, czy to już czas przeszły…) przez długi czas dla mnie bardzo ważne i chciałabym, żeby było tak nadal… Ten wirtualny świat budowałam sama cierpliwie i wkładałam w niego całe swoje serce. Być może to był właśnie mój błąd? Bo kiedy raz się zawiodłam, teraz na wszystko patrzę zbyt podejrzliwie? Może zbyt poważnie to traktuję po prostu? Tylko, że kiedy ja się czymś zajmuję, to zawsze robię to całą sobą. Nie potrafię tak na pół gwizdka…

A tymczasem łapię się na tym, że w swoim wolnym czasie zdecydowanie wolę robić coś innego, choć jeszcze niedawno, to blog był jednym z moich głównych zajęć. I nie chodzi wcale o znudzenie. Po prostu zaczęłam, niestety, na mój własny blog spoglądać z lekką obawą… żeby nie powiedzieć z lękiem. Paradoks nie? Mój blog, moje kredki, a więc ja mam się tutaj czuć jak u siebie. A od jakiegoś czasu łapię się na tym, że o czymkolwiek bym nie napisała, choćby o głupiej pogodzie, zwyczajnie boję się komentarzy… Mam wrażenie, jakby każda moja nawet najlepsze intencja była przewracana do góry nogami i okazuje się, że ktoś mnie zrozumiał zupełnie inaczej, albo czasami wręcz wydaje mi się, jakby niektóre komentarze były podszyte umyślną złośliwością… Być może przesadzam, być może jestem przewrażliwiona. Ale z drugiej strony, czy tak nagle zaczęłabym to dostrzegać? Wydaje mi się jednak, że coś musi być na rzeczy. Jednym zdaniem – straciłam zaufanie do mojego bloga.

Jedną rzecz muszę koniecznie podkreślić, bo nie chcę, żeby ktoś tutaj odniósł coś do siebie… Nieporozumienia na blogach się zdarzają i to jest zupełnie naturalne, bo trudno jest czasami zinterpretować czyjeś słowa. Zdarzają się też dyskusje i absolutnie nie mam nic przeciwko nim. Nawet jeśli ktoś ma inne zdanie ode mnie, dopóki będzie szanował moją opinię i nie będzie mi go narzucać swojej, wszystko będzie ok. Dopóki nie będzie też mnie bez sensu krytykować też będzie dobrze. 
I myślę, że większość z Was poznała mnie na tyle, żeby wiedzieć o tym, że ze mną można się w razie każdego nieporozumienia szybko dogadać i wyjaśnić sprawę.
Poza tym, nie odnoszę się do nikogo personalnie. Wiec proszę, nie doszukujcie się zaraz podtekstu, że być może to jest o Was. Zapewniam, że gdybym miała jakiś konkretny zarzut, do którejkolwiek z Was, załatwiłabym to nie na forum, ale „face-to-face” :)) Oczywiście w świecie wirtualnym nie jest to możliwe, ale mam na myśli maila bezpośrednio do danej osoby na przykład. Po prostu lubię wszystko od razu wyjaśniać…
Nie chodzi też o żadną z ostatnich notek. To jest po prostu taka refleksja, na którą zbierało mi się już od dłuższego czasu. Jest wśród Was wiele osób, z którymi znam się  już spory kawałek czasu. Są też takie, które znam krócej, ale zaskakująco szybko doszłyśmy do porozumienia i darzymy się szczerą sympatią (no przynajmniej ja w tym jestem szczera, za drugą stronę wszak nigdy odpowiadać nie można :P) I nawet jeśli między nami jest jakaś różnica zdania, nie przekłada się ona na nasze relacje. 

Dlatego myślę, że jeśli faktycznie niczego sobie nie ubzdurałam, to osoba (bądź osoby :)), do której kieruję tę notkę będzie doskonale wiedziała, że to do niej :) Bo być może jest ktoś, kto mnie czyta wcale nie dlatego, że mnie lubi lub że podoba mu się jak piszę. W takim wypadku nie do końca wiem, po co czyta, ale nauczona również doświadczeniem na innych blogach, wiem, że tak się zdarza. Dziwi mnie to bardzo, bo gdy mnie ktoś denerwuje albo za kimś nie przepadam, to na pewno nie odwiedzam jego bloga :) Ale wiem, że są osoby, które postępują wręcz przeciwnie. 
Jeśli więc czytasz mnie z sympatii, jeśli nie czyhasz na jakiekolwiek moje potknięcie, jeśli nie czekasz aż będzie można się w duchu ucieszyć, że coś mi nie wychodzi, jeśli Twoim głównym celem przy pozostawianiu komentarza nie jest ukłucie mnie małą szpileczką złośliwości, ten post NIE ODNOSI SIĘ DO CIEBIE :) Żeby było jasne :) Jeśli natomiast zauważasz, że trafiłam w sedno przynajmniej z jednym z tych stwierdzeń, mam prośbę – bądź szczera (lub szczery:)) i powiedz co do mnie masz, a po drugie – przestań po prostu tu zaglądać :) Po co się wzajemnie męczyć swoim towarzystwem :)

Ten temat siedział mi w głowie już od dłuższego czasu. Pomyślałam, ze jeśli się z nim  nie zmierzę, jeśli nie wyrzucę wreszcie z siebie tego, co mi doskwiera, to serce do blogowania nie wróci mi już na pewno, bo nie będę mogła być szczera. Teraz natomiast jest szansa, ze ten post trochę oczyści moje poletko i być może znowu będzie tak jak było, i do czego bardzo tęsknię.

I na koniec jeszcze prośba do wszystkich stałych i życzliwych mi osób – nie chciałabym tą notką rozpętać żadnej burzy, więc jeszcze raz proszę, jeśli nie macie nic na blogowym sumieniu, to nie bierzcie tego do siebie :)