*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

piątek, 21 listopada 2008

Stream of consciousness

Trochę mnie ostatnio  nie było. Ale to właściwie świadoma decyzja była. Nie chodziło o to, że nie miałam czasu, ani nie miałam o czym pisać. Po prostu nie chciało mi się. Bywałam u Was, chociaż nie komentowałam. Ale u mnie nie chciało mi się nic napisać. A akurat jak już się miałam za to zabrać, to coś mi akurat przerywało. I tym sposobem minął cały tydzień roboczy. 

Dziwny to był tydzień dla mnie. W dziwnym nastroju jestem ostatnio. Jakoś tak mi wszystko zobojętniało. A może świadomie wmawiam sobie, że jest mi obojętne, żeby żadnej awantury nie wywołać. Nawet nie byłam specjalnie zajęta w tym tygodniu. Przychodziłam z pracy, brałam się za jakieś tłumaczenia, za przeczytanie jakichś artykułów pod prezentację i tak mijał mi dzień. Z Frankiem znowu się mało widuję, bo jak on to powiedział „taka praca”. Tyle tylko, że u niego problem polega na tym, że on albo jest w pracy, albo śpi po pracy, bo jest zmęczony, albo śpi przed pracą, bo jak się nie wyśpi to będzie zmęczony. Kiedyś to przynajmniej przychodził do mnie, kładł się, ja robiłam swoje a on spał. Ostatnio nawet nie chce mu się przychodzić. Żeby nie było, że się nie widujemy tak zupełnie, bo przecież on uważa, ze ja pieprzę głupoty, to we wtorek przyjechał po mnie do pracy i całe półtorej godziny byliśmy razem na mieście. Wczoraj z kolei przyszedł do mnie wieczorem i posiedział godzinę. Ale szlag mnie ku..wa trafia na tą jego pożal się Boże punktualność!!! Wczoraj umawiał się ze mną na 21. Za chwilę zmienił zdanie i powiedział, że będzie po 21. Już wiedziałam, ze dla niego po 21, to będzie najwcześniej 21:48. Odpowiedział, że na pewno nie później niż 21:15. O której przyszedł? 22:15. Dzisiaj tak samo. Miał mi pomóc przenieść torby do samochodu rano. Powtarzałam mu parę razy, ze chcę o 7:45 być już w drodze do pracy. On mi powtarzał parę razy, ze o 7:30 będzie u mnie. Przyszedł 7:40. Musiałam iść jeszcze do sklepu, w efekcie wyjechałam później. Jestem wściekła na niego. W ogóle ostatnio działa mi strasznie na nerwy. I oczywiście nic nie można mu powiedzieć, bo jest wielka obraza majestatu. Z jednej strony mam dość tego biegania na paluszkach koło niego i tego, że nie mogę tupnąć nogą i powiedzieć mu, co o tym wszystkim myślę. A z drugiej boję się, że za daleko pójdę w tym wszystkim. Zła jestem na siebie, że tak mi zależy. To facetowi ma zależeć bardziej. A ja się po prostu boję, że zostanę sama. Gdybym miała teraz opcję, żeby wyjechać z Poznania na dłużej, zrobiłabym to. Może jakby się stęsknił, to trochę doceniłby to, co ma. Kiedy mieszkałam w Hiszpanii, nasz związek był słodziutki. Z jego powodu. Tęsknił, dużo ze mną rozmawiał, ciągle miał czas. Widziałam, ze mu zależało. Teraz ma mnie na co dzień, więc spotyka się ze mną tylko jak jest super wypoczęty i jak akurat nie ma nic innego do roboty.

Przepraszam, nie miało być o Franku. Nie miało być o mojej frustracji. Jakoś tak samo wyszło. Ale już nie mogę po prostu tego znieść. Olałabym go, ale coś mnie powstrzymuje. Tchórzem jestem i tyle. I za bardzo się przywiązałam. I za daleko to wszystko zaszło.
Dzisiaj wychodzę wcześniej z pracy i jadę do domu. Już mi się nie chce z niego wracać w niedzielę… Przyjadę i pewnie pierwsze co, to wkurzę się na Franka.

No i wyszedł mi taki stream of consciousness :) Czyli strumień świadomości – czyli spontaniczne  odbicie moich myśli, chaotyczne, niepoukładane, ale takie są przeważnie nasze myśli. Koniec na dzisiaj. Na razie sama w robocie jestem. Niedługo zjadą się kierownicy sali i szefowie kuchni. Trzymajcie kciuki, żebym nikogo nie pogryzła.