*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

środa, 22 lutego 2012

Każdy kij ma dwa końce.

Myślę, że całkiem sporo dobrego o naukach napisałam i zdecydowanie dałam do zrozumienia, że nasza opinia na ten temat jest jak najbardziej pozytywna. Ale wspomniałam też o drugiej stronie medalu :) Zazwyczaj tak bywa, że wszystko ma dobre i złe strony – i w tym wypadku nie wszystko mi się tak bardzo podobało.
Przyznam nawet, że po pierwszym spotkaniu miałam mieszane uczucia. Pierwsza jego połowa prowadzona była przez miłe małżeństwo i fajnie było posłuchać tego, co mają do powiedzenia. Na drugą część miał przyjść proboszcz i omówić kilka kwestii organizacyjnych, ale nie dotarł (nadrobił to na ostatnim spotkaniu), więc w jego zastępstwie wystąpił pan, który jest opiekunem tych nauk – nazwijmy go Panem Czesiem. Pan Czesio, choć wyglądał bardzo poczciwie i sympatycznie na wstępie nas zrugał za używanie terminu „nauki” przedmałżeńskie, zamiast „katechezy” przedmałżeńskie. Przyznaję, to drugie słowo w wielu wypadkach było bardziej adekwatne, ale bez przesady – czegoś się jednak uczyliśmy, nie wiem w jaki sposób słowo „nauka” miałoby uwłaczać tym spotkaniom :) Ale to tylko taki szczególik, tak naprawdę nie podobało mi się nastawienie Pana Czesia do nas, czyli narzeczonych. Krótko mówiąc sprowadzało się ono do tego, że większość z nas, którzy na kurs przybyliśmy wcale na małżeństwo nie zasługuje, bo tacy z nas grzesznicy. A w ogóle to w większości się rozwiedziemy całkiem niedługo.Z tego pierwszego spotkania wychodziłam lekko zdołowana. Nie brzmiało zachęcająco to wszystko, co usłyszeliśmy, ale przede wszystkim, czułam się wręcz przytłoczona ciężarem winy i grzechów jakimi zostałam obarczona i nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się zrehabilitować :) Małżeństwo to ciężka praca i raczej nie podołamy – choćbyśmy się nie wiem jak starali. A w ogóle to na pewno myślimy, że to tylko zabawa a nie święty sakrament. To by było na tyle :) Na szczęście Pan Czesio się za wiele nie udzielał a na późniejszych spotkaniach wydawał się jakby mniej straszny – może za bardzo wczuł się w rolę zastępując samego księdza proboszcza? :)
Zresztą już kolejny wykład wymazał moje negatywne odczucia, bo dotyczył właśnie trudności w małżeństwie oraz miłości małżeńskiej. Prowadzony był przez kobietę z poradni, która wplatała opowieści o prawdziwych przypadkach z jakimi spotkała się w czasie swojej pracy. To, co mówiła pozwoliło nam uwierzyć, że nie ma trudności nie do pokonania dla dwojga ludzi, którzy chcą być razem i którzy się kochają. A nawet jeśli się pogubili, ale wierzą w swoje małżeństwo, to nigdy nie jest za późno. Z kolei na innym spotkaniu usłyszeliśmy, że wcale nie jesteśmy tacy źli a nasza wina znowu nie taka wielka.
Ale była jeszcze jedna katecheza, która mnie trochę zdegustowała, dotycząca odpowiedzialnego rodzicielstwa. Już na samym początku zirytowało mnie to, że babka czytała wszystko z kartki i kompletnie nie nawiązywała kontaktu wzrokowego, czy jakiegokolwiek innego ze słuchaczami. To nawet nie było podpieranie się notatkami. Ale to i tak dałoby się przeżyć, tylko, że ta kobieta była totalną… męską szowinistką :)) Kobieta pracować oczywiście w dzisiejszych czasach powinna, więc nie chodzi o zagonienie jej do garów, ale moje drogie, nie oczekujmy od zmęczonego pana męża pomocy w jakichś prozaicznych i przyziemnych obowiązkach. On jest stworzony do wyższych celów – na przykład do świecenia przykładem :) Dzieciom rzecz jasna ma świecić, podczas zabawy na przykład. Bo kobieta dzieci wychowuje i oczywiście jest przez nie kochana, ale to facet jest tym prawdziwym autorytetem, on nie musi prosić ani krzyczeć (od krzyków to jest mama) bo wystarczy, że jest, a dzieci już wiedzą, co mają robić :) Mężczyzna jak najbardziej dziećmi się ma zajmować i nie wolno nam męża od wszystkiego odsuwać (z tym się akurat zgadzam) ale to kobieta powinna się mocno poświęcać dla rodziny i dzieci – no, generalnie to facet spija całą śmietankę (dokładnie tego zwrotu użyła) jeśli chodzi o rodzicielstwo – kobieta ma cierpieć z godnością i być wdzięczna za wszystko :)
Należy podkreślić, że to moje bardzo subiektywne odczucia – po prostu od początku mi kobita nie podeszła i jakoś niełatwo mi było później zmienić swoje nastawienie. Franek nie wszystko odebrał tak jak ja, więc nie wykluczam tego, że przesadzam (ale z drugiej strony on jednak jest facetem :P, może zwyczajnie nie zwrócił uwagi na to, co mnie najbardziej zabolało). Poza tym tutaj podałam wersję bardzo mocno skróconą i uproszczoną, pewnie także trochę wyolbrzymioną, żeby dokładnie podkreślić, o co mi chodzi. Ale sprawiedliwie muszę dodać, że nie wszystko, co mówiła (czytała :)) ta pani wydawało mi się nieżyciową bzdurą i trochę mimo wszystko z tego skorzystałam. A tak w ogóle, gdy później zerknęłam na rozpiskę, to zobaczyłam, że ten wykład miał być prowadzony przez jakiegoś faceta, więc ona prawdopodobnie była w zastępstwie – co tłumaczyłoby jej nieprzygotowanie.
Zdecydowanie te zajęcia podobały mi się najmniej. Frankowi z kolei nudziło się na innym wykładzie, prowadzonym w jego odczuciu monotonnie i raczej nieciekawie. Ale i tak nie zmienia to naszych ogólnych odczuć, które jednak są jak najbardziej pozytywne. Nie chciałam jednak podawać wersji totalnie wyidealizowanej :)) Myślę, że każdy po prostu ma jakieś kwestie, na których punkcie jest mniej lub bardziej przewrażliwiony a to zakłóca odbiór – dlatego zawsze wybierając się na takie nauki trzeba być przygotowanym, że nie wszystko, co usłyszymy nam się spodoba i będzie zgodne z naszymi przekonaniami. Ważne jednak, żeby mimo wszystko znaleźć coś dla siebie – my skupiliśmy się na tym, co do nas bardziej przemawiało i  to z tego czerpaliśmy najwięcej korzyści.