*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Dziecko Boże

Nasz Wiking ma już pierwszą uroczystość na swoją cześć za sobą. Co prawda większą część imprezy przespał, ale w najważniejszego momentu nie :) Ale od początku...
Chrzest planowaliśmy zrobić trochę wcześniej, ale święta wielkanocne pokrzyżowały nam plany i okazało się, że najlepszym terminem będzie dopiero ostatnia niedziela kwietnia. Przystaliśmy na niego i już od ponad miesiąca mogliśmy się do tego dnia przygotowywać. Kupiliśmy Wikusiowi ubranko - a nawet dwa :P, bo się nie mogliśmy zdecydować, zrobiliśmy listę gości i zarezerwowaliśmy miejsce w restauracji. No i oczywiście poszliśmy do spowiedzi i zebraliśmy potrzebne dokumenty i zaświadczenia. 
Początkowo przeszło nam przez myśl, żeby zorganizować chrzciny w domu, ale zrezygnowaliśmy z tego pomysłu - a ściślej moja mama i teść dość skutecznie nam ten pomysł wybili z głowy. Teraz się bardzo z tego cieszę, bo okazało się, że w sobotę Franek pracował w takich godzinach, jak jeszcze nigdy 9-19! Nie mam pojęcia, jak byśmy przygotowali przyjęcie, gdybym została z tym sama. To znaczy z Wikusiem, ale to akurat chyba tylko utrudniałoby sprawę :) W każdym razie zarezerwowaliśmy miejsce dla dwunastu osób w karczmie ze swojskim jedzeniem. Na uroczystość zaprosiliśmy najbliższą rodzinę i Dorotę oczywiście :) Pierwszy gość - moja siostra, która została chrzestną Wikinga - przyjechała już w piątek. W sobotę przyjechali moi rodzice oraz brat Franka z rodziną, a w niedzielę pozostali.

Do kościoła Wikuś chodzi z nami regularnie - pierwszy raz na niedzielną mszę poszedł kiedy jeszcze nie miał trzech tygodni nawet :) W zasadzie zawsze drzemał - od czasu do czasu przebudzając się tylko i potem z powrotem zapadał w sen. Dopiero tydzień temu rozpłakał się na mszy tak bardzo, że Franek musiał z nim wyjść i już nie wrócił. W ogóle od tej niedzieli Wikuś miał nieco gorsze dni i trochę się obawialiśmy, jak to będzie - w piątek na mszy przed spotkaniem dotyczącym chrztu obudził się i rozpłakał w czasie ogłoszeń (na co ksiądz powiedział, że musi się spieszyć, bo dziecko popędza ;P). Bałam się trochę, jak to będzie wobec tej zmiany przyzwyczajeń, zwłaszcza, że chrzest był po mszy odprawianej o godzinie 13 tej a to nie jest czas drzemki Wikinga... I rzeczywiście, kiedy wyszliśmy z domu, Dzieciak ani myślał zasnąć. Leżał przez jakiś czas spokojnie w wózku, po czym zaczął kwilić i stękać. Wiedzieliśmy, że dopiero się rozkręca, więc aby temu zapobiec, wyjęliśmy go z wózka. I tym sposobem Wikuś calutką mszę spędził na naszych rękach, obserwując z zainteresowaniem wszystko dookoła. Najzabawniejsze było, kiedy przyglądał się ludziom przyjmującym komunię świętą - wyglądało tak, jakby liczył i sprawdzał, czy nikt się nie wyłamał :P Generalnie zachowywał się naprawdę bardzo fajnie, wszyscy go pochwalili :) Gdyby nie to, że na ogłoszeniach zaczęła przemawiać jeszcze jakaś wolontariuszka, to ani razu by się nie rozpłakał - ale to już widocznie było dla niego i dla drugiego chłopca za dużo, bo głośno dali znać, że nie podoba im się drugie kazanie. Swoją drogą współczuję dziewczynie, bo mnie byłoby się trudno skupić na mowie, gdyby dwójka dzieci tuż przed ołtarzem krzyczała ;) Chociaż ku naszej uldze Wiktosia szybko udało się uspokoić, wystarczyło wstać i trochę się przespacerować. Na drugiego chłopca raczej niewiele rzeczy działało, w ogóle przez całą mszę sobie popłakiwał, co zresztą przyciągało uwagę naszego Malucha i choć moja siostra bała się, że Wiking zacznie płakać razem z innym dzieckiem, to on się tylko mu przyglądał :)
Po mszy nastąpiła uroczystość właściwa i odtąd Wikuś został zaliczony do grona Dzieci Bożych :) Bałam się, że będzie już zmęczony i zacznie marudzić, ale tylko chwilę postękał w momencie polewania jego główki wodą. Możemy być więc dumni z naszego synka - nie tylko nie przespał własnej uroczystości, ale w dodatku bardzo dobrze ją zniósł :) A jeśli znowu zdarzy się, że nam się w niedzielę na mszy rozpłacze, to musimy sprawdzić, czy przypadkiem nie wystarczy wyjąć go z wózka, żeby sobie mógł obserwować otoczenie, może wcale nie trzeba będzie wychodzić z kościoła :)
Po mszy poszliśmy wszyscy do restauracji. Nakarmiłam Wikinga i ululany przez mojego tatę i wujka zasnął, choć wcześniej jeszcze sobie popłakał ile sił w płucach... Niestety tak już ma, że czasami ma problem z zaśnięciem (szczególnie gdy jest dość długo i intensywnie aktywny) i wtedy mocno płacze. W każdym razie obudził się dopiero po trzech godzinach, dzięki czemu mogliśmy porozmawiać spokojnie ze wszystkimi gośćmi :)

I tym oto sposobem Wikuś stał się członkiem naszego kościoła, mam nadzieję, że wczoraj został obdarzony szczególną łaską i dzięki temu będzie miał same dobre dni :D

A oto i nasz Wikuś:


Prawda, jaki podobny do mamusi? :P Nawet się  ubraliśmy pod kolor ;)