*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

piątek, 30 kwietnia 2010

Guess who’s back

Orzeł wylądował. A właściwie orzełka Margolka – wczoraj późnym popołudniem na wrocławskim Koperniku :) Mój pobyt w Irlandii dobiegł końca niestety. Co wcale nie znaczy, że skończył mi się również urlop :) Kosztem tego, że we wtorek i środę będę musiała zostać w pracy do wieczora, wzięłam sobie wolne jeszcze na dziś i tym sposobem znalazłam się dzisiaj w Miasteczku a nie w Poznaniu i majówkę spędzę w domku, delektując się jeszcze kilkoma dniami beztroski i wolności :)
 W Irlandii natomiast było fantastycznie! Krótko trochę, fakt, ale wróciłam niesamowicie wypoczęta, zwłaszcza psychicznie. Nic nie musiałam, mogłam sobie leżeć i pachnieć :) Ale pozwoliłam sobie jednak na niewielki wysiłek polegający na zwiedzaniu, graniu w kraty, lekkim imprezowaniu i oczywiście na rozmawianiu z koleżankami i wspominaniu studenckich czasów. W następnej notce powiem coś więcej i może jakieś fotki nawet się znajdą.
W każdym razie wyjazd był naprawdę rewelacyjny. Zawsze świetnie się czuję na urlopie, ale tym razem było jeszcze lepiej – myślę, że dlatego, że zawsze miałam świadomość podczas wypoczynku, że jak wrócę będę musiała coś robić – że czeka na mnie kolokwium, prezentacja, esej albo magisterka do napisania. A tym razem nic na mnie nie czeka! Poza pracą oczywiście, ale to jest inna sprawa, bo za to mi płacą :P A kiedy jestem na urlopie nie muszę o niej myśleć, ba, nawet nie mogę, bo szef mi zabronił, więc tego nie robię. Relaks totalny!
Dziwnie było trochę, że bez Franusia, chwilami brakowało mi go, wspominałam sobie wspólne wypady i żałowałam, że go nie ma ze mną. Miałam nadzieję, że uda mu się do mnie dojechać do Miasteczka, ale niestety wolne ma dopiero w poniedziałek, a wtedy to ja już będę wracać. Ale z drugiej strony to też miało swój urok, że byłam bez niego – byłam bardzo zaaferowana a poza tym cieszyłam się spotkaniem z dawno niewidzianymi koleżankami, więc tęsknota nie doskwierała mi jakoś szczególnie, natomiast Franek codziennie wysyłał mi mnóstwo smsów, z których wynikało, że tęskni i to było bardzo miłe :) Nic to, już kiedyś pisałam, że nam rozstania zawsze służą i mam nadzieję, że tym razem też tak będzie i stęskniony Franek przywita mnie w poniedziałek z radością ;)
A tymczasem, mimo, że przede mną jeszcze trzy dni wolnego, kończę urlop od blogowania :) Powoli powracam – odpowiem na wszystkie wcześniejsze komentarze i nadrobię zaległości u Was, chociaż pewnie trochę czasu mi to zajmie :)

niedziela, 25 kwietnia 2010

Fruuu.. i poleciałam

No to zaczęło się. W sensie urlopowanie :) W piątek zamknęłam sprawy bieżące w pracy i wybyłam ;) A wieczorem zaliczyłam cały wachlarz rozrywek ;) Najpierw poszłam do filharmonii, potem do klubu na piwo z dziewczynami a w końcu wylądowałam w na koncercie bluesowym z Frankiem, jego mamą i ciocią :) Muszę przyznać, ze wieczór byłby super gdyby nie to, że byłam koszmarnie zmęczona :( Oczy mi się zamykały i chociaż strasznie miałam ochotę pobawić się i mile spędzić ten wieczór, organizm się buntował i przez ten konflikt interesów niestety nie byłam w najlepszym nastroju. Trudno, było minęło. Ale wieczór i tak był fajny.
A tymczasem za chwilę wyruszam… Udało mi się spakować. Oto mój jedyny bagaż :)
 
Dałam radę zmieścić się w torbę 55x40x20 :) Jestem z siebie dumna.
Przyznać muszę, że trochę się boję… Dawno już sama nie podróżowałam, zawsze z Frankiem i raźniej było :) W Dublinie muszę wsiąść w autobus i przejechać na drugi koniec Irlandii do Limerick i wysiąść na odpowiednim przystanku. Mam nadzieję, że obejdzie się bez komplikacji :) Fakt, w Hiszpanii radziłam sobie bez problemu i też jeździłam sama wzdłuż i wszerz, więc pewnie tym razem też sobie poradzę, w końcu nie jestem jakąś sierotką ;)
No dobrze, już czas. Trzeba się załapać na odprawę :) Dziewczyny mają internet, więc jeśli będę miała czas, dam Wam znać co porabiam :) Udało mi się też przedłużyć urlop i co prawda w Irlandii będę tylko do czwartku, ale potem z wrocławskiego lotniska pojadę nie do Poznania ale prosto do Miasteczka i zostanę tam aż do 3 maja :) 10 dni urlopu. Właśnie zaczyna się drugi :)

Dopisek:
Notkę napisałam w niedzielę rano, ale się nie opublikowała niestety, nie wiem dlaczego :) W każdym razie – jestem już w Irlandii, podróż bez większych problemów a teraz siedzimy już od kilku godzin z dziewczynami i gadamy, gadamy, gadamy…
Pozdrawiam z Limerick :)

sobota, 24 kwietnia 2010

23 kwietnia

Notkę napisałam wczoraj, ale niestety przez cały dzień miałam problemy z internetem i nie udało mi się go opublikować, a ponieważ data w tym wpisie jest kluczowa, pozostawię go we wczorajszej formie ;)
Dokładnie dwa lata temu opublikowałam na tym blogu mój pierwszy post.  Tak naprawdę blog powstał jakiś tydzień/dwa wcześniej, ale zanim cokolwiek na nim napisałam, chciałam koniecznie, żeby było to moje miejsce i dopieszczałam je z każdej strony. Co sprawiło, że blog wygląda tak, jak wygląda, opisałam dokładnie w zeszłym roku, więc jeśli kogoś to interesuje, zapraszam :) Tak naprawdę, regularnie zaczęłam pisać dopiero w maju, ale niech umowną datą powstania bloga będzie data publikacji pierwszej notki :) Dzisiaj na pewno inaczej wyglądałby pierwszy wpis. Nie jestem z niego zadowolona, w ogóle nie wiedziałam jak się do niego zabrać, o czym napisać, więc po prostu napisałam skargę na Franka, bo akurat mnie wkurzył :) Potem nabrałam trochę wprawy, miałam więcej pomysłów, lepiej mi się pisało. Chociaż żałuję czasami, że mistrzynią pióra (a raczej klawiatury), brak mi lekkości i… zwięzłości :) Ale pracuję nad tym, pracuję ;)
Miło mi, że pomimo tych braków odwiedzacie codziennie mój blog. Dziękuję bardzo wszystkim stałym Czytelniczkom, tym weekendowym i nieregularnym :) Bez Was ten blog na pewno nie byłby taki sam, a może nie byłoby go wcale – nie będę ukrywać, gdybym chciała pisać tylko dla siebie, nadal pisałabym pamiętnik, który leży w mojej szafce. Pisać tutaj zaczęłam, bo chciałam, żeby ktoś to przeczytał, chciałam podyskutować, wymienić się poglądami i po prostu należeć do tej społeczności. Być jedną z Was. Fakt, że ostatnio przechodzę mały kryzys – głównie czasowy, nie daję rady wszystkiego czytać, nie nadążam z pisaniem o wszystkim o czym bym chciała, ale mam nadzieję, że to chwilowe. Chyba nie zanosi się na to, żebym przestała pisać w najbliższym czasie. Jeszcze się nie wypaliłam, chociaż na pewno mój blog nieco zmienił swoją formę od czasu pierwszego wpisu – ale to chyba naturalne, minęły dwa lata, skoro zmieniam się ja, zmienia się także mój blog…
Cieszę się, że mam takie miejsce w sieci, gdzie mogę napisać o tym, co myślę lub o tym, co mi się przydarzyło. Wolę jak jest weselej, ale niestety czasami bywa smutno. Lubię jak coś się dzieje, ale czasami w życiu zdarza się zastój w różnych jego dziedzinach i trzeba to przeczekać. Chciałoby się przeżywać tylko szczęśliwe chwile, ale niestety od czasu do czasu trzeba stawić czoła momentom trudnym i przykrym. Wszystko to najczęściej znajduje swoje odbicie na tym blogu. Myślę, że warto. Miło będzie kiedyś do tego wrócić. Prawdę mówiąc, nie umiem już sobie za bardzo wyobrazić, jakby to było bez bloga :) Brakowałoby mi tego miejsca, co bym z czasem zrobiła? :)) Poza tym, tak sobie myślę czasami, że szkoda, że nie pisałam wcześniej… Myślę, że na przykład blog byłby dla mnie świetnym narzędziem cztery lata temu, kiedy mieszkałam w Hiszpanii… – przydałby się do radzenia sobie z tęsknotą, z kłopotami ze współlokatorką, a także pomógłby zatrzymać wiele pięknych chwil z tamtego okresu byłby miejscem, w którym mogłabym pisać o tym co  mnie dziwi lub co mi się podoba w obcym kraju. Ale czasu nie cofnę :) Nie pisałam wtedy, więc postaram się nie zrobić tego błędu teraz…
Wiem, że sporo osób lubi bawić się z wystrojem bloga i grafiką, ale ja do takich nie należę :) To jest moje miejsce, włożyłam dużo pracy w jego przygotowanie i gdybym coś zmieniła, nie czułabym się tu jak u siebie. Tak, to może się wydawać nudne, ale przecież ja jestem trochę nudna :)

czwartek, 22 kwietnia 2010

Zapętlona i kradziej czasu

Mam za sobą dziwaczny tydzień. A w zasadzie to dwa… Bo mam wrażenie jakby się wszystko zaczęło w piątek dwa tygodnie temu. Od tamtej pory czuję się jakbym… nie była sobą. A właściwie chodzi o to, że wydaje mi się jakbym patrzyła na siebie z boku i zdumiewają mnie niektóre moje decyzje i myśli. A  od zeszłego czwartku  ogóle jest jakoś tak… dziko. Tak, to jest dobre określenie :) Dziko jest po prostu. Dziwne rzeczy się dzieją wokół mnie od tygodnia i mam jakieś dziwaczne przeczucia. Ale nawet nie umiem ich określić. Trochę jakby niepokój, do tego szczypta tęsknoty za czymś nieokreślonym. Ale jest też trochę pozytywnych uczuć. Nie umiem się określić. Chciałabym, żeby było już normalnie. Ale może nie będzie, bo i wydarzenia niecodzienne mnie czekają. Przede wszystkim podróż niedzielna…
A w ogóle to chciałam powiedzieć, że coś się ostatnio dzieje z czasem. Mam wrażenie jakbym się zapętliła :) Jakbym utknęła w jakimś momencie i nie potrafiła się z niego ruszyć, jakbym znalazła się w jakimś tunelu, na zewnątrz którego czas pędzi jak szalony. I tylko ja w takim zwolnionym tempie się poruszam. I wcale nie chodzi o to, że jestem bierna albo nie chce mi się czegoś robić. Mam wrażenie, że robię wszystko jak zwykle, tylko dziesięć razy wolniej :) O, weźmy takie blogowanie :) Nigdy nie miałam problemu z tym, żeby przeczytać codziennie wszystkie blogi, skomentować je w większości i jeszcze co nieco sklecić u siebie. A ostatnio nie wiem jak to się dzieje, ale się nie wyrabiam :) Wybaczcie mi więc ewentualne zaległości u Was, ale zawsze wszystko nadrabiam, więc na pewno i teraz mi się uda.
Mam jeszcze jedną teorię. W moim otoczeniu prawdopodobnie grasuje jakiś kradziej czasu :) Robi to bardzo subtelnie. Niemal nie zauważam, tego, że ktoś mi uszczknął trochę z mego czasu, ale wieczorem orientuję się, że gdzieś mi się podziało pół dnia :) Chyba po prostu nie mogę funkcjonować bez planu. Muszę sobie rozpisać co i jak codziennie mam zrobić a najlepiej to jeszcze dopisać do tego przedział czasowy. W przeciwnym razie jest tak jak dzisiaj – przez całe popołudnie udało mi się tylko wyprać kilka rzeczy (dodam, że ręcznie, żeby nie było, że skończyło się na wciśnięciu kilku guziczków ;)) Pozostały czas spędziłam w pozycji pół leżącej z Frankiem. Oglądaliśmy jakieś bzdury w telewizji, rozmawialiśmy również o bzdurach i robiliśmy tysiące zdjęć, żeby rozładować baterię w aparacie. Misja się powiodła. Ciekawy dzień, nie pogadasz :) Aha, z rzeczy pożytecznych – zjadłam cztery Mamby :)

środa, 21 kwietnia 2010

Sny to jedna z największych zagadek – naukowych i nie tylko. Nie można o nich powiedzieć w zasadzie nic pewnego.

Jeśli o mnie chodzi, wierzę, że sny nie biorą się one znikąd. Nie przemawia do mnie idea snów proroczych – uważam, ze nawet jeśli przyśni nam się coś, co ma potem miejsce w rzeczywistości, to albo zadziałało to na zasadzie samospełniającej się przepowiedni, albo sen był po prostu odzwierciedleniem naszych myśli, nadziei lub obaw i już wcześniej przeczuwaliśmy, że coś takiego się stanie. 
Czasami zdarzają się sny głupie i zupełnie bez sensu. Myślę, że wtedy sny są efektem porządków jakie robimy sobie na osobistym twardym dysku podczas nocnego odpoczynku, polegających na wymiataniu wszystkich niepotrzebnych myśli i informacji i łączeniu ich czasami zupełnie absurdalnie. I nie ma sensu przypisywanie im żadnego znaczenia :) 

W ogóle interpretacja snów to tajemnicza sprawa :) Myślę, że głównie chodzi o to, żeby potrafić odnieść sen do naszego życia. Trzeba go potraktować jako symbol, a jak wiadomo symbole mogą  mieć różne znaczenie – taki sam sen pewnie dla dwóch różnych osób znaczy co innego. W każdym razie ja zawsze robię to tak, żeby interpretacja wyszła dla mnie korzystna :) Generalnie, sny traktuję z przymrużeniem oka, ale czasami lubię się nad nimi zastanowić – zwłaszcza  kiedy śni mi się coś charakterystycznego lub jakiś sen powtarza się w różnej formie.

Jakiś czas temu często śniło mi się kilka razy, że rodzę dziewczynkę. Przeczytałam, że oznacza to odciążenie organizmu, oczyszczenie, uwolnienie się od zmartwień i kłopotów, nowe, korzystne możliwości oraz zapowiedź nowego nastawienia wobec życia. Wyobraźcie sobie, że te sny miałam na kilka dni przed obroną pracy magisterskiej… Moja podświadomość zadziałała wzorowo wysyłając mi takie sny, bo po prostu wiedziałam, że po tym wydarzeniu zmieni się jakoś moje życie, skończy się pewien etap no i uwolnię się od ciężaru jakim było myślenie o pracy magisterskiej i obronie.  Problemem jest urodzenie dziewczynki, bo podobno taki sen oznacza jakieś kłopoty i bolesne doświadczenia, ale ja zinterpretowałam to po swojemu – chociaż w ogóle nie myślę jeszcze o dzieciach, chciałabym zdecydowanie bardziej mieć dziewczynkę, niż chłopca, i w tym śnie bardzo się cieszyłam z płci dziecka. Więc uznałam to za dobry znak i swego rodzaju zapowiedź spełnienia marzeń. Jak wiecie, obrona poszła mi świetnie, dokładnie tak, jak tego chciałam :)

A dzisiaj śnił mi się samolot. A konkretnie mój lot do Irlandii. Oczywiście ma to ścisły związek z tym, że od kilku dni nic innego nie robię, tylko słucham wiadomości i co pięć minut sprawdzam stronę internetową Ławicy i mojego przewoźnika… Śniło mi się, że czekałam do ostatniej chwili na wiadomość, czy lot się odbędzie. W końcu okazało się, że tak. Miałam 30 minut na stawienie się do odprawy. A ja, kurka wodna, nie byłam jeszcze spakowana!! No i spóźniłam się o minutę :( Wbiegłam na płytę lotniska (takie rzeczy to tylko w snach:)) dosłownie parę sekund po tym jak samolot zaczął kołować. Ogarnęło mnie ogromne uczucie rozczarowania, że już było tak blisko, a jednak nie poleciałam – i to z mojej winy. Na szczęście zaraz się obudziłam.
Sen uznałam jednak za dobry znak… Część lotów z Ławicy już się dzisiaj odbywa, od jutra po południu mój przewoźnik ma również przywrócić połączenia. Prognozy mówią o tym, że na razie wulkan będzie „rzucał” lawą a nie pyłem a od jutra niebo nad Europą ma być względnie czyste… Oby… Bylebym tam poleciała, potem niech sobie wybucha co chce, jak nie będę miała jak wrócić, to już problem mojego szefa :P W każdym razie sen potraktuję jako proroctwo w tym wymiarze, że nie mogę się pakować na ostatnią chwilę :)