Jak już wiecie, wychodziliśmy z kościoła przy dźwiękach Marsza Mendelsona, a gdy
tylko przekroczyliśmy jego próg, posypały się na nas grosze :) Oczywiście
musieliśmy je wyzbierać, prawie co do jednego – wiadomo, czyj woreczek (Juska jest niesamowita, że też miała jeszcze głowę do tego, żeby
kupić specjalne woreczki na grosiki, nawet tego ze mną nie konsultowała, po
prostu zrobiła, co do niej należało) był cięższy :), przecież to oczywiste od
dawna, że kasę w naszym związku trzymam ja i nie ma co do tego żadnych wątpliwości,
a obie strony na to przystają :)
W dodatku, okazało się, że jeden z grosików wleciał mi między falbanki sukni! Nie mamy pojęcia, jak on się tam dostał, ale zdecydowanie świadczy to o tym, że grosze będą się mnie trzymały :)Kiedy już zebraliśmy te (jak się później okazało) 11,84 zł,
goście ustawili się w kolejce, aby złożyć nam życzenia. Jakże miło było
zobaczyć tych wszystkich ludzi, którzy przyjechali tam dla nas!
Jeśli chodzi o życzenia, prawdę mówiąc zawsze mi się wydawało, że młoda para odbiera te gratulacje i życzenia trochę automatycznie, niespecjalnie zwracając uwagę na twarze i że wszyscy im się zlewają. A tymczasem było zupełnie odwrotnie- każdy gość był przez nas dostrzeżony, i potraktowany indywidualnie, z obecności każdego się cieszyliśmy i z uśmiechem wysłuchiwaliśmy życzeń. Nawet teraz pamiętam wszystkie twarze oraz poszczególne słowa do nas skierowane :)
Na szczęście parę osób się zlitowało i pomogło nam zbierać :) Tu Ala i Juska. |
Jeśli chodzi o życzenia, prawdę mówiąc zawsze mi się wydawało, że młoda para odbiera te gratulacje i życzenia trochę automatycznie, niespecjalnie zwracając uwagę na twarze i że wszyscy im się zlewają. A tymczasem było zupełnie odwrotnie- każdy gość był przez nas dostrzeżony, i potraktowany indywidualnie, z obecności każdego się cieszyliśmy i z uśmiechem wysłuchiwaliśmy życzeń. Nawet teraz pamiętam wszystkie twarze oraz poszczególne słowa do nas skierowane :)
Gdy przyjęliśmy życzenia i gratulacje od wszystkich,
wsiedliśmy do samochodu. Według naszej wizji miało to trochę inaczej wyglądać,
bo mieliśmy jechać na końcu, ale nikt nie ruszał i kamerzystka uświadomiła nas,
że dopóki my nie pojedziemy, to goście też nie :) I wygląda na to, że miała
rację, bo gdy tylko wyjechaliśmy za bramę, wszystkie samochody ruszyły za nami.
Ale było fajnie, kiedy na jakimś zakręcie się obejrzałam i zobaczyłam caaaaały
sznuuur samochodów udekorowanych balonikami :) Nie wiem dokładnie, ile aut
liczyła nasza „procesja” ale na pewno więcej niż dwadzieścia. My jechaliśmy z
Robertem i Juską. Do restauracji było ok. 7 km i w drodze wymienialiśmy się
wrażeniami z tego ważnego wydarzenia, które właśnie było za nami. I jedliśmy
cukierki :P – Juska miała w torebce Michałki i nas poczęstowała. I właśnie
wtedy zaczął kropić deszcz. Właściwie teraz to nam to nawet pasowało! Mogliśmy
wykorzystać parasol, który kupiliśmy pod w wpływem impulsu specjalnie na ten
dzień. Tuż przed ostatnią prostą
prowadzącą do restauracji zatrzymaliśmy się (tak umówiliśmy się z kamerzystką)
i przepuściliśmy wszystkie samochody. A później Robert opuścił dach,
rozłożyliśmy parasol i mieliśmy prawdziwe wejście – a właściwie wjazd – smoka
:) Zrobiliśmy na gościach naprawdę duże wrażenie, słychać było nawet zbiorowe
„woooow”, a później wszyscy mówili nam, że się naprawdę pięknie
prezentowaliśmy.
No, to nam chyba wyszło,a przynajmniej my jesteśmy zadowoleni ;) Mamę Franka to tak zatkało z wrażenia, że aż zapomniała, że ma nas zaraz "witać" :P Franek musiał jej podpowiedzieć :) Opamiętała się i poszła w stronę wejścia. A my za nią.
U progu zostaliśmy powitani chlebem, solą i dobrym słowem ze strony naszych rodziców. Później sięgnęliśmy po kieliszki z wodą udającą wódkę a po ich opróżnieniu, rzuciliśmy je za siebie.
Na szczęście obydwa się rozbiły, choć ten frankowy lekko oporny był i rozbił się dopiero po zaliczeniu rykoszetu :) A później została już tylko jedna rzecz:
No, to nam chyba wyszło,a przynajmniej my jesteśmy zadowoleni ;) Mamę Franka to tak zatkało z wrażenia, że aż zapomniała, że ma nas zaraz "witać" :P Franek musiał jej podpowiedzieć :) Opamiętała się i poszła w stronę wejścia. A my za nią.
U progu zostaliśmy powitani chlebem, solą i dobrym słowem ze strony naszych rodziców. Później sięgnęliśmy po kieliszki z wodą udającą wódkę a po ich opróżnieniu, rzuciliśmy je za siebie.
Na szczęście obydwa się rozbiły, choć ten frankowy lekko oporny był i rozbił się dopiero po zaliczeniu rykoszetu :) A później została już tylko jedna rzecz:
Kiedy weszliśmy na salę znowu usłyszeliśmy Mendelsona –
tym razem w wykonaniu naszego zespołu.
Jego lider nas powitał i złożył nam życzenia, a następnie, kiedy już
wszyscy, łącznie z nami zaopatrzyli się w lampki szampana,
zaintonowali „STO LAT”, które goście od razu podchwycili. A my – żeby nie stać jak kołki i nie śpiewać samym sobie „niech im gwiazdka pomyślności” ruszyliśmy, aby ze wszystkimi gośćmi stuknąć się kieliszkami :) Chcieliśmy, aby poczuli, że nie są tylko tłem, ale, że każdy jest dla nas ważny! A później było pierwsze „gorzko, gorzko” :D
W ogóle to na temat tego całowania będę musiała notkę napisać :) Ale to już dzisiaj sobie podaruję) I nasz pierwszy (chyba, bo teraz już nie jestem pewna ;)) małżeński pocałunek!
zaintonowali „STO LAT”, które goście od razu podchwycili. A my – żeby nie stać jak kołki i nie śpiewać samym sobie „niech im gwiazdka pomyślności” ruszyliśmy, aby ze wszystkimi gośćmi stuknąć się kieliszkami :) Chcieliśmy, aby poczuli, że nie są tylko tłem, ale, że każdy jest dla nas ważny! A później było pierwsze „gorzko, gorzko” :D
W ogóle to na temat tego całowania będę musiała notkę napisać :) Ale to już dzisiaj sobie podaruję) I nasz pierwszy (chyba, bo teraz już nie jestem pewna ;)) małżeński pocałunek!
Po nim zasiedliśmy do stołu. I miałam nareszcie swój rosół
bez pietruszki! Zjadłam go ze smakiem, chociaż chyba jednak trochę bez apetytu
:) Tyle dobrego jedzenia było na stołach, a my jedliśmy tylko trochę, emocje
jednak zrobiły swoje i niespecjalnie odczuwaliśmy głód, chociaż wszystko było
naprawdę pyszne. Po obiedzie wzięłam Alę i skoczyłyśmy razem na pięterko ;) Na
pięterku znajdowały się pokoje gościnne – również nasz apartament nowożeńców,
nocleg w którym dostaliśmy w gratisie od
restauracji. Ala pomogła mi skorzystać z toalety (i tak myślałam, że to będzie większy
problem ;) a następnie pomogła mi popodciągać pończochy, pas, halkę i co tam
jeszcze trzeba było ;) Muszę przyznać, że dziewczyny – Ala, Dorota i Juska
naprawdę się spisały! Chodziły ze mną do toalety, kiedy tylko tego potrzebowałam, trzymały suknię i poprawiały to, co trzeba :)
Tym razem musiałam przede wszystkim poprawić halkę, bo bardzo bałam się, że przeszkodzi nam w pierwszym tańcu! Zeszłyśmy na dół w samą porę, bo już po chwili zespół zaprosił nas na parkiet, abyśmy rozpoczęli zabawę weselną i usłyszeliśmy pierwsze takty naszego walca.
Jak zwykle ciąg dalszy nastąpi :) Wierzcie mi, że nie miałam pojęcia, że zajmie mi to aż tyle notek, ale opisując to wszystko tworzę pamiątkę przede wszystkim dla siebie, a więc zależy mi na każdym szczególe!