*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 19 maja 2015

I po urlopie

Każdy urlop ma jedną zasadniczą wadę - zawsze dobiega końca :( I nasz, a formalnie rzecz ujmując, Franka, właśnie dzisiaj się kończy. Jutro Franek idzie do pracy, a ja po raz pierwszy od dziewiętnastu dni będę od rana z Wikingiem sama. Boję się tego, bo do dobrego człowiek się bardzo szybko przyzwyczaja i ja bardzo przyzwyczaiłam się do tego, że sama nie jestem, że do opieki nad dzieckiem zawsze jest tata w podorędziu. Przyznać muszę, że faktycznie Franek dotrzymał słowa i bardzo mnie odciążał w ciągu tych prawie trzech tygodni. Miałam czas na blogowanie, na czytanie, szydełkowanie, na wszystko, co lubię robić, chociaż oczywiście nie w tak długim czasie, w jakim kiedyś się temu oddawałam :) Ale bywało, że Franek wychodził sam na spacer, że bawił się popołudniami z Małym, że zajmował się nim, podczas gdy był bardzo marudny - a ja mogłam po prostu schować się w drugim pokoju, naprawdę nie zwracać uwagi na płacz Wikinga i po prostu zasnąć... Wiecie, że nie umiem zasypiać na zawołanie, ale raz na jakiś czas - rzadko, bo rzadko (raz, czy dwa na parę tygodni) - łapie mnie chętka na krótką, dwudziestominutową zazwyczaj, drzemkę w ciągu dnia. Poza tym często kąpał małego sam a ostatnimi czasy nawet codziennie usypiał.
Oj, trudno będzie mi znowu przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości, w której będę musiała przez większość czasu radzić sobie sama.
Nie mówiąc już o tym, że trudno będzie mi również przywyknąć do tego, że nie spędzamy już ze sobą tyle czasu, ile w ostatnim czasie. Od początku maja spędzaliśmy z Frankiem razem całe dnie - jedynie wieczorami czasami się rozstawaliśmy podczas pobytu w Poznaniu, kiedy szedł na spotkania z kolegami. Bardzo dużo razem spacerowaliśmy - na co dzień to ja wychodzę z Wikingiem na spacer, a Franek odsypia wtedy wczesne wstawanie. Pogoda zazwyczaj sprzyjała, więc przynajmniej godzinę niemal każdego dnia mogliśmy spędzić na rozmowie, brakuje mi tego na co dzień. Bo oczywiście rozmawiamy ze sobą, ale często rozpraszają nas różne codzienne sprawy albo chcemy wolny czas poświęcić na swoje ulubione czynności i trochę się to rozmywa. A podczas takiego spaceru mogliśmy być skupieni głównie na sobie i pogawędce. Zresztą w ogóle będzie mi brakowało tego, że tyle czasu spędzaliśmy na świeżym powietrzu - zarówno w Poznaniu, jak i w Miasteczku wychodziliśmy przynajmniej dwa, a czasami nawet trzy razy dziennie. Tutaj nie ma za bardzo gdzie ani z kim chodzić (podczas urlopu na spacerach spotykaliśmy się ze znajomymi lub rodziną), więc zwykle spaceruję tylko raz dziennie, a kiedy jest ładna pogoda, to wystawiam Wikinga w wózku na balkon (bo mamy ogromny).
Boję się jeszcze jednego - Wikuś ma co prawda swoją rutynę (pojawiła się dość wcześnie, bo nawet ja zapomniałam, że pisałam o tym już dziesięć dni po jego narodzinach :P) - tyle, że lubi swoje przyzwyczajenia zmieniać. Bez powodu i bez zapowiedzi rzecz jasna :) A ostatnio, siłą rzeczy część tych zwyczajów uległa zmianie ze względu na warunki i naszą mobilność, więc nie wiem, jak będą wyglądały nasze dni. Pewnie będzie trzeba sobie wyrobić nowe zwyczaje. A jako przykład tej zmienności wikingowej podam Wam kąpiel ;) W Miasteczku Dzieciak kąpany był w normalnej "dorosłej' wannie, tyle, że na specjalnej gąbce. Tak mu się ta kąpiel spodobała, że zaczął nam wydziwiać w swojej wanience w Podwarszawiu! Już mu się nie podoba kąpiel tak, jak kiedyś, poza tym strasznie chlapie i się wierci - zdecydowanie zasmakował w luksusach i teraz wanna mu za mała :/ Mam nadzieję, że się jednak z powrotem przyzwyczai, bo wanny to my tu nie mamy jak wstawić :)
Jakoś muszę to wszystko przeżyć. Nie byłabym sobą, gdybym tego nie przeżywała ;) Doskwiera mi jeszcze jedno - nie mam do czego odliczać :) Odliczałam do przyjazdu rodziców, do wyjazdu na święta, do chrzcin, do urlopu... A teraz nie mam do czego :/ 
Cóż, tak to już jest, że wszystko co dobre, - szybko, czy nie szybko - zawsze się kończy. Nawet notki :P I ta się właśnie kończy, ale pochwalę się Wam jeszcze tą sukienką za 30 zł, bo tak bardzo mi się podoba, że aż sobie cyknęłam fotkę :)

 A tu z moim duużym synkiem :)
A w ogóle, ostatnio przez przypadek cyknęliśmy fotkę, która najlepiej oddaje "wzrost" Wikinga, bo jest punkt odniesienia w postaci półtoralitrowej butelki z wodą :) Wszystkim nam się Wikuś wydaje naprawdę duży (zwłaszcza od czasu, kiedy mu się wyprostowały nóżki) i dziwimy się, kiedy okazuje się, że w stosunku do innych dzieci w swoim wieku już taki nie jest :)