*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

piątek, 17 lutego 2012

Móc zatrzymać ten czas.

Gdybym miała przeżywać jakiś dzień w nieskończoność i gdybym miała wybór… Jaki byłby to dzień?
Zdumiewająco szybko przyszła mi do głowy odpowiedź na to pytanie – byłby to dzień naszych zaręczyn. I wcale nie dlatego, że spełniło się moje marzenie -  zupełnie nie miałam takich odczuć. Ani nawet nie dlatego, że to był najpiękniejszy dzień w moim życiu – wiele takich pięknych dni już przeżyłam. Właściwie nie potrafię chyba powiedzieć, dlaczego właśnie ten dzień – może po prostu był idealny? :) Przy czym zaznaczam, że wcale nie chodzi o nieskazitelność – przecież nie było słodko od rana, nie wstaliśmy we wspaniałych humorach. Mało brakowało, a nigdzie byśmy nie pojechali, po drodze się posprzeczaliśmy (o totalną drobnostkę, ale my chyba lubimy po prostu się trochę poprztykać), pogoda była beznadziejna przez pół dnia. A jednak pamiętam jak się czułam, gdy już dojechaliśmy na miejsce. Beztroska, radość, szczęście po prostu. A może już coś przeczuwałam? Jeśli tak, to nawet fragment moich przeczuć nie przedostał się do mojej świadomości :) Było ciepło, przyjemnie. Było tak… zwyczajnie :) A potem ta plaża – czułam się wolna. Miałam poczucie, że możemy wszystko, choć poprzestaliśmy na tym, że grzecznie usiedliśmy na kocyku i popijaliśmy winko (to już nie tak grzeczne :)) Jeszcze zanim usłyszałam wiadome pytanie, miałam poczucie, że chcę zatrzymać tę chwilę. Wszystko, co wydarzyło się później, uczyniło ją tylko jeszcze piękniejszą i jeszcze bardziej wartą zapamiętania. Nie chciałam schodzić z plaży. Marzy mi się spędzenie którejś z czerwcowych nocy w Petersburgu. No właśnie, to była taka namiastka białej nocy… Dookoła się ściemniało, zegar wskazywał coraz późniejszą godzinę, a na północy cały czas było jasno. Pięknie. Mogłabym tam spędzić całą noc. Ale musiałam ulec Frankowi, który zdecydowanie twierdził, że nie jest to najbezpieczniejszy pomysł. Ruszyliśmy więc w stronę miasta, a mnie kręciło się w głowie – nie tylko ze względu na wypite wino. Zaczęło docierać do mnie, co się wydarzyło. Zboczyliśmy jeszcze do knajpki na piwo i trafiliśmy na dancing. Muzyka była doskonałym tłem do naszej rozmowy o ilości gości na naszym weselu :) Niestety nic nie trwa wiecznie i musieliśmy wracać. Nie chciałam. A przede wszystkim – nie chciałam, żeby czas płynął dalej. Tuż przed wejściem do naszego domku patrzyłam w czyste niebo pełne gwiazd i myślałam o tym, że chcę zatrzymać ten czas.

Jak wiadomo – żaden dzień się nie powtórzy i nie ma dwóch tych samych nocy. Ale można przynajmniej jeden dzień dwa razy opisać :)

Notkę sponsoruje książka „Siedem razy dziś” autorstwa Lauren Oliver :)

Ps. I tak mi przyszło do głowy, w trakcie pisania – ta piosenka chyba byłaby bardzo adekwatna.