*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

czwartek, 10 listopada 2011

To by było na tyle jeśli chodzi o spokój ;)

Czy ja wspominałam coś o rutynie, stałym porządku dnia i niewielkiej dynamice? Hmm…, mimo wszystko chyba jednak jeszcze nie będę odszczekiwać, ALE…
Cały mój dzisiejszy dzień był na wariackich papierach. Wstałam rano i zrobiłam to, czego nie zrobiłam wczoraj wieczorem :) Nastawiłam pranie, zmyłam naczynia, ugotowałam obiad na dziś. Poszło mi całkiem sprawnie i nawet zadowolona byłam, że wychodzę z domu na tyle wcześnie, że nie ma możliwości, żebym się do pracy spóźniła.
O święta naiwności! Szybko wpakowałam się w zator, którego totalnie się nie spodziewałam w tym miejscu. Okazało się, że jakaś ciężarówka wyjeżdżała z budowy i robiła to w taki sposób, że zablokowała ruch na całym pasie. Kiedy przeszkoda została ominięta, musiałam odstać swoje w spodziewanym już korku – ale tu z kolei poszło bardzo sprawnie. Zwolnić musiałam znowu na drodze, która zazwyczaj jest drogą w miarę szybkiego ruchu. Zazwyczaj… – jeśli tylko nie wpakuje się na nią facet na motorynce, czy czymś tam… I tak za tą motorynką dokulałam się razem z całą kolejką samochodów do kolejnego zatoru, którego nie powinno być! Jak się później dowiedziałam – awaria świateł. Jeszcze mi tylko brakowało, żeby na sam koniec przejazd mi przed nosem zamknęli. Ale to mi zostało darowane.

Na parkingu stanęłam o 9:05. Spóźnienie niewielkie, ale wystarczające żebym odczuła dyskomfort. Szybko chwyciłam komórkę, torebkę i otworzyłam drzwi od samochodu, który powiadomił mnie delikatnym pikaniem, że nie zgasiłam świateł. Chciałam to zrobić zbyt gwałtownie, bo niechcący nacisnęłam klakson. Klakson wywabił z magazynu połowę pracowników, którzy byli świadkami mojego spektakularnego potknięcia. Pionu nie straciłam, ale moja komórka wyślizgnęła mi się z ręki i rozpadła na bruku na trzy części (spokojnie, telefon przeżył, to nie pierwszy raz – wszak Nokie pancerne są!). Nic to, uśmiechnęłam się tylko, powiedziałam dzień dobry i pobiegłam do biura goniona okrzykami: „Pani Margolko, kto to widział, żeby tak się do pracy spieszyć?” :)
W biurze, jak to w biurze – spokój… Ale nie tym razem :) Okazało się, ze bez uprzedzenia zmienili nam sposób logowania się do głównego programu. Oczywiście tylko jedna osoba miała z tym problem. No zgadnijcie kto? :) Tak się złożyło, że Anglicy nie zainstalowali mi jakiegoś drobnego elementu… Musieli się ze mną skontaktować w tej sprawie telefonicznie. I tu hit dnia – telefon służbowy został w moim domu na fotelu. Uwierzycie, że zdarzyło mi się to pierwszy raz?  Ale oczywiście akurat w takim dniu, kiedy to musiałam się pokornie przyznać do swojego roztrzepania moim przełożonym :) Ostatecznie Anglicy dodzwonili się na pancerną Nokię :)
Wydawałoby się, że to już koniec przygód na dziś… Zwłaszcza, że z pewnych względów skończyliśmy pracę godzinę wcześniej niż normalnie. W to mi graj! Na 18tą chciałam iść na aerobik i byłam na tę okoliczność dobrze przygotowana – wzięłam ze sobą strój, a nawet obiad :) Planowałam zjeść w pracy przed piątą, żeby potem wsiąść w samochód, pojechać od razu na ćwiczenia i nie paść z głodu. Ucieszyłam się więc, że zdążę dojechać do domu, przebrać się i zjeść na spokojnie. Taaa… Jedzie mi tu czołg? :)
No szkoda, ze nie jedzie, bo by się przydał dzisiaj – do taranowania wszystkich samochodów, które stały na mojej drodze do domu. Kiedy tak stałam już pół godziny dostałam smsa od Franka, który dziś pracował: „Korki, korki, korki – potężne, wielkie, ogromniaste, takich jeszcze nie było”…
I cóż mi pozostało? Wyciągnęłam to swoje pudełko z obiadem, widelec i zaczęłam wcinać. Jeśli stałyście dziś w Poznaniu w korku i widziałyście za kierownicą jakąś wariatkę z widelcem, to byłam ja – Margolka! Akurat zdążyłam zjeść, kiedy wyjechałam na prostą. Dotarłam do domu w sam raz na czas, żeby się przebrać i pobiec na aerobik.

A później to już naprawdę było spokojnie :) I nawet uporałam się z całą górą ubrań do prasowania. I chciałam jeszcze powiedzieć, że ani przez chwilę mój humor się nie zepsuł dzisiejszego dnia!
Zwłaszcza, że przede mną wizja długiego weekendu. Jutro przyjeżdżają moi rodzice oraz siostra z chłopakiem. A od soboty i Franuś ma wolne :) Jupi! Miłego weekendu życzę :)