*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

niedziela, 26 maja 2013

Znowu zaczynam.

Wiecie, że jak mi wreszcie zainstalowali ten internet, to nawet lekko żałowałam ;) Pomyślałam sobie, że teraz będę o wiele mniej czytać. I umknie mi kilka ciekawych radiowych reportaży. Bo ze względu na to, że telewizji też nie mam, jedyną rozrywką (jakże lubianą zresztą przeze mnie) było czytanie, a żeby w domu za cicho nie było, non stop słuchałam audycji radiowych.
Niemniej jednak, wkurzało mnie, że nie mogę sprawdzić jaka będzie następnego dnia pogoda, nie ma mowy o dostępie do rozkładu jazdy komunikacji miejskiej, mapy miasta i w ogóle całej masy ważnych informacji. Ratował mnie jeszcze internet w telefonie, ale nie tak znowu wiele mogłam dzięki niemu zdziałać.

Miałam ogromną nadzieję, że po długim majowym weekendzie uda mi się jeszcze napisać jakąś dłuższą notkę, ale niestety, działo się tyle, że nie było na to szans. Żeby nie znikać tak zupełnie bez słowa, chciałam napisać krótką notkę przez telefon, ale okazało się, że nie da się edytować postu :( Mogłyście więc przeczytać tylko mój komentarz pod tytułem. Niektóre z Was zupełnie niepotrzebnie się niepokoiły :) Wydaje mi się, że nie dałam ku temu żadnych powodów :) Sformułowanie "pierwszy dzień reszty mojego życia" kojarzy mi się raczej pozytywnie. Tak też staram się podchodzić do wszystkiego, co się w ostatnich tygodniach wokół mnie dzieje. I mi się to udaje :) O przełomie pisałam już w styczniu, o rewolucji życiowej wspominałam później jeszcze kilkakrotnie. I właśnie ten przełom, czy też ta rewolucja stały się faktem.
Przy okazji muszę zaznaczyć jedną rzecz - nawet nie staram się być tajemnicza:) Po prostu w danym momencie piszę tak, jak czuję, a czasami czuję, że wszystko ma swój czas, że nie mam ochoty czegoś roztrząsać i że ważniejsze od konkretów są dla mnie moje emocje, które być może dla Czytelników są niejasne. Jednak kiedy coś jest tajemnicą, to nie wspominam o tym ani słowem. Jeśli piszę bardzo ogólnikowo, to zazwyczaj albo uważam, że tyle wystarczy, albo nie chcę prowokować dyskusji na dany temat, albo prędzej, czy później wyjaśniam, o co chodziło :) Tym razem mamy do czynienia z trzecim przypadkiem i  na pewno opowiem Wam co i jak, ale spokojnie, nie wszystko naraz :) Muszę to sobie jakoś poukładać... Zresztą przecież wiecie, że średnio lubię opowiadać dokładnie o tym co się dzieje i wolę, gdy "samo wychodzi" ;) No więc niech wychodzi, z czasem wszystko się wyjaśni.

***
W piątek zamknęliśmy z Asystentem chwilę wcześniej i pojechaliśmy na degustację towaru z naszego nowego katalogu. Cieszyłam się, że będę miała piątkowe popołudnie zajęte, bo tydzień temu to był jedyny dzień, w którym ogarnęło mnie chwilowe zwątpienie i tęsknota za dawnym życiem. Tym razem towarzystwo innych i alkohol (cóż, taka praca :P jak mus, to mus, trzeba pić ;)) sprawiły, że ani przez chwilę nie myślałam o tym, jak wyglądały inne piątkowe wieczory. Czekałam co prawda na jakąś informację od Franka, ale sama nie chciałam dzwonić, bo myślałam, że może śpi po pracy i przed podróżą. Zaglądałam co chwilę na wyświetlacz telefonu tak mniej więcej do 22, ale nie doczekałam się żadnego smsa. A potem skończyła się część oficjalna. Każdy pozbył się więc pięciu kieliszków, które były już zbędne i zostawił sobie tylko jeden, który wypełniał już według własnego uznania tym, co zostało po degustacji. W głowie zaszumiało i czas zaczął płynąć jakoś zupełnie inaczej. Dopiero około północy zobaczyłam smsy od Franka, w których pytał, czy wszystko jest w porządku i stwierdzał, że po braku odzewu z mojej strony wnioskuje, że degustacja jest udana... Ponieważ ostatnia wiadomość była sprzed piętnastu minut, zadzwoniłam, ryzykując, że jednak męża obudzę. Z lekką nadzieją zapytałam:
- Gdzie jesteś?
- W domu.
- Którym???
- Trzecim.
- To znaczy...?
- No w domu, leżę.
- W Poznaniu jesteś?
- Tak. 
- Ok, to na razie. - pożegnałam się nieco rozczarowana, chociaż przecież sama mu mówiłam, że nie ma sensu, żeby od razu po pracy wsiadał w samochód.

Wróciłam więc z powrotem do towarzystwa, które jednak powoli zaczęło się już wykruszać, więc i ja zamówiłam taksówkę. Tym razem, po wstępnym zawahaniu podałam kierowcy prawidłowy adres i zapewniłam go, że jak mnie już dowiezie do tego miasta, co trzeba, na ulicę będę potrafiła go poprowadzić. Cóż, trochę się przeliczyłam, bo nocą, w dodatku deszczową, wszystko wygląda inaczej. Ale wspólnymi siłami wreszcie dotarliśmy. Zapłaciłam za kurs 150 zł (sic!) firmową kartą i życząc kierowcy dobrej nocy, zatrzasnęłam za sobą drzwi, i pobiegłam do bramy. Nie rozglądałam się dookoła i gdyby nie fakt, że mamy przydzielone miejsce parkingowe, nawet bym się nie zorientowała, że nasze Twingo już stoi! Na jego widok aż wlazłam w kałużę z radości ;) Pobiegłam do klatki i z szerokim uśmiechem pokonałam dwa piętra i wpadłam do domu, wskakując na łóżko, na którym leżał Franek i udawał, że śpi. 
Gamoń jeden! Jakby mi powiedział, że jedzie, to bym się z imprezy zawinęła od razu po części oficjalnej :)) Przegadaliśmy jeszcze sporo czasu  i poszliśmy spać dopiero o trzeciej. Weekend był nasz. Byliśmy w kinie. I w Ikei. I na zakupach jedzeniowych. I pograliśmy w grę. I obejrzeliśmy Rodzinkę.pl w necie. I wypiliśmy wino. Znaczy się ja tylko jeden kieliszek, bo po piątku miałam dość, ale Franek opróżnił resztę flaszki. I spędziliśmy całkiem przyjemną niedzielę. Ale potem Franek musiał już jechać. Czekam teraz na telefon od niego, że już jest na miejscu i wszystko jest w porządku. Za godzinę powinien dotrzeć...

Tak teraz mniej więcej wygląda moja rzeczywistość - a przynajmniej ta weekendowa. O szczegółach będę pisać w kolejnych notkach, bo sporo tego wszystkiego, ale od czegoś przecież trzeba zacząć :)

Ps. Tradycyjnie już na zaległe komentarze odpowiem nieco później :)