*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 15 lipca 2013

Na (dobry?) początek

Trudno było pisać, bo nie chciałam pisać o Rokim i o tym, jak się w związku z tym czuję - to akurat chyba było oczywiste. Z drugiej strony omijanie tego tematu i opowiadanie o czymś innym wydawało mi się całkowicie nienaturalne i bezsensowne.
Tydzień temu byłam w Miasteczku. Po raz pierwszy przyjechałam i nie byłam przywitana merdającym ogonem i przytulankami :( Żal. W domu pozostało jeszcze po nim legowisko, ulubiona zabawka, kilka puszek karmy i przysmaki. Towarzyszył mi przez połowę mojego życia - i nie ma znaczenia, że nie byłam z nim na co dzień, odkąd zaczęłam studia. Chociaż fakt, że moim rodzicom jest jeszcze trudniej, bo oni jego brak odczuwają niemal namacalnie. Wszystko potoczyło się bardzo szybko - podczas naszej ostatniej wizyty w Miasteczku jeszcze był pełen życia i energii, jak zwykle żebrał o jedzenie i wygłupiał się z nami. A potem choroba wykończyła go dosłownie w tydzień :( Za chwilę minie miesiąc.
Zaczynam przyzwyczajać się do myśli, że już go nie ma - nie do tego, że go nie ma, do myśli. Już mi się nie śni. Zaczynam wierzyć w słowa Franka, który pociesza mnie tym, że trzeba się cieszyć, że było mu z nami tak dobrze, że był członkiem naszej rodziny i na pewno był szczęśliwy na psi sposób. Właściwie jak myślę o tym, jakie miał usposobienie - jestem tego pewna. Echh, ale żal i tak pozostaje. Oswojenie się z tą sytuacją z jednej strony wydaje się być nie w porządku, z drugiej przynosi ulgę i swego rodzaju nadzieję.
"Apatyczną" notkę opublikowałam przede wszystkim dlatego, że nie chciałam, żeby za każdym razem, gdy wchodzę do internetu pokazywała się ukochana mordka. Wystarczy, że nie mogę się zdobyć na to, żeby z wyświetlacza telefonu usunąć jego zdjęcie. Pewnie tego nie zrobię.
Komuś  może wydawać się głupie to wszystko co piszę, zwłaszcza, cały kontekst. Ale gdybym tego nie zrobiła, ten temat pewnie wisiałby cały czas nade mną i powodował dalszą blokadę. Zobaczymy jak będzie teraz.
Jeszcze raz dziękuję za wszystkie komentarze. I pozwólcie, że ten jeden raz odejdę od mojej zasady odpowiadania na wszystkie komentarze - bo cóż mogłabym na to wszystko odpowiedzieć tak naprawdę? :(
***
A tymczasem...
Jakoś żyję. Dzień za dniem płynie bardzo szybko, co z jednej strony napawa mnie zdumieniem i lekkim przerażeniem, a z drugiej daje nadzieję na to, ze w końcu doczekam się lepszego jutra i że... skończy się wreszcie ten wredny rok :) Tak, wiem, że ledwo połowę mamy za sobą :) Ale liczę na to, że teraz będzie już lepiej. Mam jakieś przeczucie... Ostatnimi czasy moja intuicja odzywała się głównie w sposób, który mnie niepokoił - i niestety potem zazwyczaj się sprawdzało. Mam więc nadzieję, że tym razem też się sprawdzi - w tym dobrym kierunku. Nie wiedzieć czemu, czekam na jesień z jakąś głupią nadzieją. Dziwne - nawet bardzo, bo przecież zawsze moim ulubionym okresem był maj - październik... Teraz trochę mi żal,że te dni uciekają mi trochę przez palce - co spowodowane jest trochę moim podejściem "byle do przodu i jakoś przeżyć", ale widocznie tak już musi być. I tak chyba trochę cały ten czas spisałam trochę na straty - w takim sensie, że skoro nie może być cudnie i tak jak ja chcę, to już niech nawet będzie byle jak - byle szybciej minęło :P
Ale tak naprawdę i tak wcale nie jest najgorzej. Gdyby nie ten niepokój i przykrości wywołane w ciągu ostatnich kilku tygodni, tak naprawdę byłoby nawet całkiem fajnie. Tak czy inaczej, trzymam się właśnie tego "byle do przodu", bo chcę mieć już za sobą to co najgorsze. Nie jestem optymistką i nie chcę nią być, zwłaszcza, że generalnie podejrzliwie patrzę na osoby określające siebie tym mianem :) Ale wiem, że jestem dosyć silna psychicznie i chociaż mam okresy, kiedy muszę przetrawić smutek (czasami trwające dłużej, niż bym chciała), to tak naprawdę potrafię się pozbierać. Chyba przede wszystkim dlatego, że nie należę do osób, które potrafią się w smutku pogrążać całkowicie i jest im z tym dobrze. Ale nie chcę się teraz na ten temat za bardzo rozpisywać. Idę poćwiczyć.