*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

czwartek, 21 października 2010

Spadek formy.

Niestety, mój dobry nastrój się zdeaktualizował :( Bardzo nad tym boleję, bo brakuje mi go, ale nie wiem co zrobić, żeby wrócił.
A wszystko przez to, że Franek od wczoraj ma jakiegoś focha. Był spokój przez prawie dwa miesiące, nie miał żadnych dziwnych humorów, czasami się sprzeczaliśmy, ale ogólnie wszystko było dobrze. A wczoraj się jakoś posypało. Nie pokłóciliśmy się, ale niestety Franek ma to do siebie, że kiedy jest zmęczony albo źle się czuje, to się robi nie do zniesienia. To znaczy ja naprawdę próbuję go znosić i wcale nie  mam ochoty uciec gdzie pieprz rośnie – wręcz przeciwnie – chcę być koło niego, żeby poczuł się lepiej. Ale wygląda na to, że moja obecność tylko go drażni, a mnie jest bardzo przykro z tego powodu. Nie wiem dlaczego on tak reaguje. Staram się chodzić koło niego na paluszkach, być miła, ale nic nie pomaga. A kiedy tylko pytam co się stało, dlaczego jest zły, to odwarkuje – albo, że nie jest, albo że to dlatego, że jest zmęczony/źle się czuje. Naprawdę wszystko rozumiem, ale trudno jest mi to przełknąć. Przez takie jego zachowania mnie robi się przykro, łzy same cisną się do oczu i od razu dostaję syndromu przedszkolaka :( Chciałabym umieć się od tego odciąć, nie zwracać uwagi na jego humory i zająć się sobą. Ale nie potrafię. Strasznie źle to na mnie wpływa i od razu zaczynam się dołować. A na doły niestety nie mam sposobów, mogę udawać, że potrafię je zwalczać, ale w rzeczywistości dopóki same sobie nie pójdą, jestem skazana na ich towarzystwo. Gdyby tak jeszcze Frankowi się poprawiło, gdyby trochę mnie pocieszył, przytulił, pewnie poszłoby szybciej, ale w takich momentach raczej nie mogę na to liczyć.
A w dodatku od jutra będziemy się tylko mijać – w piątek i sobotę nie będziemy się ze sobą wcale widzieć, w niedzielę tylko rano… Cały następny tydzień on będzie chodził na popołudnia, więc też się nie zobaczymy.
Ehh, nie nastawia mnie to zbyt optymistycznie. Jak ja nie lubię być w takim nastroju! :(