*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

sobota, 23 kwietnia 2016

Słowo się rzekło :)

Nadszedł 23. kwietnia, a więc deadline, który sama sobie wyznaczyłam :) Wydawało mi się wtedy, że to jeszcze kupa czasu i że zdążę napisać z dziesięć notek, a tymczasem pojęcia nie mam, kiedy to minęło. 

Nie napisałam więc przez te dwa tygodnie żadnej notki, mimo że po głowie chodziło mi ich sporo i robiłam do nich kilka podejść. Nie udało się. Ale za to rozmyślałam o pisaniu całkiem sporo i zastanawiałam się, co z tym fantem zrobić. Bez pisania da się żyć (ale co to za życie, powinnam chyba dodać, ale jednak tego nie zrobię :)). Ziemia wciąż się kręci, a moje życie nadal się toczy i nie odczułam nawet żadnej pustki. Z drugiej jednak strony przez cały ten czas, ani razu nie poczułam tak naprawdę, że to definitywny koniec i że nic więcej już nie napiszę. Raczej było tak, że ciągle miałam i mam poczucie, że to chwilowa (choć mocno się przedłużająca) przerwa. A tak naprawdę to po prostu nie wiem, kiedy i jak minęły ostatnie dwa miesiące. 

Dzisiaj mija dokładnie osiem lat odkąd opublikowałam na blogu pierwszą notkę. Przez ten czas przechodziłam przez niejeden kryzys blogowy i wtedy dobrze wiedziałam, że to jest właśnie on. Tym razem jest inaczej. Tym razem wiem, że problem nie tkwi wcale w blogowaniu, tylko we mnie i moim życiu :) Nie chodzi o to, że nie wiem o czym pisać, że skończyły mi się tematy, że przestałam to czuć, że nie mam na to czasu, ani nawet, że po prostu mi się odechciało. Rzecz w tym, że dzieje się u mnie - lub raczej ze mną - coś dziwnego i to powoduje, że jestem totalnie nieuporządkowana w realu, trudno mi więc w takiej sytuacji myśleć o świecie wirtualnym. Nie chodzi też o to, że blogosfera się zmieniła i że to już nie to, co kiedyś. Ona się zmieniła już dawno, a dotychczas przecież wcale mi to nie przeszkadzało. Po prostu robiłam swoje. Robiłam to, co czułam i czego chciałam. Czyli pisałam. Tak naprawdę miniony rok był bardzo owocny jeśli o blogowanie chodzi. Przez kilka dobrych miesięcy moje pisanie przechodziło prawdziwy renesans, o czym zresztą wspominałam wiele razy i czego trudno było niezauważyć. Pisałam prawie codziennie. Notka goniła notkę. Czułam to bardzo. Nie nadążałam wręcz spisywać tego wszystkiego, co mi się w głowie układało w gotowe notki. 
Tego mi ostatnio właśnie brakuje. Wyszłam z wprawy i polega to właśnie na tym, że mam wrażenie, jakbym zapomniała, jak się pisze. Brakuje mi lekkości w przerzucaniu myśli, zapisane sprawiają wrażenie zagmatwanych, każde zdanie przywołuje na myśl zbyt wiele wątków pobocznych, które początkowo zapisuję, a potem stwierdzam, że to było bez sensu i kasuję wszystko.
Brakuje mi też czasu. W pracy osiem godzin mija mi w mgnieniu oka. Serio, nigdy jeszcze czas nie płynął mi tak szybko, jak tam. Z kolei czas po pracy poświęcam na sprawy rodzinno-domowe, a także na zagłębienie się w siebie, choć większych rezultatów póki co, to co nie przyniosło :) Rzadko włączam komputer. Bywa, że przez kilka dni z rzędu nie sprawdzam maila, co jeszcze niedawno było dla mnie rzeczą niemożliwą. Laptop domowy zwyczajnie mnie denerwuje :) Nie umiem na nim wpisać krótkiego hasła w google, a co dopiero napisać całą notkę. Staram się więc zabierać służbowy komputer do domu, ale ostatecznie zazwyczaj  nawet nie wyciągam go z torebki, bo nagle robię się tak zmęczona, że już mi się nie chce. 

Ale oczywiście to wszystko to są tak naprawdę tylko wymówki, za którymi stoi ta prawdziwa przyczyna, której niestety nie udało mi się przez ten czas zdefiniować. Wiem tylko, że nie jest to chęć zakończenia przygody z blogowaniem.
Tak, właśnie. Stwierdziłam, że mimo wszystko tak naprawdę wcale nie chcę z tym kończyć. Chciałabym pisać nadal. Chciałabym wrócić do tych wszystkich pomysłów i chciałabym, żeby wróciła do mnie ta atmosfera, która przysiadała sobie obok mnie zawsze, kiedy tworzyłam kolejną notkę.
Nie chcę się więc dzisiaj żegnać ani z Wami, ani z tym miejscem. Żeby to zrobić, musiałabym czuć, że to już jest koniec i że na pewno nie napiszę już żadnej notki. Wsłuchiwałam się w siebie bardzo uważnie i jestem pewna, że tego nie poczułam. Wiem, że potrafię bez mojego bloga żyć, ale mimo wszystko - nawet mimo ostatnich tygodni - nie potrafię sobie tego wyobrazić.
Niemniej jednak naprawdę nie umiem robić nic na pół gwizdka, więc jeśli napiszę teraz, że to jeszcze nie koniec, a potem znowu będę milczeć tygodniami, grać na zwłokę i pisać jakieś notki, mające na celu pozamiatanie tego miejsca, to nie będzie miało żadnego sensu. Mogłabym oczywiście po prostu od czasu do czasu dawać znać co się u mnie dzieje, ale jakoś tego nie czuję. Mój blog opierał się przede wszystkim na moich emocjach i przemyśleniach, a trudno pisać notki, które zawierają te elementy, jeśli musiałabym najpierw nadrabiać zaległości w opisywaniu tego, co się u mnie wydarzyło w ostatnim czasie.
Dlatego też postanowiłam, że muszę się jakoś zmobilizować i po prostu zacząć pisać.
 Tak, wiem, że powinnam po prostu zacząć i nie zastanawiać się, od czego. Ale nie potrafię tego zrobić! Nie umiem zacząć tu i teraz, nie wracając do przeszłości, a za kolei powrót do niej wydaje się zupełnie bez sensu. Postaram się więc połączyć jedno z drugim, ale przyznaję, że nie wiem jeszcze w jaki sposób to zrobię, a co za tym idzie - czy w ogóle mi się to uda. Bo jeśli nie, to już chyba się okaże, że pacjenta mimo wszystko trzeba będzie odłączyć od aparatury podtrzymującej funkcje życiowe :) Ale teraz nie wyznaczam sobie już żadnego terminu. Po prostu mam zamiar pisać. Jeśli go nie zrealizuję, wszystko będzie jasne ;)

Osiem lat to kawał życia. Kawał, który został tu opisany mniej lub bardziej szczegółowo. Czymże więc są dwa miesiące wobec dziewięćdziesięciu sześciu ;) Mogłabym równie dobrze ich nie zauważyć. A jednak się nie da, ponieważ były one pod wieloma względami bardzo dynamiczne.
Kiedy zastanawiam się nad minionymi tygodniami, myślę o tym, że zdarzyło się ze mną coś dziwnego. Mówi się, że charakter człowieka zmienia się co siedem lat. Nie pamiętam, żebym siedem lat temu odczuwała jakąś zmianę, za to teraz odnoszę wrażenie, jakbym przeszła jakąś totalną przemianę i nie do końca potrafię się w tym moim nowym wcieleniu odnaleźć. Jestem inna! Naprawdę to czuję i wiem. Inaczej myślę, inaczej odczuwam, inaczej interpretuję. 
Łatwo jest "winą" za tę zmianę obarczać lutowy wyjazd służbowy i na pewno coś w tym jest, bo rzeczywiście w tamtym czasie coś się w mojej głowie chyba poprzestawiało. Ale tak naprawdę czuję, że niezależnie od tamtej delegacji, to była kwestia czasu. 
Przypuszczam, że prawdziwym winowajcą jest po prostu zmiana trybu życia, zmiana otoczenia, a co za tym idzie, praca. 
W pracy zresztą też zmian było i ciągle jest bardzo dużo. Prawie za nimi nie nadążam. Skończył mi się okres próbny i dostałam kolejną umowę, choć na innych warunkach niż początkowo było ustalone (przy czym sama się na te zmiany zgodziłam). Ale to wcale nie oznacza, że mam spokój na jakiś czas, bo w firmie ciągle coś się dzieje i można powiedzieć, że nie znamy dnia ani godziny ;) Poranne powitanie w rodzaju: "to ty jeszcze tu jesteś?" albo zdanie "ty będziesz następny" stały się wręcz anegdotkami w naszym dziale ;) Jakieś niewinne zdanie rzucone w przypływie bardzo dobrego humoru któregoś z nas, może nagle przeobrazić się w humor czarny ;) Ale co ciekawe, ten dobry humor prawie wcale mnie nie opuszcza. I o dziwo niemal wszystko przyjmuję ze stoickim spokojem.
Poza tym moje życie towarzyskie na gruncie zawodowym właśnie wręcz kwitnie. Jestem uwielbiana przez moją szefową, która z kolei ma fatalny PR w całej firmie, co powoduje, że jestem postrzegana jako jej człowiek. Mogłaby to być dla mnie bardzo zła wiadomość, a jednak jakimś cudem, jako jedyna (serio!) z nowych osób zatrudnionych do naszego działu w przeciągu ostatniego półrocza mam dobre relacje z osobami z innych działów. Nie wiem co tu zadziałało, ale jakimś cudem udało mi się zachować jako taką neutralność. Dzięki temu zbieram fakty, plotki i opinie z niemal każdej strony. Ale z kolei przez to mam czasami totalny mętlik w głowie i w ciągu jednego dnia potrafi mi się zmienić perspektywa. 

W domu też jest dość dynamicznie, ale nie aż tak, jak w pracy :) Mieliśmy z Frankiem nawet dwa trudne momenty - a właściwie on miał ze mną ;) Ale jakoś daliśmy sobie z tym radę. Trudno to nazywać kryzysem, ale powiem, że po raz pierwszy chyba odkąd jesteśmy razem, to moje zachowanie było przyczyną zawirowań w naszym związku. Być może jednak były one potrzebne, bo mam wrażenie, że to musiało się wydarzyć, żebyśmy mogli zmienić kierunek. Kilka rzeczy mocno mnie zdziwiło. Zaskoczył mnie Franek, ja sama też siebie zaskoczyłam. Ale przede wszystkim zaskoczyło mnie, jak życie potrafi się układać i jak bardzo potrafi grać na nosie mi i moim przekonaniom.
Wiking nam rośnie (choć bardzo powoli) i zadziwia nas ciągle tym, jak wiele rozumie. Właściwie to rozumie już chyba wszystko :P Jest bardzo fajnym synkiem, który nie sprawia nam w zasadzie żadnych problemów (odpukać ;))

Właściwie to nie wiem, o czym mogłabym jeszcze teraz tak na szybko napisać, bo czas mi się już kończy, zbliża się północ i za chwilę zamienię się w dynię i nici będą z mojego deadline'u ;) Poza tym muszę iść spać. Pozostanę więc przy tym, a reszta może sama przyjdzie.

I jeszcze tylko jedna sprawa. Przy okazji szóstej rocznicy pisania mojego bloga poprosiłam Was o to, żebyście się odezwały niezależnie od tego, czy komentujecie regularnie, czasami, czy wcale. Chciałam wiedzieć kto tu zagląda i czyja obecność może mnie zaskoczyć, a czyja nieobecność zasmucić. Rzuciłam wtedy, że następny "spis powszechny" zrobię za dwa lata. Dwa lata minęły. Moje pisanie ostatnio szwankuje, ale może właśnie dlatego, to dobry moment, żeby poprosić Was znowu o sygnał, że jesteście?
Proszę więc o zupełnie niezobowiązujące (do regularnego komentowania kolejnych notek) słowo "jestem" każdą osobę, która tu (jeszcze) zagląda :) Ostatnio to swoiste sprawdzenie obecności dało mi mocnego kopa, kto wie, być może i tym razem tak to zadziała? :) Ale przede wszystkim zależy mi po prostu na tym, żeby wiedzieć... :)