*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 17 marca 2014

Teściowa, kulinaria i pogoda, czyli poniedziałkowy misz-masz


Już jakiś czas temu kombinowałam sobie, że jak pojedziemy w marcu do Poznania (bo statystycznie wychodzi nam, że raz w miesiącu jesteśmy w Poznaniu i raz w Miasteczku), to zaproszę Panią Mamę na jakiś babski wieczór do kawiarni z okazji Dnia Teściowej. Ale  w pierwszy weekend marcowy się nie złożyło i jechaliśmy dopiero teraz - a teraz babski wieczór nie wchodził w grę, bo na sobotę zaplanowana była inna impreza :)
Już wspominałam kiedyś, że w rodzinie Franka - i w ogóle w Poznaniu, imieniny to jest poważna sprawa :) Mają zdecydowanie większe znaczenie niż urodziny. A imieniny mojej teściowej to obowiązkowy punkt marca każdego roku. Więc nasz wspólny wypad przełożyłyśmy a teraz skupiliśmy się z Frankiem na pomocy w przygotowaniach. Początkowo miał pomagać tylko Franek i zrobić "zimną płytę", bo to jego specjalność. Można powiedzieć, że jest zawodowcem, bo sporo takich płyt przygotowywał swego czasu w restauracjach ;) Ale ja się też zaoferowałam. Trochę dlatego, że na piątek i tak nie miałam żadnych konkretnych planów, ale przyznaję, że nie zawsze poznańska kuchnia trafia w mój gust, więc chciałam sobie zagwarantować coś dobrego do jedzenia :P A że teściowa mówiła, że nie ma pomysłu, co jeszcze mogłaby zrobić oprócz tego, co już sobie zaplanowała, zaproponowałam, że zrobię sałatkę z tortellini z żółtym serem i koreczki z tortilli kukurydzianej :) To było dla wszystkich (oprócz Franka rzecz jasna) coś zupełnie nowego, więc można powiedzieć, że odniosłam sukces kulinarny - bo najpierw wszyscy z ciekawości próbowali, a potem chwalili - nie tylko z grzeczności :P Coś mi się wydaje, że sprzedałam swój pomysł - byłam to winna za kilka innych, na przykład na sałatkę z kuskusem, która stała się jedną z moich ulubionych po tym, jak jej raz spróbowałam - właśnie na imieninach teściowej kilka lat temu.
Jak wspomniałam, nie zawsze to, co jest u teściów na stole mi smakuje, ale wynika to bardziej z tego, że jestem dość wybredna oraz mocno przyzwyczajona do konkretnego stylu gotowania, niż z tego, że jest to niesmaczne :) Niemniej jednak nigdy jeszcze nie było tak, żebym nie znalazła dla siebie nic - a jak już trafię na coś, co mi smakuje, staram się o tym głośno mówić, żeby zatrzeć brak ewentualnego entuzjazmu przy próbowaniu czegoś innego :P

W każdym razie, pomimo tego całego mojego przywiązania do kuchni mojego domu rodzinnego, podoba mi się to łączenie smaków wynikające z połączenia dwóch rodzin. W końcu wiele potraw, które znam od dziecka i które są dla mnie tak znajome i tak naturalne, kiedyś były nowością dla mojego taty albo mamy :) Któreś z nich wprowadziło je do naszego menu i pewnie tak samo będzie u nas. Zresztą już jest. Sporo jest dań, których Franek wcześniej nie jadał (choć zazwyczaj znał), bo nie było u niego takiego zwyczaju, a które w moim wykonaniu bardzo mu smakują. Ale i ja nauczyłam się nowych smaków i wiele z nich przypadło mi do gustu. Potem przynajmniej i ja mogę czymś zaskoczyć moją mamę :)

Wracając do sedna - kulinarnie impreza się zdecydowanie udała. Towarzysko również. W tym roku było zdecydowanie mniej dzieci, a przede wszystkim rodziców tychże, więc były one tematem numer jeden tylko na początku. W każdym razie nie zdominowały całego popołudnia i wieczoru - w przeciwieństwie do ubiegłego roku. Być może pamiętacie, że miałam mieszane uczucia po zeszłorocznej imprezie :) Nie nudziłam się więc, bo najpierw zajmowałam się wymyślaniem fryzur dla chrześniaczki Franka a później przeniosłam się do kącika dla dorosłych i trochę z nimi pogawędziłam.

Weekend, mimo, że przedłużony minął nam bardzo szybko. Żal mi trochę było wyjeżdżać - to znaczy z jednej strony cieszyłam się, że wracamy, ale z drugiej, ponieważ ostatnio jest mi trochę smutno, szkoda mi było rozstawać się z teściową. Bardzo ją lubię i ona też jest jedną z tych osób, które potrafią mnie podnieść na duchu. Zresztą kiedy wczoraj już wychodziliśmy, znalazła chwilę, żeby ze mną na osobności porozmawiać: gdy teść (który nas odwoził na dworzec) i Franek już wyszli, a ja właśnie podchodziłam do drzwi, to zatrzymała mnie na moment, żeby mnie pocieszyć. Wyczuła po prostu, że nie najlepiej się czuję, bo nie wspominałam o tym ani słowem. Uściskała mnie, powiedziała, że się ułoży, coś podpowiedziała. Miło mi się zrobiło.

Teraz nie zobaczymy się przez dość długi czas, bo do Poznania wybieramy się dopiero na ostatni weekend kwietnia, na urodziny Chrześniaczki i chrzciny jej siostry. No chyba, że teściowie wpadną do nas w międzyczasie. Moi rodzice planują przyjazd w najbliższy weekend :) My z kolei do Miasteczka jedziemy dopiero na święta, można więc powiedzieć, że szykuje nam się dłuższy, bo prawie pięciotygodniowy przysiad w Podwarszawie :) Dotychczas naszym rekordem nieruszania się z miejsca był chyba miesiąc ;) Teraz byle tylko weekendy były ładne, to będziemy sobie urządzać spacery. I już szperam w sieci w poszukiwaniu jakichś ciekawych wydarzeń kulturalnych, a nuż kolejny "Błękitny zamek" się trafi? :)

Z drugiej strony, tak sobie właśnie uświadomiłam: wielkimi krokami zbliża się kwiecień - ten nieszczęsny miesiąc, który jakoś zawsze jest dla mnie płaczliwym i smutnym. Jeśli mnie to dopadnie właśnie wtedy, gdy nie planujemy wyjazdów, to trochę kiepsko :) Muszę więc chyba ten płaczliwy miesiąc przełożyć na kiedy indziej :P
No a dzisiaj wracałam z pracy nareszcie po jasnemu, mimo, że jest poniedziałek i kończyłam o 18 :) Gdybym jechała rowerem to wreszcie nie musiałabym ubierać tej kamizelki w której wyglądam jak roboty drogowe. No ale nie jechałam, bo rano padało. Może będę się tym cieszyć w środę ;)