*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Że Dragon to jednak Dzidziek, a margolka to jednak nie ogarnia... przynajmniej bloga ;)

Ależ ten czas leci. Zaczęłam pisać tę notkę miesiąc temu, stwierdzeniem, że trochę mi ten marzec nie wyszedł jeśli chodzi o pisanie. Napisałam, ale nie dokończyłam i ani się obejrzałam a tu trzeba to samo o kwietniu napisać... W lutym co prawda ciut "nadpisałam", ale nie takie było moje postanowienie przecież. Zdecydowanie muszę nad sobą popracować...

A tymczasem oto, co napisałam miesiąc temu:

A wszystko wcale nie dlatego, że nie miałam teraz na nic czasu, tylko wręcz przeciwnie - Dragon sporo śpi w ciągu dnia - i dzięki temu, gdy Wiking był już w przedszkolu a Franek w pracy, mogłam zająć się porządkami. Chciałam się za to zabrać już dawno, ale najpierw pracowałam, więc brakowało mi czasu, a potem, kiedy już byłam na zwolnieniu, to była końcówka ciąży i jednak byłam trochę mniej sprawna - o czym zdałam sobie sprawę dopiero, kiedy już się pozbyłam brzucha uniemożliwiającego schylanie się :) Szybciej się męczyłam i w ogóle byłam jakaś spowolniona.
W ogóle luty ogłosiłam sobie miesiącem czytania. Czytałam całymi dniami, po kilka książek naraz :) Marzec natomiast był dla mnie miesiącem porządkowania. Zrobiłam sobie rozpiskę i każdego dnia miałam do zrealizowania kilka punktów związanych z przeglądaniem kartonów, które nie zostały jeszcze rozpakowane po przeprowadzce, porządkowaniem różnych drobiazgów, układaniem na półkach itp. Udało mi się wreszcie odgruzować pokój zwany przez nas "graciarnią" (który docelowo ma być pokojem Dragusia, ale to dopiero za parę lat). Jestem z siebie bardzo zadowolona, bo naprawdę dużo zrobiłam i mogę powiedzieć, że wreszcie ogarnęłam całą chałupę. Ale faktem jest, że na inne sprawy trochę zabrakło mi już czasu.

Wraz z początkiem kwietnia rozpoczęłam miesiąc powrotu do formy. Przez całą ciążę ćwiczyłam. Dosłownie do ostatniego dnia. Ćwiczyłam codziennie około 30 minut i naprawdę bardzo brakowało mi ruchu po porodzie. Dlatego mimo, że połóg kończy mi się dopiero w tym tygodniu, już po miesiącu zaczęłam delikatne ćwiczenia, przeznaczone właśnie na czas połogu (a ćwiczenia mięśni dna miednicy zaczęłam już następnego dnia po porodzie, w szpitalu nawet miałam spotkanie w gabinecie położnej-fizjoterapeuty, która ułożyła odpowiedni zestaw ćwiczeń). Czekam teraz na wizytę u lekarza, która już w tym tygodniu, a potem w gabinecie uroginekologicznym, żeby dostać zielone światło na rozpoczęcie bardziej konkretnych treningów. Spodziewam się, że nie będzie z tym problemów, bo czuję się bardzo dobrze i wygląda na to, że mięśnie, szczególnie mięsień prosty brzucha, są już na swoim miejscu.
Tak, jak poprzednim razem, bardzo szybko doszłam do siebie po porodzie. W pierwszej dobie byłam trochę obolała, ale to był taki ogólny ból mięśni, jak po ogromnym wysiłku fizycznym (którym zresztą był poród przecież :)). Ból krocza porównałabym do tego, który się odczuwa, kiedy się jeździ cały dzień na rowerze po długiej przerwie. Przez parę dni dokuczały mi trochę bóle brzucha i musiałam się ratować Paracetamolem, ale ostrzeżono mnie, że przy drugim porodzie obkurczanie się macicy trwa dłużej i jest bardziej bolesne. Kiedy wyszłam ze szpitala w sobotę, byłam jakaś sztywna i miałam problem z dotrzymaniem kroku Frankowi, ale to była kwestia rozruszania mięśni, bo już dwa dni później pędziłam na obcasach po staremu.
(...)
W tym momencie obudził się Dzidziek - (Ano właśnie, chyba jednak póki co Draguś został przechrzczony, tak Wiking nazywa swojego młodszego braciszka i jakoś tak przejęliśmy tę ksywkę również. Nie wiem, czy Dragon Dzidźkiem będzie już nawet kiedy przestanie być dzidzią, ale na razie tak się utarło i chyba będę tych dwóch określeń używać zamiennie ;)) - albo co innego mi przerwało i zgubiłam wątek.
Kolejny miesiąc naprawdę zleciał mi w tempie ekspresowym. Dzidziek spał już trochę mniej, ale na szczęście wystarczająco długo, żebym zrealizowała kwietniowe postanowienie stopniowego powrotu do formy. To znaczy taki był plan, że to będzie stopniowo, ale jak tylko dostałam zgodę od pani doktor i od położnej, która jest również fizjoterapeutą, nie mogłam się opanować i ruszyłam z kopyta.   Chyba po prostu się okazało, że nie mam aż tak bardzo do czego wracać, bo forma mnie zwyczajnie raczej nie opuściła :) Po pierwszym tygodniu ćwiczeń na rozkręcenie okazało się, że spokojnie mogę robić bardziej wymagające - zarówno jeśli chodzi o ćwiczenia wzmacniające, jak i te na wydolność. I tak sobie ćwiczyłam przez cały kwiecień, chociaż ostatnio, próbowałam się trochę przestawić i zamiast ćwiczyć codziennie krócej, postawiłam na dłuższe sesje treningowe 3-5 razy w tygodniu. Łatwo nie było, bo ja się chyba po prostu uzależniłam od aktywności fizycznej, ale wiem, że tak będzie jednak wygodniej i lepiej dla mojego organizmu. 

Dragon jest zupełnie inny niż Wiking kiedy był w jego wieku. Ale oczywiście my jako rodzice też jesteśmy już inni niż wtedy, bo mamy większe doświadczenie i chyba również nieco inne podejście. Czasami miewam trudne chwile - na przykład jak jestem sama w domu i próbuję jednocześnie wyprawić Wikusia do przedszkola i nakarmić Dragusia, albo kiedy obaj włączają syreny jednocześnie. O, na przykład taka scenka - wychodzimy na spacer i na rowerek, ale Wiking się buntuje i nie chce się sprawnie ubierać. Dzidziek, który jest już coraz bardziej śpiący niecierpliwi się i zaczyna płakać. Negocjacje z Wikingiem trochę trwają i są utrudnione z Dzidźkiem na rękach, ale w końcu się udaje. Tyle, że Dzidziek tak bardzo zmęczył się tym płaczem, że aż nie może zasnąć z tego zmęczenia. Jedziemy windą, a Dzidziek płacze. Wychodzimy na zewnątrz, a on nadal płaczę. Mówię więc Wikusiowi "stop"i wyciągam Dragona z wózka. Starszy cierpliwie czeka, młodszy się uspokaja Do czasu, aż nie odkładam go z powrotem do wózka. Zaczyna płakać. Znowu "stop" do Wikinga. Cykl się powtarza jeszcze kilka razy, w końcu mówię Wikingowi, że musimy wrócić, bo Dragon jest za bardzo zdenerwowany i musi się uspokoić. Dragon płacze i Wiking też płacze bo on chce "na lowelek". Ale wracamy. Ostatecznie Wiking wykazuje się dużym zrozumieniem. Dragon okazuje się po prostu spragniony i po paru łykach mleka z piersi się uspokaja. Uff, sytuacja została opanowana. Ale całość trwała dobre 30 minut, a ja się spociłam.
No. Ale tak ogólnie to raczej sobie radzę ;)

Tym optymistycznym akcentem zakończę kwietniową notkę, wyrażając nadzieję na to, że za moment znowu się tu zjawię ;)
Ale jeszcze jedno! No właśnie, znowu mam problemy techniczne z blogiem i przeglądarką :( Zrobiłam aktualizację w telefonie i nie mogę komentować ani u siebie ani u Was. Zresztą - do większości z Was to nawet nie mogę zajrzeć :( No i dlatego też nie odpowiedziałam na wszystkie komentarze pod poprzednią notką - robiłam to na raty z telefonu w wolnych chwilach, aż nagle mi się to zablokowało. A na komputerze google chrome mi się zawiesza i nie miałam cierpliwości.. Ale odnajdę ją i postaram się w ciągu najbliższych kilku dni na wszystkie odpowiedzieć.
Ale czy możecie mi coś na te problemy poradzić? Pytanie kieruję głównie do osób, które mają oprogramowanie iOS i przeglądarkę Safari...