Nie mam na nic ostatnio czasu. Tak sobie myślę od kilku dni.
Cały czas coś robię, cały czas gdzieś biegnę, cały czas jestem zajęta.
No
bo taki poniedziałek na przykład – wracam z pracy – w dodatku
dwadzieścia minut później (w dwadzieścia minut można naprawdę wiele
rzeczy zrobić), bo spóźniłam się na autobus. Nic to, przynajmniej
jeszcze więcej stron w książce przeczytałam. No więc, wracam, jem szybki
obiad, nastawiam pranie i biorę się za gotowanie zupy – żeby była na
wtorek. Ledwo zdążam – właśnie zakręciłam gaz pod garnkiem, kiedy słyszę
sygnał telefonu – Dorota daje mi znać, że wsiada do tramwaju. To
oznacza, że muszę wyjść z domu, żeby spotkać się z nią na skrzyżowaniu –
idziemy na aerobik. A ja jeszcze nie ubrana! No to biegiem – spodnie,
adidasy, ręcznik i woda do torby, lecę. Godzinne zajęcia a potem sauna.
Wygrzewamy się godzinę w 85-ciu stopniach, przerywając co piętnaście
minut na zimny prysznic. Potem idziemy do mnie. Szybki prysznic,
suszenie włosów, po dwa piwka. W międzyczasie, prowadząc rozmowy z
Dorotą, ogarniam trochę pokój, wieszam Frankowe koszule, składam
spodnie, chowam moje torebki… Dorota wychodzi, przychodzi Franek, kładę
się trochę później, w trakcie wymiany kilku smsów z taką jedną
niedyskretną

We
wtorek przed siódmą jestem w pracy. Wracam przed czwartą. Franek ma
wolne, proszę go o rozmowę. Rozmawiamy prawie godzinę o wszystkim.
Dostaję smsa od Doroty, że ma jakąś kontuzję i nie da rady pójść na
aerobik, zastanawiam się, czy iść bez niej. Ale Franek proponuje
odwiedziny u rodziców. Zgadzam się i jedziemy. Siedzimy tam dwie
godzinki grając w „Pędzące żółwie” i rozmawiając. Po powrocie jeszcze
parę minut rozmowy telefonicznej z mamą a potem biorę się za
przygotowanie obiadu na dziś (Franek mi pomaga). Później jeszcze
szybkie prasowanie, składanie bielizny, zerknięcie na blogi i padam.
Jednym okiem czytam jeszcze kilka artykułów w gazecie i o 22:15 gaszę
światło.
Budzik
dzwoni mi o 5:50, budzę się w objęciach Franka – nawet nie wiem, kiedy
się koło mnie położył. Wysuwam się więc i wszystko zaczyna się od nowa…
Po południu czeka mnie dentysta, no i dziś aerobiku nie odpuszczę. Jutro
spotkanie z koleżanką i muszę się jeszcze spakować, bo jadę na weekend
do Miasteczka.
Nie
mam na nic ostatnio czasu – myślę sobie. Ale po chwili myślę sobie coś
jeszcze – jak to nie mam na nic czasu, skoro udaje mi się codziennie
zrobić coś dla siebie, poczytać, porozmawiać z bliskimi a jednocześnie
jakoś daję radę sobie z codziennym kieratem? Chyba jednak nie jest tak
źle… Na wszystko czas się znajdzie, tylko trzeba to trochę zorganizować.
I przyznaję – jeszcze nie miałam czasu zerknąć na notatki ze studiów.
Ale mam zamiar zrobić to dziś po aerobiku. Może trochę mniej czasu mogę
spędzać na blogowisku, trochę mniej czytam, ale cóż, trzeba sobie jakoś
tak wszystko rozłożyć, żeby udało się liznąć wszystkiego. Będę się
starać nadal a może z czasem nawet trochę zwolnię
Mam czas na wszystko…

*zdaje się, że to myśl Tadeusza Kotarbińskiego…