*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 31 sierpnia 2010

Genetycznie obciążone.

Po imprezie jak to po imprezie – dużo sprzątania i lekkie zmęczenie :) Generalnie było ok, z małym „ale”, no ale to już wiecie z komentarzy :) Być może napiszę więcej na ten temat, ale najpierw chciałam wspomnieć o kilku innych sprawach. Można powiedzieć, że cierpię na nadmiar pomysłów i niedobór czasu, żeby je wszystkie zrealizować :))

Najważniejsza sprawa, to zdrowie. Jeszcze raz dziękuję Wam wszystkim za to wirtualne wsparcie, za trzymanie kciuków i za modlitwę. Jestem Wam naprawdę bardzo wdzięczna.Ponieważ byłyście ze mną, i poniekąd z moją rodziną w tym czasie, oczywiście jestem Wam winna wyjaśnienia. Tak, jak napisałam wcześniej, wieści są raczej dobre, chociaż nie rewelacyjne. Dobre wiadomości są takie, że siostra miała laparoskopię a nie operację ze skalpelem, więc szybciej dojdzie do siebie. Poza tym to oznaczało, że zmiany nie są aż tak poważne. I rzeczywiście – mimo, że siostra miała podwyższony marker nowotworowy, lekarz powiedział, że torbiel nie wyglądała źle, jajnika nie trzeba było wycinać. Musimy czekać na wynik badania histopatologicznego, ale generalnie na złośliwe to nie wyglądało. W sobotę siostra wyszła ze szpitala.

Niestety, całkiem różowo nie jest, bo zwyczajnie takie torbiele będą nawracać i siostra musi regularnie to kontrolować. Najgorsza wiadomość jest taka, że ma zespół policystycznych jajników :( Lekarz stwierdził, że jeśli chce mieć dzieci, to najlepiej jak najszybciej, bo może być z tym problem. Poza tym, najlepiej byłoby w przyszłości szybko usunąć jajniki. Tylko, że przecież wiele z Was dobrze wie, że to nie sztuka powiedzieć sobie: „dobrze, to od jutra staram się o dziecko”. Moja siostra ma 23 lata, jeszcze studiuje – dziennie. Nie pracuje. Jedynie praktykuje w kancelarii tłumaczeniowej. Jej chłopak też nie ma stałej pracy – regularnie jeździ za granicę na parę miesięcy, ale nie ma stałego kontraktu, po prostu jest praca, to jedzie… No i jak tutaj myśleć o założeniu rodziny?

Wyjaśnię Wam jeszcze dlaczego sprawa jest dla nas tak poważna. Oczywiście każdy zabieg jest stresujący dla całej rodziny, ale w tym wypadku sytuacja jest wyjątkowa, bo zwyczajnie jesteśmy obciążone genetycznie. Jedna babcia zmarła na raka jajników i szyjki macicy, druga na raka pęcherza moczowego i dróg moczowych. Jakieś trzy lata temu również w sierpniu przechodziliśmy takie stresy, kiedy okazało się, że mama musi iść do szpitala również z powodu dolegliwości kobiecych. Też miała dość poważną operację i regularnie musi się badać. Kilka miesięcy później mama Franka miała to samo (wiem, że to nie rodzina i geny nie mają tu nic do gadania, ale sam fakt, że każda bliższa mi kobieta ma takie problemy jest przerażający). Mnie na razie jeszcze (o dziwo :/) nic nie wykryli. Chociaż przyznam się Wam szczerze, że zawsze sobie myślałam, że prędzej to ja, nie moja siostra będę miała takie problemy – jako pierworodna, a przede wszystkim jako osoba bardzo podobna do mamy, jeszcze bardziej do babci (zwłaszcza pod względem zachowania), a więc teoretycznie więcej tych genów przejęłam… 

No i cóż tu więcej napisać? Prawda jest taka, że to jest trochę tak, jakby się siedziało na uśpionym wulkanie :( Czasami mam tylko taki ogromny żal do świata, że tak to jest urządzone, że biedna babcia przez dwa lata cierpiała chorując (u drugiej wszystko poszło bardzo szybko – od momentu rozpoznania choroby, do jej śmierci minęło pół roku) i jakby tego było mało, my również jesteśmy bardzo narażone na taką chorobę. Zawsze wiedziałam, że zmiany nowotworowe siedzą w genach, ale jakoś tak myślałam, że przecież niekoniecznie muszą one występować – wystarczy się regularnie badać. Okazało się, że problemy zdrowotne w naszej rodzinie są tylko kwestią czasu.

Jeśli mogę jeszcze prosić Was o małe wsparcie, to trzymajcie te kciuki, może się to wszystko jakoś poukłada.