*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

sobota, 17 października 2015

Orzeł wylądował.

Orzeł w sensie rodzina Frankowskich. Wylądowaliśmy w Miasteczku :) Miałam odezwać się wcześniej, ale już kompletnie nie miałam kiedy, bo pochłonęło mnie pakowanie! Oj, jak ja się nie znoszę pakować!
W czwartek po południu Franek wrócił z pracy, zajął się Wikingiem podczas gdy ja dokańczałam obiad (o tak, czasami mi się też zdarza gotować:D), a potem nie wiedzieć kiedy zrobiła się 18:00 i miałam tylko godzinę na spakowanie się :) Wczoraj jeszcze rano odwiedził nas Adaś ze swoją mamą (koleżanka z Podwarszawia). Frankowi udało się zamienić, dzięki czemu poszedł do pracy wcześniej i wrócił po 13 a nie po 15. Całe szczęście, bo nie wyobrażam sobie, kiedy byśmy wyjechali :) Zaniesienie wszystkiego do samochodu i ogarnięcie mieszkania trochę nam zajęło. Wyruszyliśmy o piętnastej. Wikuś bardzo dzielnie znosił podróż. Czasami słyszę o tym, jak dzieci nie lubią jeździć samochodem i płaczą w fotelikach. Cieszę się bardzo, że u nas nie ma tego problemu, bo nie wiem, jak bym to przeżyła, gdyby Wiking nie lubił podróżować, skoro my pokonujemy tak długie trasy (oczywiście w tym momencie zaklinam rzeczywistość, żeby się nic nie odmieniło, bo Wikuś z przekory wszak słynie :)). W każdym razie mały najpierw spał przez dłuższy czas, potem się obudził i jeszcze przez godzinę bawił się sam ze sobą. Dopiero koło 18 zaczął trochę marudzić, ale szybko dało się go czymś zająć.
Normalnie robimy zawsze jedną przerwę w drodze (i jestem zdania, że jednak tak powinno być), ale wczoraj, ze względu na to, że się Wiking tak ładnie zachowywał, a było już dość późno i zależało nam, żeby szybko dojechać, zrezygnowaliśmy z niej. Mijały już prawie cztery godziny od ostatniego posiłku Wikinga, ale że miałam słoiczek ze sobą, to go nakarmiłam w aucie, bo na zewnątrz padało. I zabrakło nam 10 kilometrów, żeby Wikuś całą drogę przejechał bezproblemowo. Byliśmy już w Mieście, kiedy zaczął się bardzo niecierpliwić i te ostatnie 7 minut  do Miasteczka (tyle czasu mniej więcej zajęło nam pokonanie tego dystansu) jechaliśmy niestety z włączoną syreną.  Wiking uspokoił się od razu, kiedy go wyjęliśmy z fotelika i mógł się wreszcie pobawić. Po prostu miał już dość siedzenia. Ale i tak jestem z niego dumna, bo jednak wytrzymał 3h45min w samochodzie. Niemniej jednak stwierdziliśmy z Frankiem, że warto robić chociaż jedną krótką przerwę, nawet jakby do celu miałoby być już niedaleko.
Najważniejsze jednak, że dojechaliśmy i Wiking jest przeszczęśliwy. Sprawia wrażenie, jakby od razu poznał kąty, które gościły nas nieco ponad dwa miesiące temu. Widać, że bardzo dobrze mu robi towarzystwo tylu osób. Łazi po cały mieszkaniu z zadowoloną miną i swoim "khihihihi", co jest ewidentnie oznaką  wspomnianej przeszczęśliwości u niego ;)

Już dawno postanowiliśmy, że w ten weekend przyjeżdżamy do Miasteczka. Ale dość spontanicznie podjęliśmy decyzję, że ja i Wiking zostajemy tu na dłużej. Wahałam się przez chwilę, bo oczywiście chciałam posiedzieć trochę w Miasteczku, ale szkoda mi było zajęć, które Wikingowi sprawiają taką frajdę, a w dodatku wiedziałam, że rodzice pracują, więc przez większość dnia byłabym sama i nawet za bardzo na spacer nie będę mogła wyjść, bo choć mieszkamy na parterze, to nie jestem w stanie znieść (a już szczególnie wnieść) wózka... Jednak stwierdziłam, że jakoś sobie z tym poradzę, zwłaszcza, gdy Franek zachęcał mnie mówiąc, że być może to już ostatnia okazja ku temu, żebym sobie zrobiła takie dłuższe urlopowanie w Miasteczku. I klamka zapadła - zostajemy. Na dwa tygodnie, może nieco dłużej, w zależności od tego, jak się ułoży grafik Franka.
A w ogóle to okazało się, że Frankowi w pracy źle obliczyli urlop (od początku mu to mówiłam!) i ma jeszcze dziewięć dni do wykorzystania, które kazali mu wybrać w listopadzie. W grudniu za to wykorzysta wreszcie urlop ojcowski, więc wygląda na to, że będziemy mieli okazję spędzić trochę czasu razem :)

A tymczasem plan jest taki, że dzisiaj świętowanie! Dotychczas okazja była potrójna, teraz będzie poczwórna :) Ale o szczegółach już będzie jutro - o ile czas mi na to pozwoli, bo jeszcze w planach mamy wypad na grzyby, a potem orzeł Franek wraca do gniazda :D