*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

środa, 14 stycznia 2015

Jesteśmy

Wypuścili nas wczoraj wieczorem. Wiking miał dostać jeszcze jedną dawkę antybiotyku o północy, ale przesunęli mu ją na 18tą i potem od razu mogliśmy wychodzić - wolne łóżko było potrzebne natychmiast :) Ten szpital ma takie obłożenie, że tam nie ma znaczenia - piątek, świątek, czy niedziela, ani, która jest godzina, wypisy robią cały czas. 
Dla nas lepiej, bo to zawsze jeden dzień prędzej w domu. Chociaż przyznam, że wychodziłam ze szpitala ze łzami w oczach. Bałam się, jak to będzie teraz bez pomocy tych wszystkich położnych, choć z drugiej strony cieszyłam się, że teraz będę już miała Franka obok siebie i nie będę musiała się martwić, że nie mam jak umyć zębów, bo mały cały czas płacze i nie mam co z nim zrobić. Ale jednak dwa tygodnie w szpitalu robią swoje, mimo wszystko przyzwyczaiłam się do tamtejszej rutyny, opieki i do tego, że bywałam w centrum zainteresowania (personel tego szpitala naprawdę potrafił chwilami sprawić, że czułam się tam, jak jedyna pacjentka na całym oddziale). Ale całkowicie wybiło mnie to z mojego rytmu - zasypianie o 21 i pobudka o 6? Mogłam o tym zapomnieć, bo o 21 podpinali mnie na godzinne KTG. Później teoretycznie mogłam spać, ale średnio co godzinę przychodziła któraś położna albo do mnie albo do pacjentek na sąsiednich łóżkach - to antybiotyk, to probiotyk, to zmierzenie ciśnienia... A o 4:00 znowu KTG, które zazwyczaj kończyło się około 6:00, więc o tej porze zamiast wstawać to dopiero znowu zasypiałam. Kiedy urodził się Wiking, to oczywiście ta codzienność szpitalna zaczęła wyglądać jeszcze inaczej. Ale rzecz jasna tęskniłam za domem i chciałam już wrócić.
Wczoraj o 19:30 wróciłam. Jest lepiej z Frankiem u boku. Zwłaszcza, kiedy Wiking płacze a my nie wiemy, dlaczego. Chwilami bywa ciężko, ale gorzej było w szpitalu, kiedy przejmowałam się tym, że dziecko przeszkadza innym - zwłaszcza, że inne maluchy wydawały się ciche i spokojne, płakały, dostawały jeść i szły spać, a nasz nakarmiony i przewinięty nadal płakał... Ale jak na razie najbardziej doskwiera mi ten totalny brak ogarnięcia, który odczuwam. Fakt, to dopiero jedna doba w domu, ale jest mi dziwacznie z tym, że nie umiem sobie chwilowo niczego zorganizować, bo na razie jeszcze trudno o plan, choć przecież wcale nie jest tak, że non stop muszę się zajmować dzieckiem. A wiecie, że ja czuję się dobrze, gdy mam wszystko "od-do". Poza tym jestem mocno zmęczona. Tak fizycznie. Ale nie potrafię się przemóc, żeby w dzień po prostu regenerować siły - ciągle znajduję sobie coś do roboty i frustruje mnie, że nie mam na razie siły na to, czy na tamto. A dodam, że Franek mocno mnie odciąża, dzisiaj ugotował obiad, załatwił formalności w przychodni, posprzątał i jeszcze skakał koło mnie ze śniadaniem, kolacją, herbatką...
No nic, jakoś to muszę sobie poukładać. Będę Wam w miarę możliwości meldować na bieżąco, a do tego nadrobię zaległe notki i ewentualne odpowiedzi na Wasze komentarze.