Franuś
wczoraj rano wstał i poszedł do sklepu, bo nie było chleba. Przy okazji
kupił mi bułkę, żebym sobie wzięła do pracy (lubię jeść „na sucho”) –
nie wiedział jaką, więc kupił na wszelki wypadek cztery i mogłam sobie
wybrać. Do tego kupił mi jogurt – truskawkowo-poziomkowy, bo wie, że ja
lubię jogurty „czerwone”. I jeszcze soczek – ot tak, żebym miała co pić w
pracy, a soczek 100% więc zdrowy.
Kiedy
wróciłam z pracy Franuś postawił mi przed nosem talerz z obiadem –
gorącym, bo dopiero co przygotowanym. I oczywiście po obiedzie mogłam
sobie usiąść przed komputerem – włączonym już wcześniej. Franek wie, że
ja zawsze jak przychodzę do domu, pierwsze co, włączam komputer – nawet
niekoniecznie od razu przy nim siadam, ale włączyć muszę. I mnie od
jakiegoś czasu w tym wyręcza. Nawet go nigdy o to nie prosiłam. (wczoraj
i tak odpuściłam komputer, wolałam sobie usiąść na kanapie obok Franka.
Co z tego, że byliśmy zaczytani każdy w swojej książce, ważne, że razem
:))
Dzisiaj
rano wstałam, a w lodówce czekała obrana pomarańcza. (Nie lubię obierać
cytrusów) I może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że on
szedł dziś do pracy na 4:15. Wstał więc po trzeciej i jeszcze znalazł
czas, żeby mi obrać owoc! Kochany jest.
Franuś
przyjeżdża po mnie na dworzec, gdy przyjeżdżam z Miasteczka i jadę
pociągiem. Rzecz jasna, jeśli tylko akurat nie pracuje, odwozi mnie na
niego - a kiedy jadę na dworzec prosto z pracy, spotykamy się na
miejscu. Franek przywozi mi walizkę z domu, żebym nie musiała jej targać
do biura. Ostatnio tuż przed odjazdem pociągu przypomniałam sobie, że
zostawiłam w aucie komórkę. Nawet nie mrugnął i po nią pobiegł. Wcale
nie musiał – miałam jeszcze telefon służbowy w razie czego, przeżyłabym
bez komórki dwa dni. Ale pobiegł, bo on wie, że ja wiecznie czegoś
zapominam…
Ja wiem,
że już o tym wszystkim pisałam. Może przykłady inne, ale sens ten sam.
Ale będę o tym pisać, bo mnie to nieustannie rozczula. Zwłaszcza, że On
to robi najczęściej sam z siebie – w taki niezauważalny sposób.
Przychodzi mu to naturalnie. Przecież to takie oczywiste, że zrobi coś,
żeby sprawić mi przyjemność. I w zasadzie go rozumiem, bo ja też lubię
bezinteresownie zanieść mu śniadanie do pracy, gdy akurat jestem w
pobliżu. Albo zrobić na obiad coś co lubi, nawet gdy ja niekoniecznie za
tym przepadam.
Bardzo
mi było miło, kiedy dostałam od Franka kiedyś bukiet moich ulubionych
kolorowych kwiatów zupełnie bez okazji. Ale jak tak o tym myślę, to
chyba ta obrana pomarańcza nawet więcej dla mnie znaczy (nie ujmując
niczego pięknym kwiatkom, z którymi prawie spałam :P)