*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

czwartek, 6 sierpnia 2015

Pakowania nadszedł czas.

To zdanie musi tutaj paść, mimo, że jest tak banalne i oklepane - niestety wszystko, co dobre szybko się kończy! :( I moje wakacje również dobiegają właśnie końca. Teraz Wikuś zażywa sobie drzemki (wiecie, że zasypia już niemal wyłącznie w łóżeczku od jakiegoś czasu? :) Uważam to za swój osobisty sukces pedagogiczny :P), a jak się obudzi, to zorganizuję mu plac zabaw na moim łóżku a sama zacznę już nas powoli pakować. Na szczęście się trochę wycwaniłam i przygotowawszy sobie rzeczy do zabrania, połowę odrzuciłam, nauczona doświadczeniem, że i tak nigdy nie zakładam tych rzeczy zabranych "na wszelki wypadek". Dlatego nie mam tego za dużo. Poza tym kupiliśmy niedawno z Frankiem gigantyczną torbę - ale naprawdę gigantyczną :P - żeby nie nosić dziesięć różnych mniejszych lub większych bagaży, tylko mieć wszystko w jednym i bardzo się to sprawdza. Dlatego myślę, że szybko mi to pakowanie pójdzie. Jeszcze dzisiaj mam umówioną wizytę u fryzjera popołudniu, wieczorem zaliczę pożegnalny spacerek ulicami Miasteczka i jutro wyjeżdzamy :( Chlip, chlip ;(

Zapytacie, dlaczego wyjeżdżamy już jutro a nie w niedzielę. A może nie zapytacie, ale i tak Wam odpowiem :P Ano dlatego, że zahaczamy jeszcze po drodze o Poznań. Jesteśmy zaproszeni na wesele kolegi Franka (na właściwie mojego już też), który zresztą u nas też był na weselu, choć jeszcze bez pary :) Zawozi nas mój wujek, jutro wieczorem spotykamy się z Frankiem w Poznaniu, w sobotę jesteśmy na weselu, w niedzielę rano przez chwilę na poprawinach, potem obiad jemy u teściów i wracamy do Podwarszawia a moje wakacje dobiegają końca. Taki jest plan. 

Będę szczera - chociaż z jednej strony mam ochotę pobawić się trochę na weselu i zjeść coś dobrego, to jakoś mi ta impreza nie do końca pasowała... Po pierwsze właśnie dlatego, że skracała mi wakacje przynajmniej o trzy dni (a może i zostałabym nieco dłużej - kto wie?). Po drugie jestem pełna obaw. Wikingiem będą się zajmować teściowie. Oczywiście tego się nie obawiam - jakoś sobie na pewno dadzą radę, choć moim rodzicom pewnie byłoby nieco łatwiej, bo mieli okazję przebywać ostatnio z Wikingiem na bieżąco. Moje obawy natomiast dotyczą dnia następnego... Wiadomo, że z wesela nie wypada wyjść za wcześnie i chociaż do tych oczepin dotrwać. Zresztą nawet nie chciałabym uczestniczyć w takiej imprezie połowicznie i wychodzić zanim się jeszcze ściemni. A tak musiałabym zrobić, gdybym chciała się wyspać. Wikinga natomiast mało będzie obchodziło, że mama jest po imprezie i poszła spać grubo po północy (bo zakładam, że jednak przesadzać nie będę i do białego rana nie poszaleję) i tak się obudzi tak jak zawsze, czyli między piątą a siódmą (wczoraj była 6:30, ale dziś już 5:15). Franek spotka się z całą swoją paczką, więc oczywistym będzie, że sobie popije i rano tym bardziej wstać mu się nie będzie chciało. Kto więc będzie musiał zająć się od rana dzieckiem? Oczywiście mama. Niewyspana mama. Kiedy dzieliłam się obawami z moimi teściami, zapewniali mnie, że przecież oni się w niedzielę zajmą wnuczkiem. Ale jak będzie, to się okaże. Na razie okazało się tyle, że Franek nie dostał wolnego na poniedziałek, więc będziemy musieli wracać już w niedzielę, a to oznacza, że nie będzie mógł aż tak zaszaleć z alkoholem, co mnie akurat cieszy ;)

No nic, zobaczymy jak to będzie i jak nam minie pierwsze "zwikingowane" wesele. Powiem szczerze, że na pewno cieszyłabym się na nie bardziej, gdyby było na przykład za tydzień ;) Teraz nie dość, że muszę wyjeżdżać szybciej, to jeszcze mają być straszne upały. Ale tak już wyszło i nic na to nie poradzę. A nawet gdyby nie to wesele, to i tak w końcu musiałabym stąd wyjechać i zakończyć urlopowanie, więc pewnie byłoby mi tak samo trudno. Bardzo możliwe, że syndrom przedszkolaka dopiero mnie dopadnie...

A tymczasem czekam na narodziny Emmy u hiszpańskiej Ani. Miała się urodzić za tydzień, ale dzisiaj Ania napisała mi, że jest w szpitalu i wywołują jej poród ze względu na zbyt wysokie ciśnienie i białko w moczu. Ciekawa jestem, czy uda się, żeby między Emmą i Wikusiem było dokładnie 7 miesięcy różnicy :)