*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

środa, 27 czerwca 2012

Groźba

Tak sobie myślę: jak już zamkniemy ten rok finansowy, jak się dobiorę wreszcie do internetu i do bloga, to jak nie zacznę pisać notki za notką! Po dwie dziennie! :P Nie, no oczywiście to już lekka przesada, ale może uda się chociaż do dawnej częstotliwości wrócić? No bo ostatnio to naprawdę masakra - w pracy nic nie robię, tylko... pracuję :P I wyczekuję tego piątku z nadzieją, mimo, że może się okazać, że będę musiała do wieczora posiedzieć. Ale może od pierwszego lipca będzie trochę luźniej, będę mogła odetchnąć? :) Tak przez chwilę chociaż... Nadrobić zaległości, napisać o tym, o czym od dawna chciałam - trochę o przygotowaniach do ślubu, trochę refleksji na inny temat... Wreszcie opublikuję odpowiedzi na pytania (dzięki zeszłotygodniowej delegacji udało mi się już odpowiedzieć na większość, ale nie sądziłam, że zajmie mi to aż tyle czasu :))... Ech, marzycielka :D

niedziela, 17 czerwca 2012

EURO 2012!

Kiedy pięć lat temu ogłoszono, że organizatorem Euro 2012 wraz z Ukrainą będzie Polska, nie obeszło mnie to jakoś specjalnie. Franek natomiast był bardzo podekscytowany i od razu zapowiedział, że na pewno pójdziemy na mecz. Przyjęłam to do wiadomości, chociaż nie wzięłam tego na serio :P Zwłaszcza, że przez pięć lat wiele się jeszcze mogło zmienić...
Jakieś półtora roku temu Franek się przypomniał ze swoją inicjatywą i stwierdził, że musimy się zapisać na losowanie biletów. Uczciwie przyznaję, że nie byłam jakoś specjalnie entuzjastycznie do tego pomysłu nastawiona. Nie zależało mi, a poza tym.. cóż, to jednak kupa kasy była :) Przymierzaliśmy się do biletów ze średniej półki i kosztowało nas to 140 euro. Ale wiedziałam, że Frankowi bardzo na tym zależy, że nie wyobraża sobie, żeby go tam nie było i że jest to wręcz jego marzeniem. Więc swoje wątpliwości zachowałam dla siebie. Jakiś czas później dostaliśmy maila, że wylosowaliśmy bilety na jeden z meczów. Franek był w euforii :) Ja podeszłam do tego ze spokojem, chociaż trochę jego entuzjazmu mi się udzieliło i pomyślałam, że to naprawdę może być fajne doświadczenie.
Dziś myślę, że naprawdę było warto! Dobrze, że nie dopuściłam do głosu moich wątpliwości! Na pewno bym żałowała. Ten mecz na żywo to było naprawdę niesamowite przeżycie. To prawda, że mecze trochę lepiej ogląda się w telewizji, ale z trybun wszystko nabiera innej perspektywy i to ma swój urok! Nie żałuję ani jednego centa, który został wydany :) Zwłaszcza, że w miarę upływu czasu dowiadywałam się, że naprawdę jesteśmy szczęściarzami, bo wcale nie tak wiele osób te bilety wylosowało. Na początku wydawało mi się, że to nic wielkiego, a ostatecznie okazało się, że wśród wszystkich moich znajomych, tylko jednej osobie się udało. Pozostałe musiały się zadowolić telewizją - nawet te, które angażowały wszystkich członków swojej rodziny w to losowanie.
Widocznie było nam to po prostu dane :) Poza tym, ogromną radością było dla mnie to, że Franek chciał iść na ten mecz ze mną i w ogóle nie przyjmował do wiadomości innej opcji. A przecież mógł zabrać jakiegoś kolegę - bardziej zapalonego ode mnie kibica. Wybieraliśmy się jednak razem.
Wyszłam szybciej z pracy i spotkaliśmy się w domu, gdzie dokonaliśmy niezbędnych przeróbek naszego stroju :) W zasadzie było nam wszystko jedno, komu będziemy kibicować, dlatego postanowiliśmy ubrać się na biało-czerwono - po pierwsze są to barwy występujące zarówno w fladze włoskiej, jak i chorwackiej, po drugie - zamierzaliśmy reprezentować głównie Polskę! I nie tylko my wpadliśmy na ten pomysł :)
Ostatecznie Franek miał na sobie czerwoną koszulkę z białym orłem i napisem POLSKA, a ja ubrałam czerwony t-shirt na białą bluzkę a na głowie miałam czerwony kapelusz z orzełkiem. Na policzkach oboje mieliśmy wymalowane dwie flagi - włoską i chorwacką. Już w drodze na stadion atmosfera w mieście była niesamowita. Mnóstwo Chorwatów! I niemal tyle samo Polaków, chociaż trudno czasami było odróżnić jednych od drugich, jako że wszyscy mieli właśnie biało-czerwone barwy. Trochę mniej Włochów. Przed samym wejściem oboje byliśmy już podekscytowani do granic możliwości.
A potem hymny, pierwszy gwizdek i... to był najkrótszy mecz, jaki kiedykolwiek w życiu widziałam! Zleciało bardzo szybko! Nie był to być może mecz na najwyższym z możliwych poziomie, ale kiedy jest się na stadionie liczy się także kilka innych rzeczy, więc i tak nam się bardzo podobało! Chłonęłam tę atmosferę i całe widowisko - bo tym się dla mnie stał ten mecz. Niebieskie i białe koszulki na zielonej murawie, kilka żółtych punktów pomiędzy nimi... Głośny doping chorwackich kibiców oraz równie głośne skandowanie: POLSKA! Tego się chyba nawet nie da opisać i dlatego tak bardzo się cieszę, że mogłam tam być. Że mogliśmy tam być razem. Brakowało mi tylko komentatorów :P Nie przywykłam do tego, że kiedy grają w piłkę, nie słyszę ani Szpakowskiego, ani Szaranowicza :))
Ludzie byli fajni i przyjacielsko do siebie nastawieni. Widziałam Włochów z flagą polską wymalowaną na policzku oraz Chorwatów machających polskim dzieciom, które stały na balkonie w domach przy stadionie. Chociaż przyznać muszę, że niestety straciłam nieco sympatię do Chorwatów, bo część ich kibiców (chyba raczej powinnam napisać pseudokibiców) próbowała wszystko zepsuć. Przyszli ubrani na czarno, później ściągnęli koszule. Odpalili race i rzucali na boisko różne przedmioty. To jest dla mnie zachowanie skandaliczne i żal, że są ludzie, którzy usiłują psuć taką atmosferę (oczywiście tacy ludzie są niestety wśród kibiców każdej drużyny, również polskiej, niestety). Jednak nawet to nie zepsuło nam tego wydarzenia! Choć przyznaję, że jednak bardziej kibicowałam Włochom, o czym przekonałam się dopiero w momencie, gdy strzelili pierwszego gola :) Bardzo mnie to ucieszyło, natomiast wyrównująca bramka Chorwatów mnie zmartwiła.
Mieliśmy jednak to szczęście, że siedzieliśmy za bramką - właśnie za tą do której padły obydwa gole, więc wszystko widzieliśmy bardzo dobrze :)
Mecz niestety szybko się skończył i chociaż siedzieliśmy na stadionie jeszcze przez jakiś czas, nadeszła pora, aby wracać. Zwłaszcza, że chcieliśmy jeszcze zobaczyć przynajmniej drugą połowę meczu Hiszpania-Irlandia. Przyznam, że trudno było mi się rozebrać i pozbyć flag z policzków :) Siedziałam taka kolorowa jeszcze do późnego wieczora. Żal mi było, bo wiedziałam, że jak się tego wszystkiego pozbędę, to będę musiała ostatecznie przyznać, że to już minęło...

Ale niestety - minęło już ponad pięć lat od momentu, gdy nasza obecność na meczu była jedynie stwierdzeniem nie mającym nic wspólnego z rzeczywistością. Dziw człowieka bierze, gdy pomyśli o tym, że tyle czasu minęło ani się obejrzał. Że tyle się zmieniło, choć jednocześnie nie zmieniło się kilka spraw kluczowych - jak na przykład to, że cały czas jesteśmy razem :P I tyle czekania, a tu już po wszystkim... Żal. Franek miał rację. W wielu kwestiach dotyczących Euro 2012, między innymi w tym, że to się już nigdy nie powtórzy... Ot i taka mnie refleksyjna nuta dopadła na sam koniec :))

I jeszcze parę fotek:







Poza tym, miałam niepowtarzalną szansę usłyszeć jeden z moich ulubionych hymnów (obok hiszpańskiego) na żywo!! Jakość może nienajlepsza, ale pamiątka jest :) I wybaczcie to podrygiwanie, ale ten hymn jest przecież taki rytmiczny! :D



A tu po golu Chorwatów:




Natomiast wczorajszy mecz pozostawię bez komentarza :/

piątek, 15 czerwca 2012

Odliczanie: trzy!

Nieco inaczej niż miesiąc temu, to nie do końca był dzień jak co dzień. A już na pewno nie życzyłabym sobie, żeby tak wyglądały moje dni. Chociaż z drugiej strony - przez ostatnie dwa tygodnie niestety trochę taka jest moja rzeczywistość :/
Niemniej jednak, trzy miesiące przed ślubem jesteśmy ciągle jeszcze emocjonujemy się dniem wczorajszym i meczem na żywo! I nie da się chyba napisać inaczej - było super :) Ale zdecydowanie to temat na osobną notkę (kolejną! kiedy ja opiszę to wszystko, co bym chciała?!) Dłuugo będę ten dzień pamiętać i wspaniale, że byliśmy na tym meczu razem.
Ale dziś rano, podobnie jak miesiąc temu posprzeczaliśmy się :P Przede wszystkim, byłam nafoczona na Franka, bo położyłam się wieczorem, a on obiecał, że też się położy niedługo, a tymczasem zasnął przed telewizorem i "niedługo" nastąpiło dopiero o 5 rano! A potem jeszcze warknął na mnie (pisałam już, że obudzony Franek, to zły Franek?:)), miałam więc zamiar się obrazić i nawet nie pożegnać przed wyjściem do pracy. Ale Franek mnie rozbroił, bo kiedy już byłam jedną nogą za drzwiami, krzyknął z uśmiechem: "Pa słoneczko, miłej pracy" No to jakoś już nie miałam siły się foczyć.
W pracy koszmarnie! Co za dzień! Nic mi dzisiaj nie wychodziło, pół dnia szukałam przyczyny jednej niezgodności! Kiedy znalazłam i poszłam do magazynu doliczyć się czegoś innego, okazało się, że tam też mi nie wychodzi i wcięło mnie na godzinę! Poza tym skaleczyłam się jakimś odłamkiem stłuczonej butelki a na domiar złego niechcący zgasili mi światło w magazynie (no zasiedziałam się) i musiałam oświetlać sobie drogę między paletami komórką. Po powrocie do biura okazało się, że mój komputer umarł. Jak widać zła passa nadal mnie jeszcze nie opuściła :) Zabrałam laptopa do domu i dopiero po jakimś czasie udało się go ocucić! Na szczęście dane mi nie przepadły jakimś cudem. Jak dobrze, że we wtorek jadę do Warszawy! Dostanę nowego kompa.
Cóż poza tym? Wybraliśmy się dzisiaj do szkoły tańca, która znajduje się bardzo blisko naszego mieszkania - popytaliśmy, jak wyglądają tam kursy. Prawdopodobnie od lipca pójdziemy sobie potańcować. Pojechaliśmy też do Panoramy obejrzeć jakieś buty ślubne, ale niestety nie znalazłam niczego ciekawego. A czasu mam coraz mniej, bo do przymiarki sukni muszę je mieć. Zaproszenia rozdane w pięćdziesięciu procentach. Jak już wspomniałam, zostali nam jeszcze poznańscy znajomi i frankowa rodzina. Obrączki też już są, jak zapewne pamiętacie. Dzwoniłam też do księdza, żeby się umówić na spisanie protokołu ślubnego, ale nie odbierał - pewnie na mszy był :P Nic to, spróbuję jutro. Najzabawniejsze jest to, że nie mamy kiedy pojechać do Miasteczka :D W każdym razie i tak musimy jeszcze wstąpić do USC - od przyszłego tygodnia będziemy już mogli, bo do ślubu pozostanie już mniej niż 90 dni. Swoją drogą miałam nadzieję, że będę świadoma, że nadeszła "studniówka". Ale w niedzielę kompletnie o tym zapomniałam.
Na trzy miesiące przed naszym ślubem na wszystko brakuje mi czasu a życie nabrało zawrotnego tempa. Ale to nie gorączka przedślubna nas dopadła, tak się po prostu złożyło. Jakże bym chciała, żeby lipiec był trochę spokojniejszy. I jest chyba jednak na to szansa, ale na razie ciii :)

środa, 13 czerwca 2012

Nadal w biegu. I w strefie kibica :)

Aż mi jest głupio znowu pisać, że nadal mam mało czasu! Ale tak to niestety na razie ciągle wygląda u mnie. Cichaczem do Was zaglądam, robię podchody do napisania notki, odpowiadam na pytania, aby później te odpowiedzi opublikować... Ale wszystko jakoś opornie mi idzie. Nic to, za tydzień chyba znowu jadę do Warszawy na delegację, może uda się coś napisać :P

A tymczasem - kolejny długi weekend tego roku za nami. Choć tym razem był nieco krótszy, co prawda pojechałam w czwartek do Miasteczka, ale w piątek musiałam pracować. Jak zwykle w takich sytuacjach - z domu, ale zazwyczaj było tak, że przez cały dzień tylko musiałam zerknąć na maile albo odebrać telefon. Tym razem miałam parę rzeczy do zrobienia. Ale mimo wszystko to jednak fajne, że mogę sobie po prostu zabrać laptopa i pracować z domu, jakoś tak nie czuję wtedy, że jestem w pracy :) W czerwcu kończy nam się rok finansowy, mam nadzieję, że od lipca trochę się nam w pracy poluzuje i może nawet będzie czas się ponudzić.

W sobotę pojechaliśmy na Śląsk na wesele mojego kuzyna. Po raz ostatni jako niezaobrączkowani :) Trochę mi się nie chciało jechać, ale przyznam, że nadspodziewanie dobrze się bawiłam. Jednak fajnie się złożyło, że przed naszym weselem mieliśmy okazję pojechać jeszcze na inne. I rozdaliśmy większość zaproszeń. Zostali nam jeszcze poznańscy znajomi i rodzina Franka.

Jutro idziemy na mecz! :) Aż trudno uwierzyć, że ten czas tak szybko minął. Pamiętam dokładnie, kiedy się okazało, że Polska będzie organizować Euro i Franek ot tak sobie palnął, że na pewno pójdziemy na jakiś mecz. A ja mu na to: niemożliwe! A jednak :) Cieszę się, chociaż trochę mnie zniechęcają prognozy na jutro. Nie lubię moknąć.
Tak czy inaczej, ten czas strasznie mi się podoba. Namiętnie oglądam mecze i emocjonuję się - jednymi bardziej, innymi mniej. Już kiedyś o tym pisałam, ale uwielbiam tego rodzaju mistrzostwa. Z jednej strony nie mogę doczekać się każdego meczu i chciałabym, żeby wszystko rozstrzygało się jednego dnia, z drugiej ubolewam nad tym, że z każdym dniem i z każdym meczem, mistrzostwa zbliżają się ku końcowi. Głupio tak myśleć jeszcze w fazie grupowej, ale to dlatego, że tak mi szkoda, że Euro jest takie krótkie ;) Lubię tę atmosferę, lubię mecze, lubię kalkulacje, obstawianie. Nawet kłótnie z Frankiem :P - wczoraj pokłóciliśmy się o szanse Grecji na przykład. Tak, czy inaczej, strefa kibica codziennie jest!

Żyję więc, jak się okazuje :) O blogowaniu myślę całkiem sporo, ale jeszcze nie znalazłam sposobu na lepsze ogarnięcie tego wirtualnego świata. Niecierpliwych uspokajam - post z odpowiedziami naprawdę będzie :) Już na część pytań odpowiedziałam, ale nie chcę rozbijać tego na dziesięć notek.

wtorek, 5 czerwca 2012

Dzielnie znoszę

Dzielnie znoszę to, że ostatnio moje życie przypomina nie tyle maraton, co sprint i to w dodatku przez płotki :)
Dzielnie znoszę to, że zaczyna padać akurat kiedy wysiadam z tramwaju i przesiadam się na rower, a przestaje - oczywiście, gdy dojeżdżam do pracy.
Dzielnie znoszę to, że zacina mi się papier w drukarce i to na amen, a potem jeszcze mam na sumieniu Współpracownika, który tenże papier próbował wyciągnąć i się poparzył.
Dzielnie znoszę to, że gdy otwieram torebkę, okazuje się, że pachnie truskawkami. A konkretnie - jogurtem truskawkowym, który mi się w torebce rozwalił i pobrudził książkę (na szczęście tylko na okładce i dało się zetrzeć, a torebka wcale nie taka ufajdana, jak by się zdawało :))
Dzielnie znoszę to, że kiedy się spieszę, ucieka mi tramwaj, a kolejne trzy, które podjeżdżają, jadą w zupełnie innym kierunku.
Dzielnie znoszę to, że gdy nadal się spieszę i chcę załatwić szybko sprawę, okazuje się, że punkt obsługi klienta, który sobie upatrzyłam i był w miarę po drodze, akurat jest remontowany.
Dzielnie znoszę to, że w moim samochodzie psują się światła i spóźniam się do pracy. Dobrze, że tylko pół godziny.
Dzielnie znoszę to, że znowu psuje mi się coś w służbowym mailu, a angielscy informatycy akurat teraz muszą świętować jubileusz Królowej.
Dzielnie znoszę także to, że raporty działały pięknie przez miesiąc a od wczoraj zaczęły się kaszanić i przez to mam dziesięć razy więcej pracy.
Dzielnie znoszę to, że chociaż brama w pracy nigdy nie jest zamykana przed siedemnastą, tym razem, jakiś kolo w audi zamknął mi ją tuż przed nosem - dosłownie, jechałabym trochę szybciej i moje auto oberwałoby po pyszczku. Pajac jeden. I musiałam po pilota wracać!
Dzielnie znoszę nawet to, że akurat tego dnia Współpracownica miała coś do załatwienia a Współpracownik źle się poczuł i oboje wyszli szybciej, przez co zdobycie tego pilota wymagało przedarcie się przez gąszcz drzwi, przekopanie się przez setkę kluczy i odalarmowanie wszystkiego, co możliwe :)
Dzielnie znoszę to, że kiedy podniosłam kwiatka, żeby zobaczyć, czy jeszcze żyje, połowa ziemi wysypała mi się na dywan.
Dzielnie znoszę to, że po pracy muszę lecieć z wywieszonym jęzorem, żeby podpisać jakiś papierek, odebrać inny papierek, zapłacić za zaproszenia, odebrać poprawione zaproszenia, kupić prezent, zdążyć na korepetycje, zdążyć na aerobik, zdążyć na pocztę... Na szczęście nie wszystko jednego dnia.
Dzielnie znoszę to, że nie mam nawet czasu odpowiedzieć na komentarze!

Dzielnie znoszę... jeszcze milion innych rzeczy. I wcale nie przesadzam. Ostatnio naprawdę wszelkie absurdy tego świata spadły właśnie na mnie, do tego dogadały się chyba z pechem. Ale też nie przesadzam z tym dzielnym znoszeniem, bo muszę przyznać, że jestem nadspodziewanie spokojna - nie wściekam się, nie psioczę, nie płaczę, ba, nawet wcale nie tracę dobrego humoru (i to mnie chyba zdumiewa najbardziej! :)) Po prostu znoszę to wszystko i czekam na lepsze dni, kiedy może trochę mniej będzie do załatwienia (wątpię :P), kiedy będzie cieplej, kiedy obliczenia nareszcie zaczną mi wychodzić za pierwszym razem a system przestanie płatać figle, kiedy.. no po prostu będzie bardziej normalnie :) Ogarniać jeszcze wszystko raczej ogarniam.

Ale prawda jest taka, że być może bym nie ogarniała i być może bym tak dzielnie nie znosiła wszystkiego, gdyby nie to, że mam takiego fajnego Franka. Który pójdzie rano po świeże bułki na śniadanie, który pojedzie z samochodem do mechanika, który ogarnie mieszkanie przed korkami, co by sobie dzieciaki nie pomyślały, że pani od angielskiego nie potrafi sprzątać, który przytuli, porozmawia, pocieszy, pozwoli trochę na siebie pokrzyczeć a potem rozśmieszy, który nawet poda na przystanku tramwajowym torbę ze strojem na aerobik (nie zdążyłam nawet wlecieć do domu; Franuś wyszedł na przystanek - drzwi się otworzyły - Franuś podał torbę - drzwi się zamknęły i tyle go widziałam, ale na aerobik byłam na czas)! Fajnie mieć takiego Franusia i to wcale nie dlatego, że bez niego wiele rzeczy stałoby się dla mnie fizycznie niewykonalnych, a dlatego, że fajnie wiedzieć, że nie jestem z tym sama.

Ps. No oczywiście, że na wszystkie zaległe komentarze odpowiem. I o pytaniach również nie zapomniałam :)

sobota, 2 czerwca 2012

Nie znam się

Już mi się wydawało, że wyszłam na prostą, ale coś mi się wydaje, że powinnam przyjąć do wiadomości, że to po prostu nie jest możliwe :) Ile razy się ogarnę i wydaje mi się, że mam więcej czasu, okazuje się, że w pracy dostaję dodatkowy raport do zrobienia, że mam awarię komputera, że trzeba zrobić dodatkowe zakupy, że to, że tamto :) A więc lepiej chyba przyjmę do wiadomości, że po prostu tak już jest i muszę sobie radzić z tym, że nie zawsze mam czas na to, żeby odpisać na komentarze albo napisać nową notkę, nie wspominając już nawet o czytaniu regularnie Waszych notek. A właśnie, przy okazji - nie sugerujcie się tak specjalnie linkami u mnie na blogu, jak czyjegoś bloga w nich nie ma, nie znaczy, że wcale na niego nie zaglądam :) Po prostu nie zdążyłam jeszcze wszystkich blogów zalinkować.
No i jeszcze jedno - nie chodzi wcale o to, że nie mam na nic czasu. Ja po prostu mam tak dużo na głowie i trudno mi z czegokolwiek zrezygnować. Gdybym naprawdę brakowało mi czasu - to musiałabym właśnie sobie odpuścić, a tego nie lubię, więc radzę sobie jak mogę, chociaż oczywiście kosztem jest poczucie wiecznego zabiegania. Ale ja to chyba po prostu lubię, taka moja natura.

Dzisiaj notka trochę nietypowa, a przy niej bardzo nietypowe pytanie do Was - jakie macie modele telefonów komórkowych i co o nich myślicie? :) Pytanie sponsoruje moja firma :D A konkretnie chodzi o to, że w czwartek dostałam informację o tym, że kończy mi się za parę dni umowa na służbowy telefon i będzie ona przedłużona, a na tę okoliczność mam sobie wybrać nowy aparat. I dostałam listę telefonów za 1zł do wyboru. Tyle, że lista składa się z grubo ponad pięćdziesięciu pozycji i bądź tu mądry człowieku, zwłaszcza człowieku tak niewrażliwy na wszelkie nowinki technologiczne jak ja. Jeśli o mnie chodzi, to i z mojej pierwszej Nokii 3310 byłabym dzisiaj zadowolona. Chociaż...no może aż tak to nie, bo radia nie miała :)) Tak czy inaczej, od trzech dni nic nie robię, tylko rozmyślam. Na początku stwierdziłam, że wezmę jakiś "normalny" telefon z klawiaturą i bez udziwnień. Ale potem pomyślałam sobie, że tak naprawdę głównie korzystam z telefonu prywatnego, więc ten musi być "normalny", ale służbowy, to niech może sobie będzie jednak jakiś bardziej wypasiony? Zwłaszcza, że w ofercie za tą złotówkę mam modele warte normalnie nawet ponad 1000 zł, czemu więc nie zaszaleć? Jakiegoś dotykowego smartfona bym se wzięła, takiego co można się dzięki niemu w każdej chwili z internetem połączyć i takiego co to ma różne inne bajery, z których i tak wcale bym nie korzystała - ale z drugiej strony któż wie? może jak już je będę miała to i korzystać zacznę :)) Tyle, że za duży wybór mam. Zastanawiam się trochę nad Nokią Lumia albo C5-03, ale podobno smartfony z Samsunga albo Sony są fajne. I tu właśnie potrzebuję jakichś opinii z Waszej strony :) Może macie? Może słyszałyście?
Jeśli o mnie chodzi, to w telefonie urządza mnie budzik, kalkulator, stoper i radio. No i jeszcze muszę mieć możliwość zainstalowania aplikacji Ginger, do sprawdzania rozkładu jazdy MPK. Ale w moim aktualnym telefonie służbowym mam jeszcze funkcję "rozpoznawanie muzyki", z której korzystam i jest świetna. Pewnie część z Was wie, że polega to na tym, że można nagrać 10 sek jakiejś piosenki, którą akurat gdzieś przypadkiem słyszymy, a telefon znajdzie nam tytuł utworu i jego wykonawcę. I to jest super i chciałabym to mieć, a nie wiem, czy te wszystkie super-extra-w kosmos-wiadomo-co telefony takie coś też mają :)
Będę wdzięczna, jeśli się podzielicie ze mną Waszymi opiniami.
A w ogóle to kazali mi więcej gadać. Powiedzieli mi, że wykorzystuję za mało darmowych minut, które mam w abonamencie i mam dzwonić z tego służbowego telefonu również prywatnie, bo szkoda, żeby się zmarnowały. No proszę, a ja się tak gryzłam, kiedy zdarzyło mi się zadzwonić z tej służbowej komórki do Franka, bo mi się moja Nokia rozładowała. Obym tylko teraz nie przegięła w drugą stronę, bo się zaraz okaże, że rozwalić 2000 minut to dla mnie pestka :)