*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 26 grudnia 2016

Świątecznie...


Prawie nie zauważyłam, że święta w tym roku już nadeszły. Wysłałam chłopaków dwa tygodnie temu do Poznania i cieszyłam się tym rodzajem samotności, który raz na jakiś czas jest każdemu potrzebny, a do tego korzystałam z możliwości jakie dawał mi brak konieczności śpieszenia się po pracy do domu, żeby spotkać się z mężem i synkiem :) Wyszalałam się trochę, nie powiem. Nadrobiłam trochę zaległości. Pozwoliłam sobie na błogie lenistwo, a nawet mogłam w spokoju pochorować i cały poprzedni weekend spędziłam na kanapie częściowo lecząc się po piątkowej imprezie z kolegami z pracy a częściowo z powodu zapalenia gardła :)
Wiedziałam, że święta są tuż tuż, a więc przygotowywałam się do nich stopniowo i racjonalnie, aczkolwiek bez większych emocji i wcale mi z tym źle nie było. Rozświetlone ulice, zapach cynamonu w sklepach oraz wszechobecne "Last Christmas" pomogły się trochę wczuć w klimat. Ale tak naprawdę byłam przede wszystkim zajęta sobą oraz zaabsorbowana kolejnymi zmianami, które nadeszły w moim życiu. Nie miałam czasu myśleć o tym, że nie mogę wziąć wolnego piątku przed Wigilią, bo skupiłam się raczej na tym, że kilka dni wcześniej zaczynam nową pracę. Mało tego, zgodziłam się nawet na Wigilię w Poznaniu, wyobrażacie sobie? :) Łatwo nie było, ale uległam ostatecznie Frankowi. Nie martwię się też, że mój planowany wcześniej urlop w okresie 27-30 grudnia nie wypalił, bo cieszy mnie fakt, że będę miała jeszcze okazję na te ostatnie dni pójść do mojej starej pracy i nacieszyć się trochę tamtejszą atmosferą i ludźmi. Powyższe chyba dobitnie może świadczyć o tym, że miniony rok bardzo mnie zmienił...
Dziękuję, za wszelkie drobne oznaki tego, że wciąż o mnie pamiętacie. Ja również pamiętam, choć wiem, że słabo to okazuję. Wiele razy podejmowałam próbę napisania czegoś, ale zawsze brakowało mi albo spokoju albo czasu albo jeszcze czegoś innego i ostatecznie nie udało mi się odezwać. Wiem, że wiele z Was zastanawiało się, co się w końcu u mnie wydarzyło i jaką decyzję podjęłam odnośnie mojej pracy. Historia jest dość długa, więc chyba najlepiej streścić ją słowem: "najlepszą" :) Naprawdę tak czuję. Postanowiłam wrócić do mojej starej pracy, wyszłam na tym bardzo dobrze, bo ta potencjalna od początku jakoś mi nie pasowała i czułam wewnętrznie, że to nie jest to. Okazało się później, że miałam rację. Wróciłam więc w listopadzie, a koledzy i szefowa powitali mnie z ogromnym entuzjazmem. Czułam się najzwyczajniej w świecie szczęśliwa przez cały listopad. A kiedy zaczęłam się zastanawiać, co dalej, dostałam propozycję pracy w innej firmie, z nieco lepszymi warunkami i tym razem ją przyjęłam. Szkoda mi pracy, z której odchodzę. Bardzo. Wiem, że będę za nią tęsknić, przede wszystkim za ludźmi. Ale tym razem, w odróżnieniu do tego, jak było ostatnio, czuję, że to już jest koniec. Wiem, że mogłam tam zostać, ale tym razem poprzeczkę postawiłam wysoko i chociaż moja szefowa chciała negocjować warunki mojego zatrudnienia z prezesem, wiedziałam, że aktualna kondycja firmy nie pozwoli na to, abym dostała do, czego chcę. Odchodzę więc definitywnie w tym tygodniu, żegnana lamentami niektórych moich współpracowników... Ale jestem górą. I tym razem to ja się zwalniam, a nie mnie zwalniają...
To tak po krótce. Mam nadzieję, że będzie mi dane opisać coś więcej, ale niczego już nie obiecuję. 
A tymczasem, ponieważ ciągle jeszcze mamy święta, tym wszystkim z Was, które jeszcze tu zaglądają, życzę pięknych Świąt Bożego Narodzenia. Zdrowia (ostatni czas pokazał mi, jak bardzo jest to ważne i nieoczywiste), szczęścia i cudownej atmosfery przesiąkniętej rodzinnym ciepłem, miłością oraz radością.


(znalezione w sieci)