*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 15 września 2015

Przeżyć to jeszcze raz...

Dzisiaj dopadło mnie właśnie to przemożne uczucie pod tytułem "ja chcę jeszcze raz!" W dodatku jest ono podwójne, bo po pierwsze odczuwam ogromną tęsknotę za piętnastym września sprzed trzech lat, dodatkowo wzmożoną wczorajszym filmikiem wrzuconym do sieci przez już-nie-hiszpańską Karolinę. Filmik ze ślubu, choć nie naszego a kuzynki (znanej również mnie i Frankowi), który odbył się w miniony weekend. Jak go wczoraj oglądałam, to aż mnie ścisnęło w dołku, że oni to dopiero teraz przeżywają, a u nas wspomnienia już blakną za coraz grubszą zasłoną codzienności...

Po drugie - dostałam dzisiaj smsa od Ali, że urodziła nad ranem Helenkę :) Kiedy w lutym mówiła mi o ciąży i o tym, że ma termin na 25 września, miałam jakieś takie niejasne przeczucie, że może to jednak będzie wcześniej. I proszę bardzo :) Jeszcze nie znam żadnych szczegółów, co jest dość zrozumiałe, bo to świeża sprawa, ale nie odpuszczę, bo Ala też konsekwentnie się do mnie dobijała po porodzie, żebym jej opowiedziała co i jak ;) To znaczy było tak, że napisała, żebym zadzwoniła w wolnej chwili, a kiedy w końcu tego nie zrobiłam, zadzwoniła po dwóch tygodniach. Mam w planie zrobić dokładnie to samo :P
No i właśnie tu też mnie ścisnęło w dołku, że ona jeszcze w tej poporodowej euforii, w emocjach, z dzidziusiem, któremu jeszcze zbyt wiele do szczęścia nie potrzeba, bo dopiero zaczyna ogarniać sytuację.. Echh.. :)

***
Nie wiem jeszcze czy i jak będziemy świętować... Dzisiaj Franek też wraca bardzo późno z pracy, będzie dopiero koło piątej. W dodatku będzie prawie 10h za kółkiem, więc nie wiadomo w jakiej wróci kondycji. Ale jutro ma wolne, a to zawsze daje mu pozytywnego kopa. Choć jutro mamy dość napięty grafik, bo rano jedziemy na jeszcze jedną wizytę w Instytucie Matki i Dziecka, a potem jedziemy z Wikusiem na zajęcia. Plan był taki, że moi rodzice przyjeżdżają do nas na weekend właśnie po to, żebyśmy mieli możliwość jakoś sobie poświętować. Ale na razie konkretnych planów jeszcze nie mamy.
Fajnie byłoby, wzorem poprzednich dwóch lat, celebrować naszą rocznicę dłużej niż jeden dzień. Tak od dziś do niedzieli.. Ale mam świadomość, że jednak świętowanie z Wikingiem będzie inne. Oczywiście, że jest on nierozłączną częścią naszego małżeństwa i, choć brzmi to sztampowo, jego owocem :) I jest owocem cudownym, ale nie będę ukrywać, że tęsknię czasami za chwilami tylko we dwoje. Dlatego staram się nie mieć żadnych oczekiwań, choć przyznaję, że jest to trudne :)

O zbliżającej się rocznicy myślałam już przynajmniej od miesiąca w kontekście nas i naszego związku. Uczucia miałam mieszane, tak, jak i nasze dni były mieszanką tych bardzo dobrych, sielankowych, ze zwyczajnymi a także gorszymi. Podzielę się tymi przemyśleniami następnym razem. 
***

Później..
Zaczęło sie nawet dość miło, chociaż świętowanie utrudnia nam Wiking, który zaraził się chyba od Franka katarem... Druga połowa dzisiejszego dnia była bardzo trudna, maluch dużo jęczał i najlepiej czuł się na rękach. Na szczęście zasnął szybko, nie zdążyłam nawet wierszyka do końca doczytać, dlatego wieczór jest cały nasz.
Udało mi się nawet dzisiaj "upiec" ciasto (cudzysłów, bo to było to ciasto ze słoika, które dostałam na urodziny :) trzeba było tylko dodać jajka, masło, zmiksować i upiec, ale wierzcie mi i tak nie było to łatwe z jęczącym Wikingiem, dla którego piekarnik to zakazana zabawka numer jeden, a jak jest gorący to kusi tym bardziej!) i kupić Frankowi w prezencie portfel na tę skórzaną rocznicę :) Franek przyszedł z bukietem róż, pudełkiem czekoladek, pizzą na obiad i "szampanem", czyli oranżadą żurawinową imitującą ten trunek :) Kończę więc teraz i będziemy świętować...

Był taki jeden magiczno-romantyczny moment dzisiejszego dnia. Kiedy pod wieczór, gdy w pokoju panował już lekki zmrok przytuleni we trójkę tańczyliśmy do "Unchained Melody"... To była całkiem miła, choć krótka forma uczczenia tego, że trzy lata temu zawarliśmy związek małżeński.