*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 1 grudnia 2008

Andrzejki 2008

Miało nie być Andrzejek. To znaczy nie mieliśmy iść na żadną imprezę, z Dorotą też nie miałam się bawić, bo miała swoje plany. No to sobie zrobiłam Andrzejki sama. Hehe rezultat był taki, że dawno się tak nie schlałam :P. No ale od początku.

 Sobota zapowiadała się tak sobie, bo miałam z Frankiem małą kłótnię (mówiłam! Mówiłam, że go nie mogę chwalić!), ale zakopaliśmy topór wojenny i zgodnie z wcześniejszą umową poszłam do niego robić pierogi ruskie. Ja obierałam ziemniaki, on kroił cebulę, on mielił farsz, ja go doprawiałam, ja ugniatałam ciasto, on je wałkował i wycinał kółka, ja lepiłam on zmywał naczynia. I tak zrobiliśmy pyszny obiadek. Zaraz po jedzeniu pognałam na dwa wykłady a potem mieliśmy pójść do kina. I wkurzył mnie, bo już się chciał z tego wykręcić. To jeszcze był ciąg dalszy tej porannej dyskusji. Ale w końcu ustaliliśmy, że pójdziemy.

Jednak coś z tych Andrzejek musiało być, więc zarządziłam w domu lanie wosku. Przyniosłam świeczki i Dorota nie miała wyjścia. Ale śmiechu było przy tym :P Dorocie jak nic, z której strony by nie spojrzała, wyszedł facet :P Albo z irokezem, albo z kolczykiem w brodzie, albo z czapką z daszkiem. Zdecydowała się na tego z kolczykiem, zacznie się rozglądać. A ja jestem skazana na psa. Aż z dwóch stron ewidentnie był pies! A z jednej strony wyszło coś jakby głowa w czapce kucharskiej. No to przyjmijmy, że to Franek, który w końcu przecież jest kucharzem. Chociaż on się zastanawia, czy to przypadkiem nie będzie, któryś kucharz z mojej pracy, których przecież nie brakuje. Miałyśmy się do tego lania napić piwa, ale ponieważ Dorota była umówiona, zrezygnowała z tego. A ja nie. Nie chciało mi się iść po piwo, ale znalazłam u nas w „barku” (skrawek podłogi między szafką a kaloryferem :P) cincina. Wypiłam dwie szklaneczki i mi się bardzo wesoło zrobiło. Ponieważ musiałam już wychodzić, przelałam sobie tego cincina do plastikowej butelki z resztką coli. A z takim o to drinkiem stawiłam się na przystanku tramwajowym, gdzie Franek już na mnie czekał. Sączyłam sobie to winko w tramwaju a potem przez cały film. Jak seans się skończył i wstałam z miejsca dopiero poczułam jaka jestem pijana. Wracaliśmy do domu, byłam w świetnym humorze, ale język i nogi trochę odmawiały mi posłuszeństwa :) Uszy też, bo w ogóle nie mogłam zrozumieć ludzi, którzy byli wokół nas! Wmawiałam Frankowi, że na pewno mówią po francusku, bo nie rozumiem ani słowa. Franek rozumiał. Więc albo przeszedł jakiś superszybki kurs tego języka, albo faktycznie mi się zdawało… W końcu trafiliśmy do niego do domu i.. zaczęłam żałować, że tyle wypiłam:) Czułam się fatalnie. Żołądek się zbuntował, głowa się zbuntowała. Ale jakoś przeżyłam i rano obudziłam się w jako takim stanie. Cały dzień co prawda było mi niedobrze, ale jakiegoś strasznego kaca nie miałam. A Franek się cały dzień ze mnie śmiał… Ciekawe dlaczego :P 

No, to nikt mi nie powie, że nie świętowałam w Andrzejki. Chociaż takie Andrzejki, jakie miałam trzy lata temu nigdy się nie powtórzą… Chyba będę musiała o nich napisać :)