*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 26 stycznia 2010

Trudne jest życie perfekcjonisty

Na pewno mogę o sobie powiedzieć, że jestem ambitną perfekcjonistką z dużym poczuciem odpowiedzialności. Zdawałoby się, że to dobre cechy, a jednak potrafią skutecznie utrudnić życie…

Wymagam od siebie bardzo dużo i chciałabym wiele osiągnąć. Ale wszystko w granicach zdrowego rozsądku -  z motyką na słońce się raczej nie porywam i przyznać muszę, że rzadko się zdarza, żeby nie udało mi się zrealizować jakiegoś celu. Natomiast jeśli coś mi się nie powiedzie, działa to na mnie bardzo demobilizująco i nie potrafię przejść nad taką porażką do porządku dziennego. I to już nie jest dobre, bo strasznie trudno mi się potem pozbierać – mam wrażenie, że wszystko co robię jest bez sensu i do niczego się nie nadaję.
Dla niektórych niepowodzenie może się stać „motywatorem” (zdaje się, że Franek tak ma), na mnie to działa zupełnie odwrotnie. Taka delikatna istotka ze mnie ;) Moja mama już dawno zauważyła, że jeśli chciała wymusić jakieś działanie na mojej siostrze, trzeba było na nią nakrzyczeć, potrząsnąć nią i dać szlaban. Natomiast jeśli trzeba było zmobilizować mnie do działania, musiała mnie pogłaskać po główce, powtarzać, że wszystko będzie dobrze, że sobie poradzę i absolutnie nie stosować podniesionego, ba, nawet trochę oschłego tonu! W przeciwnym wypadku skutek był odwrotny do zamierzonego. I tak jest do dzisiaj, ze mną trzeba wszystko polubownie załatwiać i jestem przewrażliwiona na punkcie kontaktów z innymi ludźmi – ktoś krzywo spojrzy, bo ma zeza, a ja już jestem pewna, że mnie nie lubi :)

A czy myślicie, ze można być przesadnie obowiązkowym? Otóż można :) Mnie niejednokrotnie zdarzyło się zrobić więcej, niż ode mnie oczekiwano. Poza tym wrodzone poczucie obowiązku nie pozwala mi nie pójść do pracy ani opuścić żadnych zajęć czy wykładów choćby się waliło i paliło. Kiedy już choroba zmusi mnie do pozostania w domu, mam wyrzuty sumienia jak stąd na Kamczatkę.

Na pewno nie można za to o mnie powiedzieć, że mam słomiany zapał – co to, to nie. Zanim się za coś zabiorę, długo się zastanawiam i analizuję wszystkie za i przeciw. Za to jeśli już coś robię to konsekwentnie i najlepiej jak umiem. Wszystko musi być wręcz perfekcyjnie i kiedy nie wychodzi, bardzo mnie to deprymuje. Ten perfekcjonizm jest moją największą zmorą. Jak wiadomo perfekcyjne wykonywanie czynności jest z reguły dość czasochłonne i kiedy nie mam zbyt wielu obowiązków, wszystko idzie gładko. Gorzej kiedy nadchodzi jakiś gorący okres i ze wszystkim trzeba się spieszyć. Nie ma czasu na perfekcję, lepiej czasami trochę odpuścić. Ale to nie takie łatwe dla osoby takiej jak ja. Denerwuje mnie, że nie mogę czegoś zrobić tak dokładnie, jakbym chciała i często doprowadza mnie to do nerwów i frustracji. A przede wszystkim do niepokoju.
Nawet blog padł ofiarą mojego perfekcjonizmu :) Jeśli już go prowadzę, czuję się za niego odpowiedzialna i denerwuje mnie, kiedy nie mam czasu napisać o wszystkim, o czym bym chciała, lub kiedy nie wyrabiam się z czasem, żeby odwiedzić wszystkie osoby, które mam w linkach. Nie wspomnę już nawet o blogu książkowym – kilka pozycji czeka na recenzję a ja nie mam kiedy się za to zabrać. Ehh, niech no tylko się obronię ;)