*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 15 września 2008

Bo od wódki rozum krótki...

No i po weselu. Cała sobota przypominała cyrk na kółkach :) Ślub był o 17.30 więc wydawało się, że mamy tyyyle czasu. Oczywiście tylko się wydawało. W piątek nic nie robiłam w domu, czytałam książki, poszłam na aerobik a w zlewie czekała cała góra naczyń do zmywania, w pokoju druga taka góra – ubrań do prasowania. Ale myślę sobie – w sobotę wszystko zrobię, bo przecież co ja przez cały dzień będę robić? Rano wstałam, zjadłam śniadanie i leniwie wynurzyłam się z domu. Poszłam kupić kartkę ślubną, kwiaty, wypłaciłam pieniądze z bankomatu, kupiłam rajstopy, cienie do powiek, poszłam do kosmetyczki na regulację brwi… Jak wróciłam była dwunasta, ale zamiast się wziąć za zmywanie oglądałam telewizję, bo na 13 miałyśmy z Panią Mamą (czyt. mamą Franka – wyjaśnię później) fryzjera. Myślałam, że wrócimy o trzeciej i co ja będę robić jeszcze te dwie godziny… Rzeczywiście wróciłyśmy o trzeciej, ale Pani Mama powiedziała, że jeszcze jakąś zupę zjemy, bo zanim będzie jedzenie na weselu, to padniemy z głodu. No i tak się zrobiło, że była szesnasta a my w proszku! Ja biegiem do siebie, miałam czterdzieści minut na wyprasowanie sukienki, swetra, makijaż, no w ogóle na wszystko. Spanikowana spóźniłam się na „zbiórkę” u Franka dziesięć minut, a jeszcze paznokcie nie pomalowane! Przychodzę a oni jeszcze gorzej stali z przygotowaniami niż ja. Ostatecznie wyszliśmy dwadzieścia minut później niż planowaliśmy. Ale grunt, ze zdążyliśmy. A wszystko przez to, że mieliśmy tyyyyle czasu :)
Panna młoda śliczna była. I w ogóle para młoda bardzo dobrana. Wesele minęło mi strasznie szybko! Bawiłam się bardzo dobrze, a nogi mnie nawet bardzo nie bolały, mimo, że nie miałam zbyt wygodnych butów. Jest tylko jedno ale… Za dużo wypiłam. Nie zatrułam się ani nic z tych rzeczy. Po prostu takie głupoty gadałam, ze chwilami żałuję, że wszystko pamiętam. Jak się za dużo napiję, to się robię strasznie ekhm jak to określić… milutka :) Wszystkich kocham. A właściwie to jest tak, że mówię wtedy to co myślę, a ponieważ bardzo dobrze czuję się w rodzinie Franka to latałam do wszystkich i im opowiadałam jak to bardzo ich lubię. Najpierw mówiłam Frankowi, że jego kuzynka Kasia tak ślicznie wygląda (właśnie panna młoda) i że jest taka fajna i że tak ją lubię, a właściwie to ją kocham i muszę jej to powiedzieć. Franek chciał mnie powstrzymać, ale gdzie tam… Na szczęście Kasia nie popatrzyła na mnie jak na idiotkę, ale również przyznała, że od początku mnie polubiła. Babci Franka opowiadałam, jak to będzie się fajnie bawić na naszym weselu z… moim dziadkiem. Ratunkuuu!!! Ja to naprawdę powiedziałam. Ale to jeszcze nic! Z mamą Franka zaczęłam gadać i się zapytałam czy mogę mówić do niej Pani Mamo!!!!! AAAAaaa! Pozwoliła, nie wiem czy się odważę tak do niej powiedzieć, ale na potrzeby bloga – jak znalazł :P Więc jak będzie o Pani Mamie to właśnie o niej. Ale to też jeszcze nic. Rozmawiałam z nią i zaczęłam mówić, że my to nie będziemy darły kotów w przyszłości i będziemy dobrą synową i teściową… Potem poszłam do kibelka i zrobiło mi się trochę słabo. Nie było mi niedobrze ani nie kręciło mi się w głowie, ale strasznie zmęczona się zrobiłam i bałam się, ze jak usiądę przy stoliku to zasnę. Nie było mnie jakieś pół godziny i Pani Mama przyszła zapytać jak się czuję. Wzięła mnie na zewnątrz, Pan Tata przyniósł mi herbatę (walczył o nią jak lew, bo nie chcieli mu dać – „ale teraz wydajemy barszcz a nie herbatę”) a my tak siedziałyśmy i gadałyśmy o różnych rzeczach, namawiałam ją żeby rzuciła palenie, pytałam czy nie smutno jej że nie ma córeczki, przyznała że czasami, no to ja jej, że jak jej będzie smutno to ma zadzwonić i sobie gdzieś pójdziemy… No to się spoufaliłam… Jak wracaliśmy to namówili mnie, żebym poszła do nich spać. Pani Mama dała mi swoją koszulę nocną i poszliśmy spać. A rano kac moralny taki, że masakra!!! Jak sobie przypominałam wszystko to normalnie się chciałam pod ziemię zapaść. Poszłam na chwilę do siebie, ale zaraz wróciłam na obiad do Franka. Powiedział, że jak mnie nie było, to jego mama powiedziała, że jestem fajna… Może jednak AŻ TAK się nie wygłupiłam. Ale kurczę tak to jest jak się pije. Mimo, że nie byłam jakoś bardzo pijana, to język mi się rozwiązał aż za bardzo i tak się spoufaliłam ze wszystkimi. Dorota stwierdziła, że widocznie mogłam sobie na to pozwolić. No może… Ehhh. Już dzisiaj jest lepiej, może za parę dni przestanę się czerwienić jak będę myśleć o weselu.
Ale ogólnie to fajnie było.