*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 8 kwietnia 2014

Radzimy sobie

Jakoś dajemy radę. Najgorsza była sobota. Zwłaszcza rano - Franek naprawdę był w rozsypce. Biedny :( Mimo, że babcia chorowała już od kilku lat był do niej bardzo przywiązany. Zwłaszcza jako dziecko spędzał z nią dużo czasu.
Ale faceci to jednak zupełnie inaczej radzą sobie z takimi sprawami. Ja pewnie nie miałabym chęci na nic. Cały czas bym tylko rozmyślała, płakała, potrzebowałabym kogoś, komu mogłabym się wyżalić. Pewnie zmuszałabym się do normalnego funkcjonowania - na przykład pójścia do pracy, bo tam musiałabym się trzymać. Franka praca wymaga jednak więcej koncentracji, a przede wszystkim odpowiedzialności za innych, więc zrezygnował z kursów w weekend. Pojechaliśmy do miasta - teoretycznie mieliśmy jakiś cel, choć tak naprawdę to nie było nic pilnego (pojechaliśmy kupić słuchawki z mikrofonem do komputera, które nam się jakiś czas temu uszkodziły). Dobre i to, zajęło to Franka, sprawiło, że wyszedł z domu. Później zrobiliśmy zakupy spożywcze.

Wieczorem napił się piwa i uruchomił na komputerze jedną ze swoich ulubionych gier. W przerwach rozmawiał ze mną. Wspominał babcię. Czasami rozmawialiśmy o czymś innym. Nawet się roześmiał. To chyba jednak prawda, że faceci mają w głowie kilka szufladek i każda jest z inną zawartością, a jak otwarta jest jedna, to inne są zatrzaśnięte - nie to co u nas, że wszystko jest ze sobą połączone. I dobrze dla nich - dla Franka na pewno. Widziałam, że bywały chwile, kiedy w pełni docierało do niego to, co się stało, ale w innych potrafił się wyłączyć (ja tego nigdy nie potrafię! nawet we śnie!). Dobrze mu to zrobiło. I mi też ulżyło.
W niedzielę już w ogóle było lepiej. I chyba też udział we mszy bardzo Frankowi pomógł - świadomość, że mógł pomodlić się za duszę babci. W ciągu dnia wielokrotnie wspominał o babci i o tym, że jej nie ma. Miał też chwile, kiedy nie bardzo wiedział, co ze sobą zrobić, ale ogólnie radzi sobie z tym lepiej, niż się obawiałam. Chyba już zniósł wiadomość o udarze babci kilka lat temu...
Kiedy ja mam jakieś poważne zmartwienie wywołane konkretnym zdarzeniem, Franek zazwyczaj próbuje mnie zaangażować w jakąś aktywność, która w normalnych okolicznościach sprawia mi przyjemność - na przykład prosi, żebyśmy poszli na spacer, basen albo w coś zagrali i przez chwilę zachowywali się, jakby nic się nie stało, pomimo, że przeciez w tyle głowy zmartwienie nadal siedzi... Posłużyłam się więc tym wybiegiem i zrobiłam obiad, który Frankowi zdecydowanie przypadł do gustu (nie, nie naleśniki, naleśniki usmażyłam w poniedziałek :P) - fast food w wydaniu domowym, czyli hamburgery z mięsa wołowego i domowe frytki, a potem zachęciłam go, żebyśmy zagrali w jedną z jego ulubionych gier. Myślę, że poskutkowało.Wczoraj Franek miał do załatwienia przegląd naszego samochodu w autoryzowanym serwisie, więc też głowę miał zajętą. 
Chyba już dotarło do niego, co się stało i wie, że nic na to nie poradzi. Myśli o tym oczywiście i na przykład wczoraj trudno było mu zasnąć, ale ogólnie się trzyma. Obawiam się, że jeszcze w dniu pogrzebu, w czwartek będzie gorzej. Ale jakoś to przetrwamy.

Franek już dzisiaj pojechał do Poznania. Ja dojadę do niego jutro wieczorem. Zostaniemy tam aż do niedzieli i będziemy wracać w poniedziałek rano. I tak oto zaliczymy nadprogramowy wyjazd na weekend...