*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 21 sierpnia 2012

Tak o wszystkim :)

No to już chyba wszystkie osoby mające problem z nadążaniem za moją pisaniną nadrobiły zaległości. Ostatni raz taką długą przerwę to miałam w czerwcu :) Czas wrócić do rytmu - nazwijmy to - wakacyjnego :) O ile się uda, rzecz jasna.

Bo ostatnio też myślałam, że się uda, a jednak czasu zabrakło. W piątek z samego rana wybraliśmy się do Miasteczka. Spotkaliśmy się z managerem restauracji i aż dwie godziny trwało ustalanie różnych szczegółów. Później pojechaliśmy jeszcze do Opola, bo mieliśmy namiary na agencję, która zajmuje się wydrukiem i nie tylko różnych ślubnych gadżetów. Zamówiliśmy już upominki, które damy rodzicom i dziadkom w podziękowaniu, a teraz czekam na propozycję naklejek na ciasto, które zrobią nam w oparciu o projekt Juski - tak, żeby bylo podobnie jak na zaproszeniach i winietkach. Zrobiło się dość późno, więc niestety Franek musiał już wracać do Poznania - w sobotę rano pracował. A my z mamą poszłyśmy jeszcze do kwiaciarni, gdzie spędziłyśmy godzinę omawiając różne szczegóły dotyczące dekoracji. Ale wszystko już załatwione.
W sobotę obskoczyłyśmy jeszcze fotografa w celu potwierdzenia rezerwacji i omówienia drobnych szczegołów - tu poszło nam dużo szybciej. Zrobiłam też zakupy bieliźniane! Wszystko, co niezbędne już mam :) Łącznie z pończochami - i to tymi na pasie, bo nie chciałam samonośnych, choć zrobiłam sobie też z nich zapas. Jeszcze tylko zrobię rundkę po sklepach - ale to już w Poznaniu- i może kupię jakąś ładną bieliznę na noc poślubną ;) Wszak restauracja daje nam w gratisie pokój ;)

W sobotnie popołudnie skoczyłam do mojej bardzo dobrej koleżanki, która jest kosmetyczką. Cały dzień miała klientki, ale specjalnie dla mnie została dłużej i zrobiła mi oczyszczanie twarzy. Poleżałam sobie pod maseczkami, trochę się upiększyłam a przy okazji pogadałyśmy trochę. Jednak i tak było nam mało, bo umówiłyśmy się jeszcze na wieczór i przy drinkach (malibu z sokiem ananasowym) nadrabiałyśmy towarzyskie zaległości. W międzyczasie jednak zaliczyłam jeszcze obcowanie z naturą, a więc obiad w postaci grilla na naszej działce :) No i bardzo ważny telefon od Franka, który stwierdził, że mu mnie brakuje, że się już stęsknił (minęło raptem 25 godzin) i nie wie co robić, więc idzie spać :P

A w niedzielę przez chwilę "ciociowałam". Córka drugiej dobrej koleżanki (są tylko dwie w Miasteczku z którymi utrzymuję naprawdę regularny kontakt) miała roczek, który w Miasteczku często świętuje się na mszy z okazji rocznicy chrztu świętego. Dobrze, że się odszykowałam, bo chciałam sobie dyskretnie stanąć gdzieś na chórze, żeby mieć dobry widok na ołtarz, a koleżanka mnie zgarnęła i kazała siedzieć z chrzestnymi w pierwszej ławce. Przynajmniej się nie wyróżniałam :P No i sobie poćwiczyłam, bo w kolejną niedzielę szykują nam się chrzciny bratanicy Franka i on będzie chrzestnym. Ale kto się zatroszczył o świecę, telegram i prezent w postaci biblii dla dzieci (tak, wiem, że ona jeszcze nie umie czytac, ale to ma być pamiątka przecież:))?? No przecież, że nie chrzestny, tylko jego przyszła żona :P

Przyszła żona wróciła w ramiona stęsknionego przyszłego męża w niedzielny wieczór. A w poniedziałek wróciła i do pracy, choć może już nie w roli przyszlej żony :) I o dziwo, trochę zaległości się zrobiło w ten jeden dzień. Miałam ręce pełne roboty przez całe osiem godzin, a potem pośpiesznie wracałam do domu, gdyż... mieliśmy wczoraj swoją pierwszą lekcję tańca :D Przyszła do nas Daga i zaczęliśmy od walczyka. Po pierwszych pięciu minutach myślałam, że będzie masakra i Franek w życiu nie załapie, o co w tym chodzi... O ja niewierna :) Po kolejnych pięciu Franek nagle..: raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy i wszedł idealnie w muzykę. A obroty to idą mu lepiej niż mnie :P Dzisiaj będziemy ćwiczyć, a jutro Daga znowu przyjdzie i zobaczymy, co fajnego wymyśli :) Naszym głównym celem jest trochę się rozruszać. No i żeby Franek się nauczył kroków podstawowych tańców :) Chyba będzie dobrze.

No więc, jak same widzicie - nic ciekawego się przez te cztery dni nie działo ;)