*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

sobota, 13 października 2012

Poprawiny!

Nigdy nie byliśmy mocni w odsypianiu, więc w niedzielę obudziliśmy się jednocześnie o 9. Uśmiechnęliśmy się do siebie i przytuliliśmy. Czuliśmy się jeszcze niewyspani, choć nie zmęczeni. Postanowiliśmy, że jednak wstaniemy i wyszliśmy na spacer. Poszliśmy do kościoła, ale okazało się, że w tej parafii akurat były dożynki i musieliśmy wyjść, bo nie dość, że spóźnilibyśmy na swoje własne poprawiny, to jeszcze w dodatku nie zdążylibyśmy się wymeldować z pokoju :) Wróciliśmy więc do restauracji, która już się obudziła, bo oprócz kelnerów, kręcili się po sali nasi goście :) 
Kolacja w postaci grilla była strzałem w dziesiątkę nie tylko na weselu, ale także dlatego, że zostało po niej sporo rzeczy, które zostały wystawione podczas poprawin (wędliny, kiełbasy, pajdy chleba ze smalcem, ogórki i wiele innych rzeczy, których nawet już nie pamiętam). Tak właśnie planowaliśmy, bo wiemy, że zazwyczaj obiad podawany jest trochę później, niż jest to planowane (nasze poprawiny zaczynały się o 12), ze względu na to, że goście się spóźniają, a ci, którzy już są, są głodni. A dzięki temu zaspokoili pierwszy głód. My też :) A ja uwielbiam chleb ze smalcem!
U Franka w rodzinie w ogóle nie ma takiego zwyczaju i nigdy po żadnym weselu nie było poprawin. U nas z kolei nie było wesela bez poprawin, chociaż też nie wyglądają one tak całkiem typowo, bo goście są zawsze z daleka, więc to jest czas, kiedy wyjeżdżają. Początkowo nie planowaliśmy imprezy, a po prostu obiad, bo zakładaliśmy, że wiele osób zacznie się szybko zbierać. Ale później coraz więcej gości wspominało, że zostaną trochę dłużej, niektórzy pytali o możliwość noclegu z niedzieli na poniedziałek, więc pomyśleliśmy, że jakoś tak głupio zostawiać ich bez rozrywki, bo to tak jakbyśmy dawali do zrozumienia, ze się mają szybko zmywać :) Stwierdziliśmy, że jeśli będzie muzyka to i goście zostaną dłużej - no i w zasadzie mieliśmy rację :) W każdym razie ostatecznie przekonał nas argument mojej cioci, która powiedziała, że poprawiny to ma być przedłużenie wesela a nie jakaś stypa, żeby wszyscy tylko przy stole siedzieli i gadali :) Początkowo myśleliśmy o jakimś DJu, ale ostatecznie, kiedy tydzień przed weselem rozmawiałam z zespołem, żeby się umówić na spotkanie, zapytałam, czy mają może wolne. Mieliśmy niesamowite szczęście, bo akurat nie mieli żadnych planów i zgodzili się u nas zagrać jeszcze na poprawinach :)
Nie było już niestety Karoliny i Ani, które o siódmej rano już wyjechały oraz Doroty, która poprosiła mnie już jakiś czas wcześniej o zwolnienie z poprawin :) Powiedziała, ze to mój dzień i że jeśli mi zależy to zrobi to dla mnie i przyjdzie, ale chociaż mi zależało, to doskonale znam Dorotę i wiem, jak nie znosi poprawin ;) Nic na siłę, wystarczyło mnie, że na weselu bawiła się do końca. 
Zespół tego drugiego dnia grał nieco inaczej, bo trochę bardziej biesiadnie, ale nadal świetnie. I uznaliśmy, że to naprawdę był bardzo dobry pomysł, bo goście się bawili! My oczywiście jako pierwsi wyszliśmy na parkiet, żeby pokazać, co będziemy dzisiaj robić ;)


 Co prawda Poznaniacy zaczęli się zbierać prawie od razu po obiedzie, ale tego się spodziewaliśmy - wiedzieliśmy, że część rodziny Franka ma jeszcze zahaczyć o jakieś inne poprawiny u swoich znajomych, bo z wiadomych względów nie mogli uczestniczyć w ich weselu. Chociaż kuzynostwo Franka lekko nas rozczarowało, że tak szybko chcieli uciekać, ale stęsknili się za dziećmi, które zostały w Poznaniu, a przede wszystkim oni naprawdę nie są obeznani z tym zwyczajem i chyba nie wiedzą, do czego to służy :P Szybko zwinęli się też koledzy - mimo, że oni jako pierwsi przymierzali się do tego, żeby zostać dłużej. Ale jechali jednym samochodem, a niektórzy z nich w poniedziałek szli do pracy z samego rana, więc nie wyszło. 
Razem z Frankiem cały czas tańczyliśmy, chyba, że widzieliśmy, że ktoś się zbiera. Wtedy wychodziliśmy go pożegnać. Na tarasie robiliśmy sobie zdjęcia, a każdy z gości dostawał butelkę wódki oraz pudełko z ciasteczkami.


Goście wyjeżdżali o bardzo różnych porach, więc musieliśmy być w gotowości cały czas :) Chociaż tak naprawdę część wyjeżdżała w godzinach 14-16 i później było trochę spokojniej. Część osób z Poznania została do późnego popołudnia: Ala z Rafałem, Daga ze swoim chłopakiem, kuzyn Franka, ale najbardziej zaskoczyła nas piątka naszych znajomych: Mietkowa z Mietkiem, Karola z chłopakiem i Edi, którzy zostali niemal do samego końca. Bawili się z moją rodziną,  a na koniec zaśpiewali nam jeszcze sto lat i gorzko więc wszyscy ich dobrze zapamiętali. A chłopak Karoli to w ogóle nie miał ochoty wyjeżdżać :) Później zostało jeszcze całkiem sporo osób i ta orkiestra to był naprawdę świetny pomysł! Przyznaję, że nie myślałam, że ludzie będą jeszcze tacy chętni do zabawy, a oni tańczyli do samiutkiego końca - nawet jak orkiestra już się z nami pożegnała i pakowała swój sprzęt, goście bawili się do muzyki z płyt. 




Najdłużej zostało moje kuzynostwo. Co ciekawe, wśród nich była kuzynka i kuzyn, którzy mieszkają za granicą i kiedy robiliśmy listę gości, zakładałam, ze w ogóle nie przyjadą - zwłaszcza, że w czerwcu ten kuzyn miał swój ślub. Byłam przekonana, że nie będą dwa razy do Polski przyjeżdżać. Okazało się, że bardzo się pomyliłam! Nie wyobrażali sobie, że miałoby ich nie być, a kuzyn wręcz powiedział, że już jak planował z żoną swoje wesele, to brał pod uwagę, że muszą przyjechać jeszcze we wrześniu. Stwierdził, że nie mógł tego odpuścić, bo przecież na weselu jego siostry cztery lata temu to właśnie my złapaliśmy welon i krawat :) To my byliśmy pooczepinową parą młodą, a teraz tak się złożyło, że braliśmy ślub w tym samym roku :) Kuzyn stwierdził, że to jakiś znak i że absolutnie nie mógłby tego przegapić, nawet kosztem braku urlopu po swoim weselu :)
Zabawa poprawinowa skończyła się mniej więcej tak, jak planowaliśmy - około 20. Wraz z najbliższą rodziną zostaliśmy jeszcze, żeby popakować wszystko, co braliśmy ze sobą - a było tego naprawdę sporo. I wtedy poczułam się już naprawdę zmęczona. Nóg to wręcz nie czułam! Bolały mnie zresztą jeszcze przez następne dwa dni, ale naprawdę przez całe wesele i poprawiny nie mogłam narzekać, a stopy zawsze mam bardzo wrażliwe i każde buty mnie obcierają :) Widocznie byłam znieczulona emocjami ;)

Bardzo dobrze zrobiliśmy, że zdecydowaliśmy się na poprawiny i to w takiej formie! Mieliśmy czas, żeby porozmawiać jeszcze z gośćmi, pobawić się z nimi, wypić :) Każdemu z osobna podziękowaliśmy za przybycie, każdy dostał od nas poczęstunek i z każdym mamy pamiątkowe zdjęcie. 
To były piękne dni i naprawdę nie mogło być lepiej. Żal było, że wszystko się już kończy. Ale chociaż skończyłam już opisywać to, co działo się w te dwa najważniejsze dni (a to było już cztery tygodnie temu! nie do wiary!), temat ślubno-weselny na pewno jeszcze nie zniknie na dobre z mojego bloga :) Mam jeszcze sporo przemyśleń związanych z tym co się działo albo z jakimiś kwestiami organizacyjnymi, więc jeśli ktoś ma dość to... trudno ;)))