*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

niedziela, 29 lipca 2012

Urlopowe opowieści

Napiszę wreszcie parę słów na temat samego urlopu i pobytu nad morzem, zanim się wszystko całkiem przedawni :)

Oczywiście najbardziej interesowała nas pogoda, ale prognozy nie były dla nas pomyślne, więc choć początkowo zakładaliśmy wyjazd w środę, zdecydowaliśmy się go przesunąć o jeden dzień. I na dobre nam to wyszło, bo przynajmniej kupiliśmy garnitur Frankowi :) W czwartek rano nareszcie wyszło słońce, chociaż w drodze różnie bywało. Wcześniej planowaliśmy noclegi pod namiotem, ale podobnie jak w ubiegłym roku, aura nam nie sprzyjała. Ostatecznie kilka dni przed wyjazdem zadzwoniłam do tego samego miejsca, w którym spaliśmy w zeszłym roku i zarezerwowałam nocleg. Do Grzybowa zajechaliśmy w południe. I od razu zostaliśmy mile zaskoczeni przyjęciem nas przez gospodynię. Rok temu była na początku jakaś gburowata, teraz przez telefon również (właśnie Iza, zapomniałam Cię o tym uprzedzić podczas naszej rozmowy telefonicznej) - a tym razem była bardzo miła i pamiętała nas. Kiedy dowiedziała się, że wkrótce bierzemy ślub pogratulowała nam i zaprosiła na przyszły rok obiecując dobę gratis :)

Ale wracając do samego urlopu - zdążyliśmy się rozpakować i wyszliśmy, żeby przywitać się z morzem, kiedy zaczęło padać :/ I tak padało przez jakiś czas, więc posiedzieliśmy w domku - ja czytałam, Franek spał. Ale po południu niebo sie rozpogodziło, więc wyszliśmy na obiad i spacer. Na wieczór nie mieliśmy żadnych specjalnych planów i ogólnie czuliśmy się trochę zmęczeni, więc poszliśmy szybciej spać, z nadzieją na to, że następny dzień będzie ciepły i słoneczny.
Niestety nie ziściło się - od rana było raczej pochmurno i zdecydowanie zanosiło się na deszcz, więc postanowiliśmy się przejść plażą do Kołobrzegu. To był całkiem dobry pomysł, zwłaszcza, że ostatecznie deszcz nie był bardzo uciążliwy. Wróciliśmy po kilku godzinach i znowu późnym popołudniem pogoda się poprawiła. Jak już wiecie, umożliwiło nam to spędzenie przyjemnego wieczoru na plaży :)

Wiecie również, że od soboty dostałam urodzinowy prezent w postaci słońca! Ponieważ mocno wiało, szybko pobiegliśmy kupić parawan i popędziliśmy na plażę. Spędziliśmy na niej kilka godzin. Popołudnie mieliśmy już zarezerwowane wcześniej, bo przyjechał kuzyn Franka z rodziną. Spędziliśmy razem przyjemny czas, a my ciociowaliśmy i wujkowaliśmy Kubie i Gabrysi :) Nie jest to najgorsza rola, zdecydowanie wolę dzieci, które już coś kumają z tego, co się do nich mówi - a ta dwójka już do tego dojrzała. Kuba nawet na tyle, że opowiadał mi pełnymi zdaniami o tym, jak to koziołek matołek wpadł do wulkanu i pokonał smoko... yyyy smokocoś tam, nie pamiętam :P
A najlepszy numer wywinął, kiedy w niedzielę bawił się z nami w "ciepło-zimno" zakopując moją bransoletkę w piasku. W którymś momencie chował ją dla wujka (Franka). Zakopał ją w jednym miejscu po czym mówi do mnie: "Ciocia to teraz mów wujkowi czy ciepło, czy zimno, a ja idę tam" I gdzieś pobiegł. Nie ma co, potrafi dziecko zorganizować zabawę dorosłym :D

Sobotni wieczór, jak również już wiecie spędziliśmy na plaży obserwując piękny zachód słońca :) A niedziela była pogodna od rana i delektowaliśmy się słońcem prawie do samego wyjazdu. Pozostało nam tylko trochę czasu na obiad i zakup "pamiątek" (ja żelki-smerfy a Franek wędzoną rybę :P). Wyruszyliśmy o 16:30, a po drodze wypatrywaliśmy kościoła, bo w Grzybowie nie zdążyliśmy pójść rano, a potem było nam szkoda rezygnować z ostatnich chwil na plaży. Niestety mieliśmy pecha i kiedy tylko wjeżdżaliśmy do jakiejś miejscowości, to okazywało się, że albo msza dopiero za godzinę, albo trwa już od jakiegoś czasu. Jednak wszystko nam sprzyjało i dojechaliśmy do Poznania na tyle szybko, że zdążyliśmy na ostatnią mszę w naszym kościele :) (śmiejemy się, że Panu Bogu zależało na tym, żebyśmy dojechali na czas, bo jeszcze nigdy podróż z nad morza, zwłaszcza w niedzielę, nie zajęła nam mniej niż 4h)

Cóż mogę napisać? Piękne jest nasze morze. Oczywiście pewnie wiecie, że o górach zawsze piszę to samo. Ale nie potrafiłabym wybrać, które miejsce jest piękniejsze, czy lepsze na spędzenie urlopu. Są to tak różne zakątki Polski, że nie potrafiłabym zdecydować. Po coś innego się jedzie nad morze, a po coś innego w góry :) Moim zdaniem są to nasze polskie cuda i mamy szczęście, że tak się nam trafiło w naszym kraju, że możemy się delektować jednym i drugim :)

Ps. Ha! I dobrze tak tym Włochom, którzy powiedzieli, że boją się tylko Rosji, bo Polacy są od nich słabsi. No to macie słabszą drużynę, która wygrywa seta z przewagą 11 pkt! :D

sobota, 28 lipca 2012

Komplementy Frankowe

Zrobiłam rano sałatkę i postawiłam ją na stole. Krzątałam się w kuchni podczas gdy wszedł Franek. Spojrzał na sałatkę, potem na mnie i powiedział: Kochanie, jesteś taka śliczna jak ta sałatka!

Przedwczoraj jechaliśmy samochodem. Byłam na Franka trochę zła, choć nie tak na serio, chodziło mi tylko o to, żeby wiedział, że coś mi się nie podoba. Nagle rzecze do mnie: Kocham Cię za ten szczekający uśmiech! :) Cóż, rozgryzł mnie, wiedział, że się nie foczę naprawdę, tylko usiłuję powstrzymać śmiech :P

Pamiętacie szmatki i smarowidła?? Uwielbiam Frankowe komplementy :D

piątek, 27 lipca 2012

Notatka

Wróciłam dziś do domu - pustego, bo Franek jeszcze do niedzieli ma popołudniówki. A w przedpokoju na szafce leży jakaś zwinięta karteczka. To nic nadzwyczajnego, że się u mnie w domu czy pracy walają takie karteczki, bo często notuję sobie na szybko różne rzeczy na nich. A to listę zakupów, a to tytuł książki, innym razem tytuł piosenki, jakiś numer telefonu, czy inne cyferki. Często znalezienie takiej karteczki bardzo mnie cieszy, gdyż odzyskuję dostęp do jakiejś zapomnianej lub zgubionej informacji...
Leży więc sobie ta karteczka, rozwijam ją a tam... Frankową ręką rozpisany plan dotyczący prezentów dla mnie! Bardzo mnie to poruszyło i rozczuliło jednocześnie! Jak bardzo musiało to być dla Franka ważne, że postanowił sobie wszystko zanotować i rozpisać? Uwielbiam planować i przywiązuję do tej czynności dużą wagę, więc tym bardziej jest to dla mnie znaczące, że Franuś miał tak wszystko przemyślane. Chociaż z rozpiski wynika, ze spontaniczności też nie zabrakło :))

Kiedy Franek zadzwonił, powitałam go słowami: "a gdzie moje perfumy?" :P Bo miałam również je dostać na którąś z okazji według tego, co było napisane. Na co ten odpowiedział: "Osz ty małpo!" :P I podejrzewał, że myszkowałam mu gdzieś po kieszeniach :) A mnie nawet do głowy by nie przyszło, żeby szukać takiej karteczki, więc odkrycie było jak najbardziej przypadkowe i zawinione przez Franka, który najpewniej wywalił zawartość kieszeni i potem zapomniał zniszczyć wszystkie dowody rzeczowe :))

Wiem, to się Wam może wydawać głupie, że się tak bezsensownie podniecam kawałkiem papieru... Ale dla mnie ma on dużą wartość - chyba nawet sama nie potrafię wytłumaczyć tak do końca, dlaczego. Ale jest to dla mnie dowód, że Franek chciał, żeby nasze świętowanie było idealne. I cóż... dla mnie było :)

Ps. A perfum nie dostałam, bo parę dni wcześniej sama sobie je kupiłam :) To tylko kolejny dowód na to, że musiał to planować naprawdę ze sporym wyprzedzeniem :)

czwartek, 26 lipca 2012

Świętujemy

Jak juz wspominałam, rocznica zaręczyn była tylko jedną z kilku okazji do świętowania. Lipiec w ogóle w nie obfituje u nas, bo nie dość, że w tym miesiącu minęły dwa lata odkąd zamieszkaliśmy razem, to jeszcze siedemnastego świętowaliśmy sześć wspólnych lat, a dwudziestego pierwszego moje urodziny.
Zaczęłam od środka i naszych zaręczyn, a tak naprawdę powinnam zacząć od tego, że Franek oszalał :) I wcale nie dlatego, że chciał mi podarować płyn do kibelka, gdyż jak słusznie podejrzewałyście - i ja zresztą również - to była tylko zasłona dymna :) Ale dlatego, że w ostatnim czasie dosłownie zasypał mnie prezentami!
W ogóle nie wiem, czy już kiedyś wspominałam, że bardzo lubię dostawać od niego prezenty. I to wcale nie dlatego, że w ogóle lubię je dostawać :P Ale dlatego, że są one niezwykle przemyślane (nawet, gdy kupowane na szybko! nie wiem, jak on to robi) i zawsze trafione (poza jedną wpadką, ale to było dawno :)) Tym razem też tak było... Zresztą tytuł książki, którą Wam wczoraj pokazałam mówi sam za siebie :)
Ponad tydzień temu - 17 lipca upłynęło sześć lat, odkąd jesteśmy razem. Nie spodziewałam się ani trochę tego, że z tej okazji coś od Franka dostanę. A dostałam książkę i paczkę żelków. Do tego zrobił obiad i wielki deser. Żeby nie było, że ja nic dla niego nie miałam - Franek kupił sobie grę komputerową, o której już od dawna marzył, więc umówiliśmy się, że to prezent ode mnie :P Nie świętowaliśmy jednak tego dnia szczególnie długo, bo jak zapewne pamiętacie, byłam nieco zmęczona :) Ale dzień był bardzo miły i naprawdę zrobiło mi się bardzo przyjemnie, że Franek miał ochotę w jakiś sposób uczcić tę datę. A przecież okazało się, że to dopiero przedsmak tego, co naprawdę mnie czekało :)

Później była zaręczynowa powtórka, a w sobotę jeden z moich ulubionych dni roku! Pogoda z samego rana sobie ze mnie trochę zażartowała i pokropiło, ale okazało się, że to była zmyłka i dostałam w prezencie urodzinowym piękną pogodę :) Mimo, że wiatr był dość chłodny, kiedy zasłoniliśmy się parawanem można było całkiem przyjemnie wygrzewać się na słoneczku. Leżałam sobie na plaży czytając smsy i odbierając telefony od tych, którzy o mnie pamiętali :) Bardzo się cieszę, że choć może nie dostałam tyle życzeń, co jeszcze trzy, dwa lata temu, to ci najważniejsi dla mnie o mnie pamiętali.
Od Franka prezent dostałam już rano - srebrny łańcuszek oraz myszkę do komputera :P Ostatnio mi się zepsuła i się strasznie męczyłam pracując na moim laptopie. Nie pomyślałam, że Franek zauważył to na tyle, żeby wpaść na pomysł prezentu :) Aaa, i to właśnie ta myszka była płynem do kibelka :)) Po prostu zadzwoniłam do niego w momencie, kiedy szukał konkretnego modelu, no i wymyślił na odczepnego ten płyn :) Myszka ładna, we wzorek, chociaż podobno nie było takiej, jakiej szukał. Ale mnie sie i tak podoba - a najważniejsze, że działa!
Ale oficjalne świętowanie zaczęliśmy pod wieczór - znowu wybraliśmy się z kocem i winem na plażę i podziwialiśmy zachód słońca. Siedzieliśmy na plaży obserwując statki wpływające i wypływające z portu w Kołobrzegu, rozmawiając, wygłupiając się... Siedzieliśmy do momentu, aż niebo zrobiło się zupełnie ciemne - a nad morzem to trwa naprawdę długo i strasznie mi się to podoba. Po północy owinęliśmy się kocem i poszliśmy brzegiem morza z powrotem. Piękny wieczór, choć zdarzyło się nam małe nieporozumienie, ale to była bzdura i uczciwie przyznaję, że ja trochę bez sensu zareagowałam, ale szybko puściliśmy to w niepamięć :)

A podczas tego naszego plażowania dostałam fantastyczny prezent od dziewczyn z Hiszpanii - Ani i Karoliny! Zadzwoniły do mnie z Gibraltaru, gdzie właśnie spędzały weekend i powiedziały, że przyjeżdżają na nasze wesele! Ogromnie się ucieszyłam, bo nie wiedzieliśmy, czy sie uda! Ania bilet już ma, a Karolina powiedziała, że nadal szuka połączeń lotniczych do Wrocławia lub Katowic, ale przyjedzie choćby na koniu! :D

A potem dzień się skończył i po urodzinach :( Jak zawsze minęły zbyt szybko, chociaż w tym roku trochę inaczej to wszystko odczuwałam. Nie wiem, czy dlatego, że byłam na urlopie, czy się jednak zestarzałam, ale te urodziny były jakby odrobinę mniej zauważalne niż zwykle. Najważniejsze jednak, że się odbyły, a w dodatku to jeszcze nie koniec, bo do Miasteczka pojadę dopiero za półtora tygodnia i wtedy będziemy świętować w gronie rodzinnym :)

I jak tu nie lubić lipca, skoro tyle się dzieje w tym miesiącu? :)) W zasadzie ustaliliśmy, że każdego między 17 a 23 lipca czeka nas jedno wielkie świętowanie :) To taki nasz długi weekend, choćby nawet miał być spędzony w pracy. Ślubu co prawda w tym miesiącu nie wzięliśmy, ale za to dojdzie nam kolejny dzień do świętowania, a takich okazji nigdy za wiele :P

wtorek, 24 lipca 2012

Nic dwa razy się nie zdarza ?

Trzeci raz zaczynam pisać tę notkę, bo mam tyle do opowiedzenia, że nie wiem od czego zacząć. Ostatecznie postanowiłam zacząć od środka :)

Pisałam niejednokrotnie, że gdybym miała okazję przeżyć jakiś dzień jeszcze raz, byłby to dzień zaręczyn. Zaręczyliśmy się dokładnie rok i jeden dzień temu :) Ale z różnych względów Franek postanowił, że przeniesiemy świętowanie na piątek. Nad morze pojechaliśmy do Grzybowa - tak jak w zeszłym roku. Mieszkaliśmy w tym samym miejscu. I w piątek, tak samo jak w zeszłym roku, wzięliśmy koc, butelkę wina i poszliśmy wieczorem na plażę. W dzień pogoda nie była zbyt obiecująca, ale po południu już się rozpogodziło i wieczór był naprawdę bardzo ładny i dość ciepły. Usiedliśmy obok siebie na kocu i otworzyliśmy wino. I wtedy Franek z okazji rocznicy naszych zaręczyn podarował mi książkę o bardzo osobliwym tytule:



Byłam naprawdę w szoku, to kolejny dowód na to, jak bardzo prezenty Franka są zawsze przemyślane i dobrane. Całkowicie mnie zaskoczył. Ale okazało się, że to jeszcze nie koniec!

Powoli opróżnialiśmy butelkę białego wytrawnego wina, wspominając, jak to było rok wcześniej. Franek zastanawiał się o czym rozmawialiśmy i o czym myśleliśmy na chwilę przed... Później przypomniałam, że kazał mi zamknąć oczy. I teraz poprosił, żebym to zrobiła. A kiedy je ponownie otworzyłam, Franek trzymał w ręku... pudełeczko z pierścionkiem! Wyobrażacie sobie?? :)) Teraz to dopiero byłam kompletnie zaskoczona. Jak mogłabym się spodziewać czegoś takiego? Pierścionek tym razem srebrny z cyrkoniami i, jak Franek zaznaczył, niezaręczynowy, ale za to pasujący jak ulał, więc zgubić go w tym roku nie mogłam :) I także piękny! Franek powtórzył pytanie, które zadał mi w zeszłym roku, choć oczywiście zrobił to dla czystej formalności :) Bo jednak było coś, co odróżniało ten dzień od zeszłorocznego - teraz mieliśmy już konkretne daty, plany, założenia... Nie rozmawialiśmy już czysto hipotetycznie, ale dopracowywaliśmy listę rzeczy do załatwienia na 58 dni przed ślubem. To samo w sobie było magiczne - siedzieliśmy w tym samym miejscu, na tej samej plaży. Na chwilę cofnęliśmy się w czasie, ale z drugiej strony mieliśmy świadomość, jak wiele się zmieniło przez rok. A jednocześnie nie zmieniło się nic w kwestiach najistotniejszych.

Późnym wieczorem poszliśmy jeszcze do tej samej knajpy, w której byliśmy rok temu. Podobnie jak wtedy odbywał się jakiś dancing. Tak samo jak wtedy zamówiliśmy po piwie (choć nie było już tego samego niestety) - i tak samo jak rok temu rozmawialiśmy o liście gości na naszym weselu. Z tą różnicą, że wtedy rozmowa była hipotetyczna, zastanawialiśmy się, kogo zaprosimy. Teraz mieliśmy listę i konkretne liczby :) Niesamowite.

Zanim położyliśmy się spać, spojrzałam w niebo. Tak samo jak rok temu było czyste i pełne gwiazd...
Oczywiście, że "żaden dzień się nie powtórzy, nie ma dwóch podobnych nocy..." Zawsze będą jakieś odróżniające szczegóły. Ale okazuje się, że można chociaż spróbować odtworzyć to, co było. Dzięki Frankowi miałam szansę przeżyć jeden z najpiękniejszych dni mojego życia ponownie. I nigdy mu tego nie zapomnę.

Ps. A to była tylko jedna ze świętowanych okazji! Tak w ogóle to Franek oszalał z tymi prezentami:))

poniedziałek, 23 lipca 2012

Melduję się

Ależ ten czas szybko leci! I już nawet nie mam na myśli tego pobytu nad morzem, bo przecież wiadomo, że urlop zawsze mija nim się człowiek obejrzy. Ale gdzie mi się podział dzisiejszy dzień, to już kompletnie nie wiem :)
W pracy wszystko poszło nadspodziewanie dobrze. Myślałam, że po tej przerwie będę miała więcej zaległości, a przede wszystkim niezgodności :) A jednak wszystko się ładnie układa. W domu roboty po kokardkę :) Franek na szczęście rozpakował bagaże, kiedy ja byłam w pracy (gdyby nie on, pewnie leżałyby te torby jeszcze przez tydzień, bo nie znoszę się pakować i rozpakowywać!:)). Za to kiedy on jest w pracy, ja ogarnęłam to, co zostało na wierzchu. Oczywiście w mieszkaniu mamy tonę piachu plażowego. I dwie tony prania :) Dwie rundy już dziś zrobiłam. Teraz muszę spasować, bo nie będzie gdzie suszyć. I pomyśleć, że to raptem cztery dni były. I oczywiście już zacieram ręce na myśl o tym ile będzie prasowania...
Żartuję, aż tak bardzo tego nie lubię :P Ale jak mus, to mus.

Wpadłam tylko na chwilę, żeby zameldować, że już jesteśmy. I że pobyt udał się wyśmienicie. Świętowanie jeszcze lepiej (przy okazji - dziękuję za smsy i inne takie - wiecie jakie :P :*). I to naprawdę wcale nie chodziło o płyn do kibelka!

czwartek, 19 lipca 2012

Morze, nasze morze...

Franek mnie popędza, więc tylko parę słów:
Jedziemy :) Wczoraj cały dzień było pochmurno, teraz jest słoneczko, mam nadzieję, że ta aura będzie nam towarzyszyła do niedzieli.
Kupiliśmy wczoraj garnitur! I rękawiczki dla mnie do sukni.
To chyba jednak nie płyn do kibelka! Ale dowiem się dopiero za parę dni.
Na komentarze pod poprzednią notką odpowiem, jak wrócimy :) A wracamy w niedzielę
Papa!

wtorek, 17 lipca 2012

To nie był dobry pomysł

Tak sobie pomyślałam dzisiaj rano, kiedy wstawałam z ciężką głową. Kac to zdecydowanie za dużo powiedziane, ale byłam niewyspana i po prawdzie chyba jeszcze nawet nie do końca trzeźwa :))
Wczoraj spotkaliśmy się z Franka kolegami (zawsze używam tego sformułowania w stosunku do nich, a przecież od dłuższego już czasu to także moi koledzy :), ale niech tak zostanie) i daliśmy im zaproszenia.

Umówiliśmy się dopiero o 20, a jeden z chłopaków miał dotrzeć dopiero po 22, kiedy ja miałam być już dawno w domu. Nie chciałam za długo siedzieć, ale jednocześnie chciałam się z nim spotkać. Miało być tak, że mnie chłopaki po dziesiątej odwiozą do domu a potem jeszcze sobie gdzieś pójdą na piwo. Ale stało się inaczej, bo kupiliśmy po piwku i siedzieliśmy sobie w parku. Zrobiło się tak fajnie, że jakoś nie chciało mi się wracać a po drugim piwie to już w ogóle wydawało mi się, że to żaden problem, że na drugi dzień idę do pracy :P Wróciliśmy dopiero około 2, a pobudkę miałam już jak zwykle o 6. Jak na złość na dworze lało, a o jeździe samochodem do pracy nawet nie mogłam myśleć. Cóż, chciałaś siedzieć, to teraz za to płać :) Frankowi się mnie nawet szkoda zrobiło (on ma dziś pierwszy dzień krótkiego urlopu) że muszę iść do pracy, wstał (mimo, że się wcale lepiej ode mnie nie czuł) poszedł po bułki i zrobił mi śniadanie.

Samochód odpadał, rower odpadał, nawet autobus odpadał, bo się okazało, że w wakacje nie kursuje. Musiałam końcówkę trasy pokonać na piechotę - szłam sobie w tej ulewie, w błocie i z nadal ciężką głową, myśląc, że to będzie dłuugi dzień. Choć tylko w przenośni, bo faktycznie zamierzałam wyjść tak ze dwie godzinki wcześniej.
Bo ja, drogie Panie, również od jutra mam urlop :) Krótki, bo krótki, ale czasami nawet trzy dni wystarczą na regenerację. Zła jestem jednak na pogodę, bo ma być zimno, a my chcieliśmy pojechać na te parę dni nad morze :( I znowu nam się nie uda pod namiotem wylądować, tak jak rok temu. Trudno... Staramy się mimo wszystko myśleć pozytywnie. W końcu rok temu też lało przez całą podroż, a jak już dotarliśmy to słońce wyszło jakby specjalnie dla nas.
Zdecydowaliśmy jednak, że pojedziemy dopiero w czwartek. Środę poświęcimy na załatwianie niektórych spraw - w tym szukanie garnituru ślubnego dla Franka. I będziemy się delektować naszym wspólnym urlopem - pierwszym od września. I ostatnim przed wrześniem :) A na długi urlop musimy jeszcze poczekać do października. Nie narzekamy. Teraz zamierzamy wypoczywać i świętować - wszak jest kilka okazji :)

A Franek chyba coś knuje dla mnie, bo jest bardzo tajemniczy i kazał mi za bardzo nie wypytywać. Powiedział, że niedługo się dowiem. Kiedy jednak trochę wypytywałam, czego tak szuka - bo powiedział, że już w trzecim sklepie szuka tego, co kiedyś widział, a teraz tego nie ma - odpowiedział mi, że chodzi o taki specjalny płyn do kibelka :D Ale nie jestem pewna, czy to na pewno to na myśli :P Po pierwsze za szybko skapitulował, po drugie jakoś mi to nie pasuje na niespodziankę dla mnie. Ale któż to wie? Może naprawdę kombinuje dla mnie ten płyn :P

poniedziałek, 16 lipca 2012

Odliczanie: dwa!

Wczoraj się nie udało, będzie dzisiaj :) To już tylko dwa miesiące! Sześćdziesiąt jeden dni przed naszym ślubem byłam w Miasteczku. Franek niestety pracował, więc pojechałam sama. Niedzielę spędziłam z rodzicami i psem na działce. Później jeszcze obiad i podróż do Poznania. Pociągiem - całkiem wygodna i bez opóźnień (to tak a propos ostatniej notki :)) Wybraliśmy się jeszcze z Frankiem do znajomych - Ali i R. (mojego poprzedniego szefa) i spędziliśmy bardzo miło wieczór, choć niestety krótki, bo Franka dzisiaj czekała pobudka o 3.
Nie mogliśmy się z nimi spotkać, bo zawsze komuś coś wypadało, więc dopiero wczoraj przekazaliśmy im oficjalnie zaproszenie na ślub i wesele. Nadal niestety mamy jeszcze 10 zaproszeń do rozdania! Zła trochę jestem, że tak wyszło, ale Franek twierdzi, że wszystko jest pod kontrolą, że te osoby przeciez od dawna wiedzą, kiedy jest wesele itd. Zostali jeszcze jego koledzy, brat oraz babcia. Niby wiem, że to nic wielkiego, ale ja po prostu chciałabym mieć już to z głowy. Jest jednak szansa, że dzisiaj i jutro rozdamy to, co mamy.
Nie wszystkie osoby, które zaproszenia już dostały potwierdziły nam przybycie, więc gratuluję sobie w duchu, że podałam im datę potwierdzenia 15 lipca - bo dzięki temu nie muszę teraz w panice wydzwaniać do wszystkich i pytać, czy przyjadą. Jest jeszcze na to czas. Na chwilę obecną odmówiło nam osiem osób, co nas nawet cieszy :P. Byli to goście, po których raczej spodziewaliśmy się odmowy, a w ostatecznym rozrachunku zaproszonych wyszło trochę za dużo niż byśmy chcieli. A tak, jest szansa, że ścisku nie będzie. Ale o gościach to może osobną notkę napiszę innym razem...

Lipiec rzeczywiście okazał się dla mnie łaskawszy, jeśli chodzi o ilość wolnego czasu i mam trochę więcej luzu. Ale gorączka przedślubna jeszcze nas nie dopadła :) Chociaż już coraz częściej myślimy o tym, ile to jeszcze ważnych drobiazgów do załatwienia zostało i kiedy na to wszystko będzie czas :)
Jak już wspomniałam ostatnio, dwa miesiące przed ślubem mamy załatwione wszystkie formalności urzędowe. U księdza też już byliśmy i spisaliśmy protokół. Wpisy w internecie mnie trochę przestraszyły, a okazało się, że wszystko poszło sprawnie i obyło się bez dziwnych pytań. Ale 4 sierpnia idziemy do niego jeszcze raz - nie chcieliśmy, żeby zapowiedzi wisiały z takim wyprzedzeniem i on sam też nie był tego zwolennikiem, więc załatwimy to dopiero w sierpniu - pierwsze zapowiedzi będą wisieć chyba już piątego.

Miałam już przymiarkę sukni :) Nie spodziewałam się, że wyjdzie tak fajnie. Kupiłam też welon i buty. Brakuje mi jeszcze rękawiczek, bo były albo za długie, albo za krótkie :) Kolejna przymiarka 11 sierpnia. Za to Franek jeszcze nie ma garnituru. Być może w przyszłym tygodniu pojedziemy na poszukiwania.
I cóż jeszcze? Tak naprawdę wszystko, co najważniejsze mamy już załatwione, ale prawie wszędzie trzeba będzie się zjawić jeszcze raz w sierpniu lub wrześniu omówić szczegóły, potwierdzić i tak dalej. Utrudnieniem jest to, że wszystko trzeba będzie już załatwiać w Miasteczku. Ale nic to - Franek miewa wolne dni w tygodniu, a ja się dziś dowiedziałam, że mam jeszcze 30 dni urlopu, więc damy radę, Miasteczko nie jest na końcu świata, da się obrócić w jeden dzień, o czym przekonaliśmy się właśnie przy okazji wizyty u księdza :)

Aaa! I tańce jeszcze - ostatnio wspominałam, że znaleźliśmy całkiem fajną szkołę obok nas i mieliśmy zamiar od lipca zacząć naukę. Ale okazało się, że córka chrzestnej Franka jest nauczycielką tańca! No i zgadaliśmy się, że ona udzieli nam lekcji indywidualnych o połowę taniej, a co najważniejsze - w dni, które nam będą pasowały. Mamy zacząć w sierpniu. Brzmi pięknie i mam nadzieję, że tak też będzie :) Bo na razie jestem trochę sceptyczna, ale Franek twierdzi, że dziewczyna by nam nie ściemniała :)

A na koniec wspomnę jeszcze, że z piątku na sobotę miałam sen dotyczący naszego ślubu. Śniło mi się wszystko - od początku mszy, poprzez przysięgę i wesele aż po poprawiny! :) Obudziłam się dopiero w trakcie poprawinowego obiadu, bo się Rokuś domagał, żeby go pogłaskać :P Ale co jest w tym najistotniejsze - zawsze w tego typu snach śniłam, że o czymś zapomniałam, że coś poszło nie tak, że z czymś nie zdążyłam... A tym razem wszystko było, jak należy :) Poza jednym drobnym szczegółem - dostałam rosół z pietruszką :) Ale o to sie akurat nie martwię.
Niesamowite, że to już tak niedługo :)

sobota, 14 lipca 2012

Konduktorze łaskawy, zawieź nas do Warszawy :)

Ależ ten tydzień mi ekspresem zleciał! Nie mam pojęcia kiedy, ale bardzo mnie to cieszy, bo nadszedł już kolejny weekend, potem jeszcze dzień lub dwa do pracy i parę luźnych chwil. Tylko pogoda się najlepiej nie zapowiada :( Kurczę, no nawet tydzień nie nacieszyłam się tą ładną pogodą, o której tyle się tu rozpisywałam. Miałam nadzieję, ze zaczaruję aurę, ale się nie udało.

A Warszawa nie taka straszna, jak ją sobie chwilami w głowie malowałam :) Zmiany owszem są, ale na szczęście mnie (i w zasadzie naszej firmy) specjalnie nie dotykają. Zmieniają się trochę pewne proporcje i relacje z firmą, która dla nas pracuje i musieliśmy określić na nowo zakres moich obowiązków, ale w zasadzie mam nadal robić to samo, co robiłam, tyle, że teraz oficjalnie :) Ale okazało się, że tak naprawdę to i tak był po części pretekst, bo przede wszystkim chcieli, żebym przyjechała, bo Anglia poprosiła ich o zdjęcia całego teamu no i bardzo im mnie brakowało na obrazku :)
Miałam jechać we wtorek, ale potem termin został przeniesiony na środę. Nie chcieli, żebym musiała za wcześnie wstawać (:P) więc kupili mi bilet na 8:30, upewnili się, że będzie klima w pociągu i że wszystko mi pasuje. W środę stawiłam się na dworcu o 8:00 i po jakichś piętnastu minutach usłyszałam, że mój pociąg będzie opóźniony około 30 minut. Cóż, no problem. Napisałam smsa do Finansowego, otrzymałam odpowiedź "ok" i siedziałam dalej. Gdy zbliżała się 9, wyszłam do hallu i zobaczyłam tłum ludzi pod tablicą z rozkładem jazdy. A na tymże rozkładzie listę pociągów z dopiskiem opóźnienia: 140 min, 70 min, 40 min, 55min itd itp. Już wiedziałam, że trzeba mi było we wtorek a nie w środę jechać :P I tylko cieszyłam się, że przełożeni tak się zatroszczyli o mój dobry sen i nie kupili mi biletu na siódmą :P Mój "Chrobry" wyjechał już o 9:40 a ten o siódmej ruszył jakieś pięć minut wcześniej a i tak spotkaliśmy się na stacji w Kutnie :) Podróż w ogóle była jakaś pechowa, dwa razy wsiadali sokiści i wyprowadzali jakichś delikwentów, przepuszczaliśmy inne pociągi tak, że ostatecznie zamiast o 11:15, przyjechałam o 13:00. Do tego okazało się, że zapomniałam voucherów na taksówkę :) Ostatecznie jednak dotarłam do firmy, ekspresowo załatwiliśmy, co było do załatwienia, zdjęcia cyknęliśmy, konspekt rozpisaliśmy, zdałam sprawozdanie z sytuacji poznańskiej i już musiałam wychodzić, bo pociąg powrotny miałam już o 15:35 :) Tym razem jednak podróż przebiegła bez zakłóceń.

Lubię jeździć w te delegacje. Nie dość, że firma dba o to, żebym jechała w komfortowych warunkach, to jeszcze mam możliwość poczytania albo napisania notki podczas podróży :) Poza tym, bardzo lubię atmosferę, która panuje w Warszawie po tym, jak zmieniła się "góra", przyznam, że wyjeżdżam stamtąd z lekkim żalem. Wiem, że traktują mnie jak część zespołu, ale trochę mi żal, że nie mogę z nimi siedzieć na co dzień. Choć z drugiej strony to powoduje, że kiedy przyjeżdżam, jestem traktowana jako gość specjalny :P Poza tym, bardzo się troszczą o to, jaką atmosferę mam w pracy w Poznaniu, dzwonią regularnie i pytają, czy wszystko jest ok - i bynajmniej nie mają na myśli tylko spraw służbowych. To bardzo miłe. Moja rola w Poznaniu do łatwych nie należy - pracuję z inną firmą, w dodatku jestem jakby ich zwierzchnikiem, a jakby tego było mało, zajmuję się controllingiem. Jakby nie było, jestem od tego, żeby wykrywać czyjeś błędy i pomyłki - nikt tego nie lubi :) Więc tak naprawdę wcale nie mam najgorzej w tym Poznaniu i Współpracownicy są wobec mnie ok. Pojedyncze incydenty czasami muszę przełknąć, pewnie wszędzie się to zdarza, a że ja z tych bardziej wrażliwych to i przeżywam bardziej, niż należy. Narzekać nie zamierzam, bo i tak uważam, że mam świetną pracę :)

Właśnie, a propos narzekania, ja wiem, że PKP jest spółką wyjątkowo irytującą. I że wściec się można, na takie opóźnienia. Sama pewnie w innych okolicznościach byłabym bardziej wkurzona. Ale nie zmienia to faktu, że ja jednak nie znoszę słuchać, jak inni tak biadolą, psioczą i jęczą! I tak przecież tym gadaniem nie przyspieszą pociągu. Dotyczy to zresztą nie tylko sfery kolejowej, ale każdej innej. Sama święta oczywiście nie jestem i nie zawsze wszystko mi się podoba, ale mimo wszystko, to wieczne niezadowolenie niektórych ludzi mnie dobija.

Ja właściwie nie o tym miałam :) Ale w takim razie notka zamierzona zostaje odroczona :)

wtorek, 10 lipca 2012

Byle do następnego :)

Miniony weekend tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że naprawdę lubię upały :) Dzisiejszy poranek natomiast pomógł mi zweryfikować pogląd na temat optymalnej temperatury :) Już wcale nie jestem pewna tej 20-25 stopni. Kiedy jechałam dzisiaj do pracy przed godziną dziewiątą, termometr w mieście pokazywał 23 st. Ubrana byłam w koszulkę z krótkim rękawkiem i było mi zwyczajnie zimno! To nie jest fajne!

Wracając jednak do weekendu - naprawdę się udał! Łącznie z planowaną wyprawą nad jezioro. Wyjechaliśmy dość wcześnie - ja, Franak i mój wujek, który odwiedził nas w ramach przedłużonego weekendu. Plaża nieduża, ale jednocześnie nie z tych najbardziej znanych w regionie, więc chociaż ludzi było sporo, było czym oddychać. Woda przyjemna! Tego nam było trzeba. Siedzieliśmy tam ładnych kilka godzin. Opaliłam się trochę, poczytałam, wypoczęłam...

Uparty Franek oczywiście znowu ma za swoje - proponowałam, że posmaruję go kremem z filtrem, ale twierdził, że będzie siedział tylko w cieniu. Nie reagował na moje argumenty, że w wodzie cienia nie będzie i że w ogóle niemożlwością jest, żeby się w ogóle nie ruszał. Posmarował tylko mnie. A wieczorem plecy miał prawie zupełnie czerwone. Prawie, bo ma dwie białe plamy. Jedna jest bezkształtna - miałam trochę za dużo kremu, więc powycierałam się o frankowe ramię (za jego pozwoleniem) Druga ma kształ mojej ręki, widocznie się oparłam o niego dłonią na której miałam jeszcze troche kremu. Początkowo nawet myśleliśmy, że to on się po prostu podrapał, po tym, jak smarował mnie, ale ewidentnie plama ma mój rozmiar :P
Nawet nie kwiczał jakoś szczególnie, że go piecze, ale stwierdził, że faktycznie miałam rację i mógł mnie posłuchać. Najciekawsze jest to, że co roku powtarza się ta sama historia! Teraz przy następnej okazji - na przykład, gdy za tydzień pojedziemy nad morze, Franek pierwszy będzie sie wyrywał do tego, żebym go wysmarowała. I tak będzie aż do przyszłego roku :)

W sobotnie popołudnie, gdy słońce nieco już nas znużyło, a głód coraz bardziej dawał sie we znaki, wybraliśmy się jeszcze na Ostrów Lednicki - bo znajdowaliśmy się tuż obok. Przepłynęliśmy promem i znaleźliśmy się na wyspie, na której znajdują się pozostałości grodu piastowskiego. Byliśmy tam już dwa razy, a jednak lubię tam wracać ze świadomością, że to właśnie tam miały miejsce początki Państwa Polskiego.

Zdążyliśmy wrócić do domu tuż przed ulewą. A właściwie prawie. Ja się upieram, że gdyby nie to, że Franek musiał jeszcze skoczyć do Żabki na piwo, to zdążylibyśmy w sam raz. Franek twierdzi, że zdążylibyśmy, gdyby nie moja krótka wizyta w Rosmanie, na co mu odpowiadam, że wtedy może i byśmy nie zmokli, ale za to nie miałby się czym ogolić w niedzielę!

Skoro przy niedzieli jesteśmy - tym razem wybraliśmy się nad Maltę na długi spacer podczas którego tym razem ja spiekłam sobie pewną część ciała. No, ale nie przyszło mi do głowy, żeby kremem z filtrem posmarować sobie... uszy! :P Nigdy mi się to nie zdarzyło... Może dlatego, że zazwyczaj jednak mam rozpuszczone włosy. Nad Jeziorem Maltańskim skorzystaliśmy z jednej z wielu atrakcji oferowanych tam, mianowicie zagraliśmy w mini golfa. Do dziesiątego dołka prowadziłam. Niestety, wykończyło mnie jedno stanowisko i ostatecznie przegrałam, ze sporą stratą do mojego wujka, który zajął pierwsze miejsce. Za to Frankowi zabrakło do zwycięstwa tylko trzech punktów :)

Na obiad wybraliśmy się do mojego poprzedniego miejsca pracy. Miałam zaproszenie, które co prawda ważne było tylko do końca czerwca, ale R. załatwił to tak, że mogliśmy z niego normalnie skorzystać. Miło było odwiedzić stare kąty, zobaczyć chłopaków, pogadać z nimi... Chociaż trochę żal, że już nie każda twarz jest mi znajoma :) Jedzenie jednak tak samo dobre, jak zawsze.
Wizyta wujka dobiegła końca i zostaliśmy sami. Spędziliśmy spokojny wieczór w domu, przy piwku, książce i siatkówce w telewizji :) Dawno mi się tak trudno nie wychodziło do pracy w poniedziałkowy poranek! Ale co tam, za parę dni szykuje się krótki urlop.
A jutro znowu jadę do Warszawy, tym razem z lekkim stresem, bo się parę rzeczy pozmieniało i nie wiem czy i jaki wpływ te zmiany będą miały bezpośrednio na mnie.

piątek, 6 lipca 2012

Nie narzekam.

Ciągle ostatnio słyszałam o upałach. Ale jakoś wcale ich nie odczuwałam. Nie wiem, być może to też może być subiektywne, bo podobno i w Poznaniu niektórym było gorąco, ale nie mnie ani mojej koleżance w pracy :) Kiedy sprawdzałam temperaturę nie przekraczała ona 24 stopni, a rano wręcz marzłam.
Dopiero wczoraj po południu wreszcie mogłam stwierdzić, że jest gorąco, a dziś od rana w Poznaniu były upały :) Nareszcie :) I owszem, jest to trochę męczące. Zwłaszcza, gdy przychodzę do domu i włączam piekarnik, żeby podgrzać w nim zapiekankę na obiad albo włączam żelazko, żeby wyprasować Frankowi koszulę do pracy. Ale zdecydowanie wolę to niż zimę i temperatury poniżej dziesięciu stopni! Najbardziej optymalna temperatura dla mnie to co prawda 20-25 stopni, ale zdecydowanie jestem w stanie przeżyć trzydzieści w lepszym zdrowiu i nastroju niż mróz :) Dlatego ani myślę narzekać! Bez względu na to, że mieszkanie nam się nagrzewa i chwilami naprawdę mam wrażenie, że się rozpuszczam :) Po prostu biorę wtedy zimny prysznic ;) I tak zdecydowanie mniej energii mam, kiedy zimą jestem zmarznięta.

W każdym razie, mam nadzieję, że te temperatury utrzymają się jeszcze chociaż przez kolejne dwa dni, bo nareszcie mamy z Frankiem wolny weekend i chcemy po raz pierwszy w tym roku wybrać się nad jezioro. Szykuje się całkiem przyjemny, choć zapewne jak zawsze krótki, weekend. Rozpoczęliśmy go już dziś. Mam nadzieję, że nareszcie uda nam się choć na chwilę zwolnić, bo ostatnie soboty i niedziele ciągle coś załatwialiśmy i gdzieś jeździliśmy.
W ciągu tygodnia już się udało :) Być może nawet aż za bardzo, ale również nie narzekam. Za to kolejny tydzień zapowiada się już bardziej intensywnie, przynajmniej pod względem emocjonalnym. No ale to już może innym razem, nie chcę za wcześnie o tym myśleć :)
Miłego weekendu życzę wszystkim.

środa, 4 lipca 2012

O klamce i nie tylko :)

No to klamka zapadła. I to już dwa tygodnie temu, ale oczywiście wiecie, że - delikatnie mówiąc - byłam w tym czasie mało aktywna jeśli chodzi o blogowanie :) Wracając jednak do klamki... Byliśmy w urzędzie i dostaliśmy zaświadczenie, że oboje jesteśmy stanu wolnego i możemy wziąć ślub. Swoją drogą - nie sądziłam, że to będzie takie proste. Myślałam, że będę musiała specjalnie brać urlop i jechać do Miasteczka, ale dowiedziałam się, że wystarczy, że jedno z narzeczonych jest zameldowane w miejscu, w którym dany urząd się znajduje. W naszym wypadku był to Franek.

Musieliśmy wziąć ze sobą tylko akty urodzenia no i już przed ślubem będziemy musieli wpłacić 84 złote opłaty skarbowej na konto urzędu w miejscowości (to ważne), w której odbędzie się ślub - w naszym wypadku Miasteczka. Ja wiem, że większość z Was poślubionych to wie, ale piszę, bo może komuś się ta wiedza przyda :)
W dodatku urząd był czynny od 7:30, zjawiliśmy się tam o 8:00 i byliśmy pierwsi, pani urzędująca była bardzo uprzejma poszło sprawnie i nawet się do pracy nie spóźniłam.

Ale znowu odbiegam od klamki! Chodzi o to, że od września naprawdę przestanę być Margolką Margolkowską i stanę się - jak w mailu - Margolką Frankowską. Nie powiem, że było to dla mnie oczywiste, choć z drugiej strony - dość naturalne. Ale jednak poświęciłam temu kilka swoich myśli :) Żal mi nieco mojego nazwiska, z którym nie rozstawałam się przez ostatnie prawie 27 lat. Chociaż niejednokrotnie byłam na nie zła - w przedszkolu dzieci mnie przezywały na przykład! Poza tym w dzienniku zawsze byłam wysoko i czułam się z tego powodu mocno poszkodowana, bo wystarczyło, że chwilę zmarudziłyśmy z Juską (ostatnia w dzienniku) i weszłyśmy do klasy po nauczycielu w trakcie sprawdzania przez niego obecności i już miałam spóźnienie! A Juska nie! Poza tym bardzo często wchodziłam jako pierwsza na egzaminy, badania i różne inne straszne rzeczy, na które zdecydowanie raźniej byłoby wchodzić za kimś. Dopiero na studiach to doceniłam, bo zawsze najszybciej byłam po wszystkim :)
Poza tym NIKT nie potrafi zapisać mojego nazwiska poprawnie, jeśli nie powiem, że piszę się je przez "D" zawsze piszą przez "T". Do tego muszę jeszcze dodać dwa inne szczegóły dotyczące pisowni. A podawać komuś moje nazwisko przez telefon to już w ogóle porażka. Nie wspomnę nawet o tym, że obcokrajowcy w ogóle nie podejmowali się zazwyczaj czytania go, co było jednak dość sympatyczne, bo zawsze i wszędzie byłam po imieniu :)
Nie zmienia to jednak faktu, że z moim nazwiskiem rodowym czuję się mocno związana. Zwłaszcza, że już parę lat pod nim pracuję i teraz dylemat - podpisywać się nowym nazwiskiem a potem połowie świata tłumaczyć, że to nadal ja, tylko zaobrączkowana, czy trzymać się nazwiska starego - co jest dość absurdalne i bezsensowne? Pomyślę o tym później :)

Nazwisko Franka jest nieco łatwiejsze w pisowni, choć też mocno polsko brzmiące i zagraniczni lekko sobie mogą język połamać, ale sądzę, że tym razem dadzą radę. Z takim nazwiskiem znajdowałabym się raczej na dole dziennika, o ile nie na końcu, z czego zapewne będą się cieszyć nasze dzieci :) Ale ja tak sobie myślę, że to też nie jest fajnie być na końcu. No czemu się Franek nie mógł tak nazywać, żebyśmy się ulokowali na środku każdej listy? :)) Do tego jego nazwisko jest stosunkowo popularne w Poznaniu (a może i w całej Wielkopolsce), a ja jestem przyzwyczajona do nazwiska mocno oryginalnego. Ale jakoś to przeżyję.

Oczywiście, że rozważałam możliwość zachowania swojego nazwiska i dołożenia do niego nazwiska frankowego! Ale wtedy musiałabym się łącznie z imieniem podpisywać 29 literkami! Żadna rubryka by tego nie wytrzymała :) A znając życie, żeby było szybciej i tak posługiwałabym się tylko tym drugim, zwłaszcza, że nie musiałabym tłumaczyć, jak je napisać.

I tak właśnie wspomniana wyżej klamka zapadła i za dwa miesiące z małym kawałkiem przyjdzie mi się z lekkim żalem rozstać z Margolkowską. Jednak jak tak sobie teraz o tym myślę... koniec z literowaniem! Hurra! :)

wtorek, 3 lipca 2012

O kibicowaniu i nie tylko

No nie mogłam sobie odpuścić :)))
Euro się skończyło :( I co ja teraz będę oglądać? Naprawdę brakuje mi tej atmosfery, emocji, rozgrywek. Ale oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że gdyby te mistrzostwa trwały dłużej albo odbywały się częściej, to już nie byłaby taka frajda. No bo na przykład taka Liga Mistrzów - niespecjalnie mnie interesuje. Nie wspominając już o polskich rozgrywkach ligowych.

Tak, jestem "januszem", czy też "piknikiem" nie kibicuję na co dzień, a tylko podczas takich wydarzeń. I nie mam pojęcia co w tym złego? I dlaczego o takich jak ja "prawdziwi" kibice a nawet dziennikarze wyrażają się często dość pogardliwie. Ja uważam, że to jest właśnie fajne, że to może być święto wszystkich (prawie oczywiście, bo nie zapominam o tych, których Euro czy Mundial nie ruszają :)) . I właśnie to czyni z tych mistrzostw imprezę niepowtarzalną, z niezwykłym klimatem, który tak lubię. Atmosfera jaka jest na takich meczach porównywalna jest do tej, która panuje na meczach siatkówki - przynajmniej na tych na których byłam ja lub moi znajomi. To zupełnie inny klimat niż na meczach ligowych, osobiście porównywałam, więc wiem :) Kiedy wybierałam się na mecze piłki nożnej sporo było prostactwa, chuligaństwa, przekleństw. Na meczach siatkówki jest rodzinnie, piknikowo własnie, wesoło, nie ma agresji. I podobnie odczuwam to podczas Mistrzostw Świata lub Europy w piłce nożnej.

Tyle lat się czekało na to osławione (w naszym kraju szczególnie) Euro 2012. Termin wydawał się tak odległy, a tu już po wszystkim :) Jakieś 100 dni przed zaczęła się karuzela - z czym nie zdążymy, co zawaliliśmy, co się nie uda. Media się prześcigały w tych wyliczankach. Podobnie jak w zarzucaniu nas potencjalnymi zagrożeniami - ataki terrorystyczne, strajki, pikiety. Czego to nie miało być?
A ostatecznie okazało się, że nie było niczego :) I wiecie co? Ja wiedziałam, że tak będzie!! Wkurzało mnie strasznie to marudzenie, ta panika! Wszystko jak zwykle na wyrost! A wszystko przecież tak ładnie się udało! Że też ci Polacy tak się lubią umartwiać - oczywiście ci, którzy są najgłośniejsi. Bo reszta - ta fajna, siedzi cicho i wie swoje. Daje się głupszym wyszumieć.

Nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na Mundial za dwa lata :) A po drodze jeszcze Olimpiada. No i oczywiście nasz ślub - z tych ważniejszych wydarzeń. Nie żeby na skalę światową :P ale jednak. A podejście do niego mam podobne jak do minionego euro - tragedii, nie będzie, wszystko się ułoży, ludzie się spiszą i takie tam ;)

Ps. No i mówiłam, że byle do lipca :D

niedziela, 1 lipca 2012

Let's get this over with!

Tak, jak w tytule, chcę mieć to już za sobą! Nie dość, że pytań wyszło grubo ponad 50, to jeszcze na wiele z nich musiałam się trochę rozpisać. Wiele razy za bardzo zagłębiałam się w temat - bo nie dało się inaczej, ale ostatecznie postanowiłam, że na każde pytanie odpowiem najkrócej, jak to możliwe, a po prostu rozwinę temat przy innej okazji.

A i wybaczcie niespójność graficzną, nie miałam siły walczyć z czcionkami. Okazuje się, że nie tylko na Onecie są z tym problemy...

1. Jakie jest aktualnie Twoje największe marzenie?

Już kiedyś wspominałam, że generalnie nie posługuję się słowem „marzenie” :) Ale to właśnie temat do rozwinięcia, więc teraz odpuszczę sobie nazewnictwo. Tak ogólnie to marzenie mam tylko jedno – chciałabym być zawsze szczęśliwa :) Tak bardziej konkretnie – chciałabym mieć własne mieszkanie. I jeszcze od jakiegoś czasu moim marzeniem jest zwiedzenie Sankt Petersburga - najlepiej w czerwcu.

2. Ulubiony film?

Nie wiem! Nie lubię za bardzo oglądać filmów :) A kiedy obejrzę, dość szybko zapominam, niewiele zapada mi w pamięć. Ale z drugiej strony jest kilka, które mogę oglądać wiele razy np. Titanic, Apartament, Efekt Motyla, Szkoła Uwodzenia... Aa i Shrek :)

3. Kawa czy herbata?

Herbata, herbata, herbata!

4. Największa wtopa w życiu?:P

Myślałam o tym! Naprawdę myślałam. Ale z tymi wtopami to jest u mnie tak, że zazwyczaj te sytuacje przypominają mi się w najmniej odpowiednim momencie i czuję się tak samo zawstydzona, jak wtedy :) Staram się więc czym prędzej te myśli odgonić, wręcz powtarzam sobie „zapomnij, zapomnij, zapomnij” i udaje się na jakiś czas schować te wtopy w zakamarku pamięci :) Jak widać – skutecznie, bo w tym momencie nic mi nie przychodzi do głowy, ale jak sobie przypomnę, to napiszę!

5. Gdybyś wygrała milion, to?

Po pierwsze kupiłabym mieszkanie. A może nawet dwa – żeby na drugim zarabiać. A po drugie zainwestowałabym, odłożyłabym na jakąś lokatę, fundusz itp., po prostu chciałabym się zabezpieczyć na przyszłość. Część na pewno oddalibyśmy z Frankiem na cele charytatywne, Franek pewnie na dzieci, ja na zwierzaki :P

Na pewno nie przestałabym pracować!

6. Planujecie podróż poślubną? Jeśli tak to gdzie? :)

Tak, chcemy gdzieś wyjechać po ślubie (nawet specjalnie rezygnujemy z letniego urlopu, żeby właśnie po weselu się gdzieś wybrać). Moi rodzice chcą nam w prezencie ślubnym sfinansować właśnie jakąś wycieczkę, ale mamy sami zdecydować dokąd chcemy jechać. Jeszcze nie wiemy do końca. Będzie to druga połowa października, więc na pewno gdzieś, gdzie jest ciepło :)

7. Jakie zdanie mają o Tobie osoby które właśnie Cię poznają?

Oczywiście tego nie wie nikt, poza nimi :P Ale parę razy słyszałam, że sprawiam wrażenie osoby sympatycznej i otwartej (to mi powiedziały właśnie te osoby, które mnie poznawały a potem już znały:) Poza tym na bank widzą, że jestem gadułą. Wiele też zależy od okoliczności, jeśli ktoś poznaje mnie na jakimś kursie, to na pewno widzi, że jestem dociekliwa, pewnie niektórzy mają mnie za kujona, bo zawsze zadaję dużo pytań, z racji tego, że nie lubię niedomówień. Ale z drugiej strony, w takich sytuacjach się nie wychylam i potrafię siedzieć cicho, sprawiając wrażenie szarej, cichej myszki (przecież tak właśnie odebrała mnie pani prezes na początku, dopiero, gdy została ze mną sam na sam, zmieniła zdanie o 180 stopni) Jeśli kogoś nie lubię od pierwszego wejrzenia... cóż, i ta osoba mnie raczej nie polubi, bo po mnie to widać po prostu :)

8. Co w sobie lubisz?

To, że jestem systematyczna i zorganizowana.

9. A czego w sobie nie lubisz?

Za bardzo się wszystkim przejmuję - tego u siebie nie znoszę. A po drugie, czasami jestem zbyt nerwowa, a już na pewno zbyt pyskata!

10. Gdybyś mogła przeżyć jakąś chwilę jeszcze raz, co to by było?/ Czy jest dzień który chciałabyś powtórzyć? (oprócz dnia zaręczyn :P)

Tak jak już kiedyś napisałam, dzień zaręczyn jest oczywistym, który chciałabym przeżyć jeszcze raz :) Ale nie jedynym. Mogłabym jeszcze wskazać na przykład mój wypad z Dorotą na mecz LŚ we Wrocławiu dwa lata temu albo imprezę z koleżankami ze studiów. Ale tak naprawdę bardzo dużo jest takich chwil. Czasami są to dni wyjątkowe, gdy zdarzyło się coś niepowtarzalnego. Inne to takie, w których z różnych względów czułam się szczęśliwa. Niektóre z chwil, które chciałabym przeżyć jeszcze raz, są naprawdę zwyczajne - a jednak z jakiegoś powodu zapadły mi w pamięć. Mnóstwo jest chwil do powtórzenia - ostatnio do kolekcji mogłabym dorzucić jeszcze jedną - mecz Euro :)

11. Jaki masz stosunek do obcych ludzi, tak ogólnie (odbijam piłeczkę;p)?

To zależy :) Przede wszystkim od okoliczności, w jakich tych obcych ludzi spotykam. Na co dzień nie należę do tych, którzy kochają wszystkich na ziemi :) Jeśli chodzi o takich obcych spotykanych na ulicy, czy w środkach transportu miejskiego mój stosunek jest neutralny – w takim sensie, że w ogóle na tych ludzi nie zwracam uwagi. Nie interesują mnie, nie przyglądam się im, nie zastanawiam się nad nimi. Ale obcy ludzie często mnie zwyczajnie denerwują – jeśli już zwrócę na nich uwagę :) Szybko też ich dzielę na tych, którzy wzbudzają moją sympatię bądź nie. To jest w moim wypadku bardzo intuicyjne.

Podobnie zachowuję się w stosunku do obcych, którzy wkrótce mają przestać być dla mnie obcymi. Albo odbieram kogoś pozytywnie albo negatywnie. Już kiedyś pisałam na ten temat, że w takich wypadkach jestem raczej otwarta i szybko łapię kontakt z tymi ludźmi, żeby ich poznać, ale później trzymam się z tymi, którzy zrobili na mnie dobre wrażenie.

12. Finanse w małżeństwie - jaki model odpowiada Ci bardziej; wszystko wspólne, czy może niekoniecznie?

Temat do rozwinięcia :) A tak w skrócie - pół na pół. Część pieniędzy zdecydowanie wspólna, bez rozliczania, kto dał a kto wziął więcej. Ale pozostała część do własnej dyspozycji. Nie jestem zwolenniczką tego, żeby wszystko wrzucać do wspólnego skarbca, ale też nie poszłabym w drugą stronę i nie dzieliłabym wszystkiego na "moje" i "twoje".

13. Jak widzisz swoje życie za pięć lat?

To pytanie na które nigdy nie potrafiłam odpowiedzieć na rozmowie kwalifikacyjnej :) A to dlatego, że nie wybiegam tak daleko w przyszłość! Nie potrafię snuć tego typu marzeń, czy wizji, skupiam się na najbliższej przyszłości i chociaż jakieś tam wyobrażenie swojego życia mam, to jest ono bardzo mgliste, ogólne i nie trzymam się jego kurczowo :) Zakładam, ze za pięć lat nadal będę spełniała się w pracy i w – już – małżeństwie. Nie wiem, czy będziemy mieli dzieci, bo sobie tego nie potrafię wyobrazić :) Prawdę mówiąc, tego typu analizy wolę robić w drugą stronę – np. kim byłam pięć lat temu i co się od tamtej pory zmieniło :)

Przyznam, że sam fakt, że mieliśmy wyznaczoną datę ślubu z rocznym wyprzedzeniem był dla mnie przerażający! Znacie powiedzenie, że jeśli się chce rozśmieszyć Pana Boga, to wystarczy mu powiedzieć o swoich planach? No więc ja naprawdę w to wierzę :) Przynajmniej jeśli chodzi o plany długoterminowe.

14. Czego najbardziej żałujesz?

Również do rozwinięcia.

Tak, żałuję kilku rzeczy - ale jest to żal polegający nie na tym, że nie mogę sobie czegoś wybaczyć a po prostu myślę, że dziś, gdybym miała taką możliwość zachowałabym się inaczej. Jednak wtedy widocznie tak właśnie miało być i teraz nie ma sensu próbować zawracać kijem Wisły.

Na pewno nie zdarzyło mi się nigdy żałować dokonanego wyboru, jeśli już to jakiegoś wybryku. Ale podobnie jak Ty Polu, należę do osób, które wolą żałować, że coś zrobiły, niż że czegoś nie spróbowałam, więc zakładam, ze to było nieuniknione :)

15. Najlepsza podjęta decyzja.

Hmm, dobre pytanie, bo trudno jest mi wybrać tę jedną jedyną. Na to moje dobre życie, które prowadzę, złożyło się wiele decyzji, które okazały się dobre. Pewnie można do nich zaliczyć decyzję o takim a nie innym kierunku studiów, o wyjeździe do Poznania, o zmianie pracy...

16. Jaka jest Twoja ukochana książka?

Mnóstwo jest książek, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie i mam naprawdę kilka ulubionych tytułów. Ale żeby tak wymienić jeden... to chyba sięgnę po Błękitny Zamek Lucy Maud Montgomery – tak z sentymentu :)

17. Przypadek, który zmienił Twoje życie.

Życiem każdego chyba w dużej mierze rządzą przypadki, chociaż najczęściej nawet ich nie dostrzegamy :) Ja mam w głowie jeden – kiedy dostałam się na studia, trzeba było wybrać zajęcia z fonetyki, na które będzie się uczęszczało – fonetykę brytyjską lub amerykańską. Wybrałam tę pierwszą, a we wrześniu okazało się, że trafiłam do grupy z amerykańską. Przez chwilę chciałam odkręcić sprawę, w dziekanacie mi to nawet zaproponowali, ale zrezygnowałam. Gdyby nie to, że przez przypadek trafiłam do tej a nie innej grupy, z tymi właśnie ludźmi, byłabym zupełnie inną osobą, nie przeżyłabym mnóstwa wspaniałych rzeczy. Nie poznałabym Ali i nie zastąpiłabym jej w pracy, kiedy wyjeżdżała za granicę, Nie zostałabym wtedy w Poznaniu i nie poznałabym Franka :) Nie zdobyłabym doświadczenia, które umożliwiło mi zdobycie pracy, którą mam teraz. Oczywiście spotkałoby mnie na pewno wiele innych dobrych rzeczy, ale ja zakładam, że to, co mam teraz jest najlepsze :)

18. Jaką, inną pracę mogłabyś wykonywać/ Czym innym mogłabyś się zawodowo zajmować, aby sprawiało Ci to przyjemność?

Nie mam pojęcia! :) Chyba prędzej potrafiłabym powiedzieć, jakiej nie mogłabym wykonywać.

Mogłabym pracować w szkole, ale nie jako nauczyciel – najchętniej jako planistka! O tak, układanie planów lekcji – to jest to, chociaż pewnie wszyscy by mnie nienawidzili :P Mogłabym ewentualnie jeszcze wypisywać dzienniki i inne papiery.

19. Z jakim mężczyzną nie byłabyś w stanie się związać? Mam tutaj na myśli zasady bądź podejście do życia.

Absolutnie nie mogłabym być z pracoholikiem. Odpowiada mi, że w naszym związku to ja jestem stroną bardziej aktywną jeśli chodzi o zajęcia „pozalekcyjne”:) Poza tym nie pasują mi faceci, którzy kobiety traktują pobłażliwie oraz z patriarchalnym podejściem do związku i rodziny. Nie wytrzymałabym z takim ani chwili.

Idealny facet dla mnie to taki, który jest głową rodziny a jednocześnie daje się czasami zagonić pod pantofel (albo raczej udaje, że się dał tam zagonić:)) i jest mu tam dobrze.

20. Lubisz chodzić na zakupy, ale takie „babskie” czyli godziny spędzone w centrum handlowym, czy raczej wolisz kupić coś szybko, a czas spędzić w inny sposób?

Nie, nie lubię takich zakupów. Owszem, lubię sobie coś kupić ;) Ale nie bawi mnie takie łażenie po sklepach, oglądanie, przebieranie itd. Zakupy przeważnie robię hurtem – jak już się wybiorę to kupuję pięć bluzek i dziesięć par spodni a potem mam spokój na pół roku :P

21. Gdzie chciałabyś spędzić swój wymarzony urlop? :)

Nie ma chyba takiego miejsca. Owszem, są miejsca, które chciałabym odwiedzić - tak jak wspomniany wcześniej dawny Leningrad albo Australia, ale nie wiem, czy to są miejsca na wymarzony urlop. W zasadzie nie ważne gdzie, ważne z kim i jak :)

22. Czy poznałaś kogoś z blogowego świata w realu i czy chciałabyś poznać konkretną osobę?/ Czy spotkałaś się w "realu" z kimś znajomym ze świata blogowego?

Kilka moich blogowych znajomości przeniosło się już dość dawno na grunt realny. Maile, telefony, smsy... Więc tak, myślę, że mogę odpowiedzieć „tak” na pierwszą część pytania. Jeśli chodzi o drugą – jeszcze się z nikim nie spotkałam i chociaż jest kilka osób, z którymi czuję większą więź i miałabym mniejsze opory przed spotkaniem się z nimi na żywo, ale na razie jeszcze do tego nie dojrzałam :) Wolałabym tego nie planować, niech po prostu wyjdzie :)

23. Czy nie przeszkadza Ci różnica w wykształceniu między Tobą, a Frankiem? Jak Twoi i jego Rodzice reagują na to?

To nie moi rodzice wychodzą za Franka za mąż, więc jedyne co ich obchodzi w naszej relacji to to, czy jestem szczęśliwa i bezpieczna. Jego rodzice są natomiast ze mnie dumni. Jeśli chodzi o pierwszą część pytania – prawdę mówiąc nie mam pojęcia, w czym miałaby mi ta różnica przeszkadzać? We wzajemnym szacunku? W miłości? A więc po raz kolejny odpowiadam (tej samej osobie, żeby było zabawniej)- nie, nie przeszkadza mi. Na co dzień w ogóle o tym nie myślę, wystarczy mi, że się rozumiemy, mamy podobny system wartości, podejście do życia i potrafimy ze sobą rozmawiać.

24. Co w ogóle myślisz na temat różnic w związkach typu-wykształcenia, wieku np.dużo starszy partner, po rozwodzie z dziećmi itp, statusu materialnego i tak dalej.

Raczej niewiele o tym myślę, bo przede wszystkim uważam, że miłość nie wybiera. W uczuciach nie ma kalkulacji, jest za to chemia. Prawdę mówiąc jeśli ktoś dobiera sobie partnera na zasadzie analizy pod względem dopasowania wiekowego, finansowego itd wydaje mi się osobą niezwykle małostkową i chyba nawet wyrachowaną. Ja po prostu kiedy się zakochałam, to nie pytałam Franka, jakie miał oceny w szkole i czy skończył studia, nie zastanawiałam się też ile zarabia :) Nie to było dla mnie ważne.

Mogę jedynie powiedzieć, że nie wyobrażam sobie siebie w związku ze sporo starszym mężczyzną - ale to dlatego, ze wydaje mi się, że ja byłabym na to zbyt niedojrzała, a nie dlatego, że potępiam takie związki.

25. Skąd pomysł na nick?

Po prostu lubię swoje imię i uważam, że jest ono częścią mnie, ale na potrzeby bloga wolałam je trochę zmodyfikować :) Po szczegóły odsyłam do notki z23 kwietnia 2009 na blogu Onetu.

26. Czy Franek - to jego imię, czy pseudonim mu taki tu nadałaś? :D

Franek tak mi się przedstawił kiedy się poznaliśmy, więc to jego wina, że tak mu zostało :P

27. Dlaczego rozpoczęłaś przygodę z blogowaniem?

Nie wiem, zawsze kręciło mnie pisanie pamiętnika a tutaj dochodzi jeszcze aspekt społeczny. Wydawało mi się fajne, że ktoś będzie czytał to, co mam do powiedzenia :) Ale ponieważ rozwodziłam się szerzej na ten temat parę razy odsyłam do notki z 24 października 2008 a także do notek "rocznicowych" a więc zazwyczaj z 23 kwietnia każdego roku :)

28. Gdzie chcesz mieszkać tak na stałe? W Poznaniu? czy gdzieś indziej?

Kompletnie się nad tymi nie zastanawiałam i nie zastanawiam. Podchodzę do życia raczej praktycznie niż marzycielsko :P W Poznaniu wylądowałam trochę przez przypadek i nie zakładałam, ze tu zostanę. To się po prostu stało. Teraz nie wyjadę z prostego powodu – Franek nie miałby szans na pracę w zawodzie w mniejszym mieście, a w zamienianiu Poznania na inne wielkie miasto nie widzę sensu :)

30. Ulubiony rodzaj alkoholu?/ Jakie alkohole preferujesz?

Branża zobowiązuje – wino! :) Zdecydowanie wytrawne. Ale to tuż obok piwa, obydwa trunki lubię tak samo, z tym, że różna oprawa towarzyszy ich piciu :)

31. Ideał faceta (o wygląd pytam jedynie)?

Autentycznie nie mam takiego. Nie mam jednego typu męskiej urody, którą od razu potrafiłabym sprecyzować. Po prostu patrzę na faceta i albo mi się podoba, albo nie :)

Łatwiej jest mi napisać, jaki facet moim ideałem nie będzie - a więc: żadnego zarostu jedno, dwu, czy iluśtam dniowego :) Facet ma być ogolony i tyle. Nie podobają mi się też tacy z ciemną karnacją. Do tego zwracam ogromną uwagę na dłonie - muszą być męskie, facet, który ma dłonie pulchne albo jakieś takie chłopięce nie znajdzie u mnie uznania jeśli chodzi o wygląd :) Nie przepadam też za misiowatymi ani "napakowanymi", ale też nie podobają mi się wysokie, kościste szczypiorki :) I żadnych metroseksualnych!

32. Jak często myjesz włosy?

Nie rzadziej niż co dwa dni i nie częściej niż co drugi dzień :)

33. Jaki jest Twój naturalny kolor włosów?/ Jaką masz fryzurę, jakiej długości i czy często zmieniasz fryzury i długość/kolor włosów? Czy obmyśliłaś już wstępnie fryzurkę ślubną? Może mogłabyś umieścić jakiś link do podobnej?

Obecny :) Czyli ciemny blond. Ale przymierzam się, do wielkiej zmiany – chcę włosy rozjaśnić :) W tej chwili zapuszczam włosy do ślubu i są do ramion. Najlepiej czuję się we włosach krótszych, tak do podbródka. Zmieniam fryzury średnio co 3-4 miesiące, choć trudno mówić o zmianie, bo zazwyczaj proszę o ścięcie podobne – wolę sprawdzone warianty. Obmyśliłam, ale nie wiem czy coś z tego będzie, chciałabym warkocze francuskie po obu stronach. Przede wszystkim chciałabym fryzurę dziewczęcą. Linku żadnego nie znalazłam. A tak w ogóle, to jestem pewna, że będę w pierwszym momencie niezadowolona :) Problem w tym, że najbardziej podobają mi się fryzury skromne, niezbyt wymyślne, a wszyscy mi powtarzają, że to nie na ślub :) Włącznie z fryzjerką.

34. Jak często w tygodniu biegasz na aerobiki?

To zależy od ilości mojego wolnego czasu, ale minimum to dwa razy w tygodniu. Bywa też trzy, w porywach do czterech.

35. Masz przyjaciółkę? Takom prawdziwom? Od serducha;)

Tak jak już pisałam kiedyś, nie wierzę w przyjaźnie. A więc nie. Mam za to dużo koleżanek. Każda od czegoś innego. I to mi bardziej odpowiada. Jeśli chodzi o część doprecyzowującą: na aerobik chodzę z Dorotą. Jeśli chodzi o zwierzenia... Cóż, nie użyłabym raczej tego słowa, ja po prostu rozmawiam :) Czasami czuję potrzebę, żeby się wygadać, innym razem nie. To zależy od okoliczności. A z kim prowadzę takie rozmowy? To już naprawdę zależy od tematu, dnia itd. Mam naprawdę bardzo dużo zaufanych koleżanek, o których wiem, że mogę na nie liczyć. I wolę to niż jedną "prawdziwom" przyjaciółkę.

36. Czy chciałabyś się kiedyś przeprowadzić na wieś i tam na stare lata zamieszkać?

Nie sądzę. Nie czuję w ogóle takiej potrzeby. Miasto to mój żywioł :) Nie musi być koniecznie tak duże jak Poznań, ale chyba nawet Miasteczko jest dla mnie za małe.

37. Podaj po 1 cesze z wyglądu i charakteru, które w sobie lubisz i której w sobie nie znosisz. W sumie to wyjdą 4 cechy;)

Jeśli chodzi o charakter, odsyłam do pytań 8 i 9.

Wygląd: no właśnie się nie mogę zdecydować, co w sobie lubię :) Chyba jednak oczy. Chociaż nie narzekam też na nogi i paznokcie :)

Nie ma natomiast chyba żadnej cechy mojego wyglądu, której bym w sobie nie znosiła. Akceptuję siebie, wiec to zdecydowanie zbyt mocne słowo. Co nie znaczy oczywiście, że wszystko mi się we mnie podoba :) Ale nikt nie jest idealny, więc staram się te niedoskonałości urody jakoś maskować. Oczywiście od czasu do czasu wprowadzam akcję - "2 kg mniej!" Nie mam jednak kompleksu na punkcie żadnej cechy mojego wyglądu

38. Jak często wychodzisz na typowe babskie wieczory (mówię o wyjściach do pubów bez Franka)?

Teraz już nieczęsto, ze względu na to, że wszystkie baby – włącznie ze mną – mają już coraz więcej własnych spraw :) Ale prawda jest taka, że już coraz rzadziej odczuwam taką potrzebę. Wolę sobie z dziewczynami pogadać w innych okolicznościach – bardziej kameralnie, w domu, przy butelce wina na przykład :) Ostatnie typowo babskie wyjście do pubu zaliczyłam w październiku i chyba każda z nas czuła, ze już jesteśmy na to za stare :P

39. Czy kiedyś zwątpiłaś w miłość?

Chyba tak. Ale to było dawno, kiedy jeszcze byłam romantyczką :) Teraz już z tego wyrosłam.

40. Czy jakbyś miała zapewnioną dobrą pracę w Miasteczku, czy wróciłabyś tam na stałe?

Nie. Po pierwsze to już nie jest mój świat. Po drugie – Franek nie miałby szans na pracę tam.

41. Lubisz chodzić na cmentarz? (nie wiem skąd mi się to pytanie wzięło)

Nigdy się nad tym nie zastanawiałam :) Ani lubię, ani nie lubię. Lubię za to Wszystkich Świętych :)


42. Jak objawia się u Ciebie tęsknota za kimś?

Syndrom przedszkolaka. Oto główny objaw :)

43. W jakim rejonie Polski jeszcze nie byłaś, a chciałabyś pojechać?

Chyba Bieszczady. I chciałabym jeszcze pojechać na Mazury. Już tam kiedyś byłam, ale to było prawie 20 lat temu :) Przydałoby się odświeżyć sobie pamięć.

44. Jakim szamponem myjesz włosy?

Aktualnie – Pantene. Ale nie mam jednego ulubionego szamponu. Kończy mi się butelka, to kupuję szampon z innej firmy. Z reguły kieruję się ceną i biorę taki, który akurat jest w promocji. Zazwyczaj kupuję szampon do włosów normalnych lub ze skłonnością do przetłuszczania się albo do włosów blond :)

45. Wymarzone mieszkanie (metraż, kolorystyka wnętrz, styl, itp.)?

Najlepiej trzy pokoje. Balkon. Nawet 50m2 mnie zadowoli. Jeśli chodzi o kolory i styl – mam wszystko w głowie, ale nie jestem pewna, czy potrafię to opisać :) Przede wszystkim musi być schludnie i przytulnie. I rzecz jasna kolorowo! Chociaż Franek mi zapowiedział, że w salonie nie pozwoli mi naciapać :P

46. Czy jest coś co zrobiłaś w dzieciństwie i nadal się tego wstydzisz? odp. tak lub nie.

Pewnie tak. Ale nie pamiętam – więc chyba jednak nie :P

47. A czy ja mogłabym spytać Cię, w nawiązaniu do mojego poprzedniego posta, czy dopuszczasz możliwość używania prezerwatyw i/lub innych nienaturalnych metod w Waszym małżeństwie jeśli metody naturalne nie do końca obdarzycie zaufaniem?

Nie wiem jeszcze Lily. Na chwilę obecną nie, ale to jest na razie dopiero gdybanie. W każdym razie, jeśli już to na pewno żadne środki hormonalne.

48. Co Ciebie najbardziej urzekło we Franku i pozwoliło stwierdzić, że to ten jeden jedyny (?)

Nic mnie nie urzekło :P Po prostu Amor we mnie trafił i już. Nie potrafię racjonalnie wytłumaczyć tego, że jesteśmy razem, wychodzę z założenia, że albo jest to coś albo nie :) Zresztą na początku wcale nie wiedziałam, ze to ten jedyny (i nawet dziś nie lubię tego określenia, bo nie bardzo wiem, co ono miałoby znaczyć :)) Natomiast po tych kilku wspólnych latach wiem, że Franek ma cechy, których nie znalazłabym u żadnego innego faceta. Poza tym ostatnio któregoś wieczora siedzieliśmy razem, każde przy swoich zajęciach i mając w pamięci to pytanie pomyślałam, że- jeśli w ogóle - to właśnie po tym można stwierdzić, że ktoś jest tym jedynym - że można zachowywać się w swoim towarzystwie najbardziej swobodnie, że można robić z siebie głupka, można zajmować się swoimi sprawami, można być nieuczesanym, nieubranym, nie trzeba się na każdym kroku pilnować :)

48. Czym Franek Ciebie rozczarował najbardziej (?)

Tym, że będąc ze mną w związku podzielił problemy na moje i jego. Mam nadzieję, że naprawdę zrozumiał swój błąd i to się nigdy nie powtórzy.

49. Czy wybaczyłabyś zdradę (?)

Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono... I myślę, że nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie zgodnie z prawdą.

Wydaje mi się, że tak, bo po ślubie nie miałabym innego wyjścia. Ale to zależałoby od mnóstwa czynników.

50. Co uważasz za swoje zalety, a co za wady (?)

Pytania 8 i 9 :)

51. Jaką żoną pragniesz być (?)

Taką, do której będzie się chciało wracać, o której będzie się chciało myśleć i dla której nie będzie się szukało zastępstwa :)

52. Czego oczekujesz od Waszego małżeństwa (?)
Tego pytania nie lubiłam na katechezach przedmałżeńskich :) Trudno mi powiedzieć, bo przecież nie wychodzę za mąż, żeby coś z tego mieć :) W sensie - zanim się na to zdecydowałam, nie zastanawiałam się, co mi to da. Chyba mogłabym powiedzieć, że mam nadzieję, że małżeństwo da mi poczucie bezpieczeństwa i szczęście.

53. Jak wygląda Twój makijaż dzienny?

Tylko oczy – przeważnie tusz do rzęs wystarczy. Albo czarna kredka na dolną powiekę i jasna na górną. Kiedy chcę wyglądać bardziej odświętnie – używam cieni do powiek i różu na policzki (to od niedawna)

54. Chyba już kiedyś o to pytałam, przepraszam, ale nie pamiętam odpowiedzi...Czy Miasteczko to miejscowość czy ty to tak tylko nazywasz?

Ja tak je nazywam.

55.Masz jakiś określony wiek/czas w którym chcesz urodzić dziecko?

Absolutnie nie. Nie wyobrażam sobie przymusu w tej kwestii – jakiegokolwiek.

56. Franek to Twój pierwszy chłopak?

Nie.

57. Utrzymujesz kontakt z byłymi chłopakami?

Tak, zwłaszcza z jednym, jest on szczególnie ciepły, choć teraz już coraz rzadszy, bo każde z nas ma swoje życie.

58. Farbujesz włosy czy masz naturalny kolor?

Patrz pytanie 33.

59. Czy masz wibrator i czy z niego korzystasz?????? A jeśli tak, to czy sprawia Ci on większą satysfakcję, niż D.??? :D:D:D (a masz, łobuziaku! :*)

Nie wiem, kto to jest D. I nie wiem, dlaczego „łobuziaku”. Nie mam.

60. Ile miałaś lat, jak straciłaś dziewictwo?

Zdecydowanie mniej niż powinnam.

61. Czy wierzysz w zjawiska nadprzyrodzone?

Nie zastanawiam się nad tym.

62.Czy wierzysz w horoskopy?

Czasami się nimi sugeruję niestety, dlatego staram się je czytać po fakcie ;)

63. Najbardziej wymyślna potrawa, którą jadłaś?

Nawet nie potrafię jej nazwać :) Ale na kolacjach służbowych, które swego czasu odbywały się dość regularnie jadaliśmy tylko wymyślne potrawy, takie jak policzki wołowe, jakąś specjalną gęś, quiche z dorsza... Ale przyznam, że to nie moje klimaty :P

64. Największa głupota w życiu?
Oj była niestety - i to nie jedna. Człowiek młody to głupi, choć wydaje mu się, że wszystkie rozumy pozjadał :) Największą chyba była próba zwrócenia na siebie uwagi w sposób, powiedzmy, niezbyt właściwy... Ale i tak muszę powiedzieć, że mi się upiekło i wstydu się nie najadłam. A mogłam.

65. Najbardziej zwariowana rzecz, jaką zrobiłaś?

Tego też było sporo :) Dość zwariowana nastolatka ze mnie była :) Trudno mi teraz wybrać jedną, ale najprędzej do głowy przyszła mi sytuacja, gdy wybrałam się do Zielonej Góry (ponad 300km od Miasteczka), żeby spotkać się z moim chłopakiem (tym z którym mam ten dobry kontakt :)). Rodzice mi nie pozwolili, więc musiałam to zrobić tak, żeby wrócić jeszcze tego samego dnia. Jechałam pociągiem, który miał opóźnienie i nie zdążyłam na przesiadkę. Dalej pojechałam stopem. Mogłabym to dopisać w zasadzie do odpowiedzi powyżej. Ale cóż, kto wie, czy dziś nie zrobiłabym tego samego?

66.
Czy paliłaś kiedyś papierosy?

Popalałam - w szkole średniej.

67. Ilu partnerów seksualnych miałaś?

W moim rozumieniu słowa "partner" - jednego.

68. Ulubiona potrawa?

Trudne pytanie, bo ja w ogóle lubię jeść :) Niestety :P Lubię makarony w każdej niemal postaci. Uwielbiam fast foody i zupki chińskie :) Ale tradycyjna kuchnia to też to co Margolki lubią najbardziej - pierogi, gołąbki, placki ziemniaczane, łazanki no i schabowy :D Lubię też zupy, a moją ulubioną jest rosół. Naprawdę trudno mi wskazać jedno ulubione danie. Z tego właśnie powodu zawsze mam problem w restauracjach :)

69.
Jakie imiona Ci się podobają?

Nieudziwnione. Żadne tam Brajany i Dżesiki. Nie podoba mi się też moda na imiona - np. na imiona staropolskie, ale nie tylko. Po prostu lubię imiona tradycyjne, które być może nawet nie są polskiego pochodzenia, ale brzmią swojsko i są ponadczasowe. Najchętniej takie, które można zdrabniać na różne sposoby - i tak może być duża Magdalena, mała Madzia i średnia Magda :)
Imiona, które jakieś 20lat temu nosiły moje wyimaginowane koleżanki to Dorota, Justyna (paradoks, że te kilkanaście lat później tak właśnie mają na imię moje dobre koleżanki :P) Ewa, Iza i Agnieszka. Można więc uznać, że te imiona podobają mi się najbardziej. Ale lubię też Weronikę, Magdę, Alę, Olę, Agatę, Asię, Monikę, Małgosię.. :P I całą masę innych żeńskich imion. Nad męskimi mniej się zastanawiałam, ale na ten moment spontanicznie mogę wymienić Kamila, Przemka, Radka, Tomka, Marcina, Daniela, Pawła, Mateusza...

70. Masz może jakieś książki, które chciałabyś przeczytać w następnych kilku miesiącach?

O tak! Całe mnóstwo! Zdecydowanie zbyt dużo, żeby je tutaj wszystkie wymienić. Ale od dawna ostrzę sobie zęby na Tołstoja - Wojnę i pokój oraz Annę Kareninę.

71.
Książki do których wracasz co jakiś czas?

Staram się nie wracać do książek, bo po prostu szkoda mi na to czasu - wolę go poświęcić na czytanie czegoś nowego. Kilka razy przeczytałam wspomniany wcześniej Błękitny zamek, ale absolutny rekord w moim wykonaniu to Dzieci z Bullerbyn i Biblia w obrazkach dla najmłodszych :P Obie "książki" czytałam jeszcze w przedszkolu z milion razy - w te i we wte - znaczy się i od przodu i od tyłu :)

72. Wolisz dzwonić do znajomych/Franka czy wysyłać smsy?

Zdecydowanie dzwonić, wręcz nie lubię pisać smsów :) Posługuję się nimi głównie w przypadku krótkich komunikatów. Kiedy mam napisać coś dłuższego, wolę zadzwonić albo napisać maila.

73. Za czym tęsknisz najbardziej z lat studiowania?

Mimo, że były to jedne z najpiękniejszych lat, to wcale nie ma tego aż tak dużo :) Bo to był również bardzo pracowity okres, czasami było bardzo ciężko. Ale najbardziej - chyba za ludźmi, za dziewczynami z grupy, za naszymi babskimi spotkaniami, za mieszkaniem z Dorotą i naszymi całonocnymi domówkami w okresie wakacyjnym. A także za... za tym wszystkim co wtedy jeszcze było przede mną a teraz jest już za mną :P Mimo to, chyba nie chciałabym cofnąć czasu. Może tylko do tego mieszkania z Dorotą bym wróciła... od czasu do czasu :)

74. Czy Twoi rodzice zawsze cieszyli się ze poznałaś takiego fajnego chłopaka? Tzn. Na początku związku jak zostaliście para to czy Twoi byli za czy przeciw temu związkowi? ( I vice versa)

Przyznam, że nie bardzo rozumiem takie pytania :) I moi rodzice raczej też by ich nie zrozumieli :) Nie byli ani za, ani przeciw. Oni naprawdę wychodzą z założenia, że to mnie ma się Franek podobać a nie im :) Nawet kiedy Franek nabroił swego czasu, rodzice się do niego nie zrazili - owszem, nie podobało się im jego zachowanie, ale to my musieliśmy sobie z tym poradzić, oni się nie wtrącali. Mam też 100% pewności, że gdyby Franka nie lubili, to byśmy się o tym nie dowiedzieli.
Moi rodzice traktują Franka oraz chłopaka mojej siostry jako... oczywistość :) To chyba najlepsze słowo. To dla nich normalne, że jesteśmy razem i tyle - ale z drugiej strony nie dziwią się, gdy np. przyjeżdżam sama z Poznania i nie robią z tego sprawy. Podobnie jak nie robili sprawy z naszego ślubu - przyjęli to normalnie i ze spokojem, a wcześniej z braku planów ślubno-weselnych :) Nigdy nie usłyszałam z ich strony żadnego ponaglania.

75
. Czy ciężko było Ci przetrwać pierwszy rok studiów- nowe środowisko, mieszkanie, wielu nowych ludzi?

Tak, było ciężko, ale nie tak ciężko, jakby się zdawało :)) Było trudno trochę dlatego, że w ogóle wychodziłam z trudnego okresu w moim życiu. I tak wydaje mi się, że ten wyjazd na studia pomógł mi się podnieść. Najgorsze były pierwsze trzy miesiące, potem jakoś poszło, a po pierwszym roku już w ogóle było ok. Tak naprawdę dużo gorzej było jak wyjechałam na stypendium do Hiszpanii - a przecież to było tylko "na chwilę". Podobnie - bardziej przeżywałam przeprowadzkę dwa lata temu do obecnego mieszkania niż tą z Miasteczka do Poznania.

76.
Dokąd wybieracie się w podróż poślubną?

Jak już wspomniałam - nie wiem dokładnie, ale na pewno tam, gdzie będzie ciepło. Chodzi nam po głowie Majorka albo Wyspy Kanaryjskie - żeby jeszcze było po hiszpańsku. Raczej nie Afryka.

77.
Jaka jest różnica wieku między Tobą a Frankiem?

Franek jest ode mnie starszy o dwa lata. A dokładnie - o rok, 9 miesięcy i 4 dni :)

78. Jak to się stało, że jako osoby od "języków" pracujesz w "cyferkach"?

Po prostu to lubię. A nie lubiłabym pracy w szkole, jako nauczycielka ani tłumaczenia - a to w zasadzie jedyne oczywiste możliwości po studiach filologicznych. Połączyłam dwie przyjemności w moim życiu - języki obce i księgowość, bo przecież ja teraz pracuję w cyferkach, ale po angielsku. Jak to się stało, że w ogóle się zaczepiłam w cyferkach? Przypadek. Ale o tym pisałam całkiem sporo - bardziej dociekliwych, odsyłam do notek we wrześniu 2010.
Dodam tylko, że mam ogromne szczęście, że lubiłam i nadal bardzo lubię swoją pracę :)

79. Czy w czasie studiów pracowałaś?

Tak - zaczęłam jeszcze w czasie licencjackich studiów dziennych. Chodziłam do pracy popołudniami.


80.
Za co wg Ciebie cenią Cię inne osoby?

Trudno mi powiedzieć. Wiem, za co cenią mnie pracodawcy (poprzedni i obecni) - bo mi to powiedzieli. Za dobrą organizację, zaangażowanie, za skrupulatność, lojalność i oddanie. Jeśli chodzi o znajomych, czy rodzinę - nie wiem, bo na ten temat nie rozmawiamy. Może tak naprawdę nikt mnie nie lubi? :P a po prostu się wszyscy do mnie przyzwyczaili? :) A może po prostu jest tak, że ludzi nie tylko nie kocha się za coś, ale także ich się za coś nie lubi - a tylko pomimo czegoś? :) Wiem, tylko, że Franek lubi we mnie to, że wszystko mam zawsze zaplanowane.

81. Co Cie wkurza we Franku (w sensie jaka cecha oczywiście :P)?

Jego słomiany zapał to coś, czego nie znoszę i nie mogę zrozumieć, jako osoba konsekwentna do bólu. Wkurzają mnie jeszcze jego wahania nastrojów i to, że pali papierosy.

82. Czy mieliście z Frankiem poważne kryzysy w związku, takie że zastanawiałaś się, czy to przetrwa?

Oczywiście! Na pewno całkiem sporo czytających doskonale pamięta, co się działo w naszym związku jesienią 2009.

83. Ulubiona bajka z dzieciństwa? :)

Bajka o Tadku-Niejadku opowiadana przez mojego tatę i babcię - zdecydowanie ich własna wersja :) Ale nie tylko. Lubiłam wszystkie bajki tak naprawdę.
Natomiast jeśli chodzi o wieczorynki - to Smerfy!

84. Czy po ślubie (np. w ciągu roku, dwóch) planujecie oglądać się za jakimś własnym lokum czy chcecie mieszkać tam, gdzie do tej pory?

Nie planujemy niczego. Czas pokaże co się wydarzy. Tak, jak napisałam wyżej, nie lubię snuć tego rodzaju planów. Czekam na to, co mi życie zaoferuje. Zazwyczaj nie zawodzi.


85.
Czy jest tematyka, której nigdy nie poruszasz na blogu?

Oczywiście! Całe mnóstwo tematów! Jest ich więcej niż tych, które na blogu poruszam. Mimo całej mojej stosunkowej otwartości, myli się ten, kto myśli, że wie o mnie dużo (chociaż nie mam tu na myśli tych paru osób, z którymi w miarę regularnie wymieniam maile, czy smsy, te osoby wiedzą o mnie całkiem sporo- tak sądzę). Nie piszę o bardzo wielu niezwykle istotnych aspektach mojego życia, a o innych piszę często wyrywkowo i powierzchownie - nawet jeśli się wydaje, że szczegółów jest sporo :) Piszę tylko o tym, co uznaję za stosowne i w formie, którą uznaję za stosowną.

86.
Czy zdarzyła Ci się sytuacja w świecie blogowym, która bardzo Cię zdenerwowała/zirytowała/zasmuciła - jeśli tak, to co to było?

Tak, i to nie jeden raz. Ale takie sytuacje zawsze staram się wyjaśniać na bieżąco i nie będę teraz do tego wracać.

87.
Czy Franek czyta Twojego bloga? :)

Czyta - kiedy mu się chce :) Generalnie nie umiera z ciekawości, o czym ja tutaj piszę. Najbardziej interesują go notki o naszym życiu codziennym i o nim. Bywa, że nie zagląda na bloga przez kilka miesięcy, a innym razem siedzi codziennie i czyta wszystko - łącznie z komentarzami. Nie zabraniam mu czytania ani go do tego nie namawiam. Moje blogowanie nigdy nie było dla niego tajemnicą - wręcz przeciwnie, zanim zaczęłam, konsultowałam się z nim, czy powinnam zacząć pisać.
Dodam jeszcze, że czasami Franek ma do mojego blogowania stosunek negatywny - głównie wtedy, gdy za bardzo przejmowałam się sytuacjami z pytania nr 86 oraz kiedy uznawał, że spędzam na blogowisku za dużo czasu.

THE END! Nareszcie! :)