*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 3 lutego 2015

Od początku

Mija już miesiąc od mojego pobytu w szpitalu, więc wypadałoby, żebym wreszcie nadrobiła trochę zaległości :) No to od początku...
A początkiem tak naprawdę było to moje pierwsze KTG jeszcze przed świętami, o którym wspominałam, że bardzo mnie podniosło na duchu i o którym miałam napisać coś więcej, ale nie zdążyłam. Zapis trwał 30 minut i potem zostałam wysłana na konsultację z lekarzem. Trochę musiałam poczekać, ale kiedy się już doczekałam, to zostałam bardzo mile zaskoczona. Lekarz wpuścił mnie do gabinetu po czym stojąc przywitał się ze mną, podał mi rękę i się przedstawił! Byłam w szoku, bo nawet w mojej prywatnej przychodni się z takim traktowaniem nie spotkałam, a to przecież izba przyjęć w publicznym szpitalu była... 

Takie podejście od razu nastawiło mnie pozytywnie do całej wizyty, a potem było już tylko lepiej. Pan doktor spojrzał na moją kartę i stwierdził, że zapis jest wzorowy, ciąża przebiega prawidłowo i w zasadzie jestem tam tylko ze względu na cukrzycę. Po czym powiedział, że bardzo lubi pacjentki z cukrzycą ciążową. Zapytałam dlaczego - "bo zdrowo się odżywiają, bardzo o siebie dbają, tyją niewiele i rodzą zdrowe dzieci, zdrowsze niż te kobiety bez cukrzycy (sic!)!" padła odpowiedź. Zachęciło mnie to do rozmowy z tym lekarzem na temat tej mojej cukrzycy i podzieliłam się z nim wszystkimi moimi obawami. Wyszłam z gabinetu bardzo podbudowana! Aż żałowałam, że wcześniej na tego lekarza nie trafiłam.

Bo przecież tak naprawdę w tym wszystkim nie doskwierało mi najbardziej to, że musiałam się ograniczać jeśli chodzi o jakoś spożywanych produktów, czy że musiałam zjadać o ten jeden-dwa dodatkowe posiłki wieczorne (trochę na siłę). Fakt, że jedzenie przez to trochę przestało być dla mnie przyjemnością, ale nie ze względu na samą dietę (w gruncie rzeczy przecież była bardzo zdrowa i mogła mi wyjść tylko na dobre, a do eliminacji niektórych rzeczy bardzo szybko się przyzwyczaiłam), tylko ze względu na jej konsekwencje. Chodzi mi o to, że mimo wszystko cały czas obawiałam się, że coś robię nie tak. Przypuszczam, że tutaj znowu do głosu doszła moja natura perfekcjonistki - kiedy już coś robię, to zawsze na całego i porządnie. A tu nie na wszystko miałam wpływ. Owszem, trzymałam się zasad żywienia w diecie cukrzycowej, ale mimo to, nie zawsze efekt był taki, jakiego oczekiwałam. Wydawało mi się, że robię wszystko, co możliwe, a jednak pojedyncze wyniki glikemii bywały nieprawidłowe (nawet jeśli to było w granicach błędu, dla mnie to było istotne!). Kiedy jeszcze bardziej zaostrzałam dietę, okazywało się, że wpływa to negatywnie na inne parametry. Miałam wrażenie, że moje życie ciągle kręci się wokół jedzenia - bo albo jadłam, albo myślałam o tym, co zjem na kolejny posiłek (no bo skoro wstawałam o 6 i szłam spać o 21/22, to dawało to jedynie około 15 godzin na zjedzenie 6-7 posiłków, mam wrażenie, ze nigdy nie jadłam tak dużo jak będąc na tej diecie! bo zalecane porcje też były naprawdę duże). I do tego ciągle miałam wyrzuty sumienia, że coś robię nie tak.
Rozmowa z tym lekarzem całkowicie mnie tych wyrzutów sumienia pozbawiła i choć to może dziwnie teraz zabrzmieć, wręcz się w jakiś sposób ucieszyłam (i to uczucie mi pozostało do dziś), że wykryto u mnie tę cukrzycę. Pan doktor przede wszystkim spojrzał na mnie i powiedział, że w zasadzie wcale się nie dziwi, że badanie wykazało cukrzycę, bo dawka glukozy jest taka sama dla wszystkich. A wiadomo, że przy tak drobnej budowie ciała, jak moja, strawienie tej dawki zajmie organizmowi więcej czasu niż organizmowi dziewczyny, która waży 10 kg więcej ode mnie, a co dopiero jeśli tych kilogramów jest np. dwa razy więcej. Możemy zjeść to samo, może być nawet tak, że taka kobieta ważąca 80 kg zje dużo większą porcję a i tak będzie miała prawidłowy wynik glikemii, a mój może wykraczać ponad normę, bo po prostu moje ciało ma mniejsze siły przerobowe i to jest zupełnie normalne. Nie oznacza to natomiast, że czymś dziecku szkodzę, bo po pierwsze te normy są dość rygorystyczne, po drugie moje wyniki i tak były prawidłowe (nawet jeśli powyżej normy - wychodzi na to, że one są bardzo zachowawcze) a po trzecie ilości tych składników, które mogą negatywnie wpływać na glikemię są tak naprawdę w moim wypadku niewielkie (wprost proporcjonalne do ilości jedzenia spożywanego przeze mnie w ogóle). Lekarz dodał też, że on przypuszcza, że mam lepsze poziomy cukru we krwi, niż niejedna ciężarna u której tej cukrzycy przy badaniu krzywej cukrowej nie zdiagnozowano, bo po prostu bardziej o siebie dbam, lepiej się odżywiam i kontroluję glikemie. A już na pewno prowadzę zdrowszy tryb życia, bo taka dieta cukrzycowa jest w ogóle dietą bardzo zalecaną dla wszystkich ciężarnych i nie tylko (faktycznie, oglądaliśmy też program na ten temat i tam mówiono o tym, jak najlepiej odżywiać się w ciąży i Franek podsumował to zdaniem: "przecież to jest dokładnie taka dieta, jakiej Ty przestrzegasz!"). 
Na koniec jeszcze zapytałam, co miał na myśli mówiąc, że ciężarne z cukrzycą rodzą zdrowe dzieci, bo przecież tyle się naczytałam i nasłuchałam o różnych chorobach. Odpowiedział, że to się bardzo rzadko zdarza, a już na pewno nie, kiedy się przestrzega zaleceń diety - raczej wtedy, gdy kobieta nie wie, że ma cukrzycę, kiedy jej u niej nie zdiagnozowano i nieświadomie szkodziła sobie zbyt dużą ilością węglowodanów albo kiedy już przed ciążą chorowała na cukrzycę. Na pożegnanie pan doktor życzył mi wesołych świąt i powiedział, żebym na następne KTG zgłosiła się nie dokładnie za tydzień (miałam być wtedy w Poznaniu) tylko, żebym przyszła znowu do ich szpitala po powrocie.
Wyszłam z tego gabinetu jak na skrzydłach! Może to się Wam wydawać dziwne, ale naprawdę tak było. Słowa tego lekarza bardzo podniosły mnie na duchu i właśnie sprawiły, że po raz pierwszy pomyślałam, że ta cukrzyca to coś dobrego, bo zmobilizowała mnie do tego, żeby odżywiać się jeszcze zdrowiej,  i wyeliminować słodycze, fast foody i żywność przetworzoną. Tak dobrze podziałało to na moją psychikę, że po pierwsze, nie bolały mnie wyrzeczenia jedzeniowe w czasie świąt, a po drugie okazało się, że poziom cukru przez święta miałam cały czas dobry, nawet jeśli zjadłam coś, po czym spodziewałam się wzrostu :)

Osiem dni później wieczorem miałam wizytę u pani doktor prowadzącej, która potwierdziła, że wszystko jest w porządku i nic nie wskazuje na to, żebym miała rodzić przed terminem. Dziewięć dni później zameldowałam się w warszawskim szpitalu na KTG. Miałam w planach tam wlecieć i wylecieć, bo myślałam, że może sobie do kina z Frankiem skoczymy, ale już wiecie z notek z 31 grudnia, że wszystko się potoczyło inaczej. Pisałam już, że mogło być tak, że przyszłabym na ten zapis 10 minut wcześniej albo pół godziny później i wszystko byłoby w porządku, wyszłabym tak, jak planowałam. Ale widocznie tak miało być, że miałam już tam zostać (o czym z kolei pisałam 21 stycznia). Z perspektywy czasu bardzo się z tego cieszę, bo tak bardzo chciałam rodzić właśnie w tamtym szpitalu, a wiem, że po szóstym stycznia na izbie przyjęć się zrobił straszny ruch! Dziewczyny rodziły niemal na korytarzach albo na izbie przyjęć, bo po prostu nie było miejsc! Przypadki, które przyjechały stosunkowo wcześnie, odsyłano... 
Poza tym bardzo się cieszę, że lekarz odradził mi robienie zapisu KTG w Poznaniu! Gdyby nie ta rozmowa z nim, poszłabym na badanie 29go grudnia i kto wie, czy nie zdarzyłoby się wtedy coś takiego i czy by mnie nie zostawili? To byłby dla nas duży kłopot - nawet mimo tego, że mieliśmy ze sobą torby do szpitala i fotelik. A już najgorzej byłoby, gdyby się zdarzyło, że miałabym rodzić w Opolu (bo kiedy zastanawiałam się jak spędzamy święta i taka opcja wchodziła w grę, że na KTG jechałabym do Opola) - z tego zresztą powodu moja mama nawet nie bardzo chciała, żebyśmy przyjeżdżali, żeby się przypadkiem nie okazało, że trzeba będzie mnie do tamtejszego szpitala wieźć na porodówkę :) Na szczęście jednak wyszło jak wyszło i dlatego właśnie myślimy, że tak miało być :)

Z notek opublikowanych przez Franka oraz moich krótkich meldunków, wiecie mniej więcej, jak wyglądał ten czas, który spędziłam w szpitalu, być może jeszcze uzupełnię to i owo, ale już następnym razem, bo trochę się rozpisałam na temat tej pogadanki z lekarzem (ale to naprawdę był w pewnym sensie punkt zwrotny, mimo, że już na ostatniej prostej*), a Wiking pewnie zaraz będzie wołał, że chce jeść ;)

*a po tej rozmowie i w ogóle po tym, jak lekarz oraz położne na izbie przyjęć zachowywali się w stosunku do mnie, wiedziałam, że już na pewno nie chcę rodzić nigdzie indziej!