*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

piątek, 4 września 2015

Skaza na idealnych dniach.

No to, żeby nie było zbyt słodko po niedawnym moim wpisie, dzisiaj trochę pomarudzę :)
Oczywiście nic, o czym pisałam w przedostatniej notce się nie zmieniło. Nadal tak czuję. Ale napisałam tez, ze bywa trudno i nie mam zamiaru tego ukrywać. 

To takie niepopularne opowiadać o swoich gorszych dniach z dzieckiem, o mniejszych lub większych problemach. Nie wypada się nawet do nich przyznawać - takie mam czasami odczucia obserwując inne matki lub słuchając ich (nie wszystkich rzecz jasna, ale niestety większości, z oczywistych względów zawsze lepiej dogaduję się z tymi "niewszystkimi" :)). Tymczasem ja uważam, ze można nadal kochać swoje dziecko, wcale nie mieć go dość i chcieć dla niego jak najlepiej, a jednocześnie zwyczajnie nie mieć siły i czuć się bezradnym.
Czasami czuję się jak jakieś dziwadło. Mam wrażenie, ze tylko ja sobie nie radę i tylko moje dziecko nie jest idealne (owszem, nie jest! choć dla mnie i tak jest najlepsze i najwspanialsze i gdyby było idealne, nie kochałabym go bardziej). Inna sprawa, ze nie do końca w to wierzę. Ale w gorszych momentach nie mam nawet ochoty się zastanawiać nad tym, czy to prawda, czy nie:) Po prostu myślę sobie, ze chyba mam jakiś inny rodzaj wrażliwości, co innego mi doskwiera, co innego mnie boli, na inne rzeczy zwracam uwagę. Myślę, ze perfekcjonistkom po prostu trudniej jest w roli matki ;)

Ale do rzeczy! Co ostatnio spędza nam sen  powiek? Otóż właśnie brak snu. Nie nocnego na szczęście (odpukać!) w tej kwestii nic się nie zmieniło, może poza tym, ze Wiking nie zasypia już w ciągu 5ciu minut, a w ciągu 20stu, ale to jest moim zdaniem na plus, bo po pierwsze nie płacze przed zaśnięciem, a po drugie mogę mu wreszcie czytać bajki na dobranoc :) On przez ten czas zazwyczaj kręci się po łóżeczku, trochę wstaje, próbuje łapać za książkę lub pogłaskać mnie po twarzy, a potem sam się kładzie i zasypia - czasami wkłada sobie sam smoczka, czasami zasypia bez niego. zwykle trwa to właśnie około 20 minut, jeśli po tym czasie nie zaśnie, mówię mu dobranoc i wychodzę. Przeważnie po chwili i tak zasypia. A czasami sobie stęknie i wtedy do niego przychodzę, układam go do snu i znowu wychodzę. Bardzo rzadko się zdarza, żeby to trwało naprawdę długo. Kiedy wracaliśmy raz Poznania, Wiking przespał całą drogę i potem wieczorem nie mógł zasnąć tylko chciał się bawić. My byliśmy zmęczeni po weselu i wreszcie gasiliśmy światło i się po prostu położyliśmy. Chwilę później Wiking poszedł za naszym przykładem :)

za to pojawił się ogromny problem  drzemkami w ciągu dnia. Pisałam, ze fajnie nam się to wszystko uregulowało i ze Wikuś nawet bez problemu zasypia w łóżeczku. Niestety jakiś czas temu nagle zaczął się awanturować przed snem i trwa to już prawie trzy tygodnie. Najgorsze jest to, ze Wiking jęczy i jest marudny, widać, ze chce spać, ale jednocześnie strasznie się przed tym broni (może to ten etap, kiedy dziecko boi się, ze prześpi coś fajnego?). Kiedy próbuję go położyć, okropnie się wydziera. Nie pomaga nic. Ani smoczek, ani bujanie, ani nic co wcześniej zawsze działało :( 
Czasami pomaga przystawienie do piersi, ale nie zawsze (a to nie jest dobre, bo przecież wtedy tylko ja mogłabym go położyć). za to częściej bywa, ze Wiking się domaga butelki! Nie chodzi nawet o to, ze chce mleka modyfikowanego, bo może być nawet moje, ale z butelki. Często uciekamy się do tego sposobu i kiedy Wiking wygląda na takiego zmęczonego, podajemy mu mleko z butelki i na szczęście wiele razy skutek jest natychmiastowy - Wiking trzyma sobie butelkę sam, pije, a potem zasypia.
Właściwie nie wiem, skąd mu się to wzięło, bo wcześniej nigdy nie był uczony, ze tuz przed spaniem jest jedzenie. Odkryliśmy to przypadkiem - raz kiedy tak płakał przed drzemką, nosiliśmy go trochę po domu i nagle zaczął wyciągać rączki do butelki, która stała w kuchni. 
Pisałam już kiedyś, ze on właściwie od zawsze miał tak, ze w pewnych momentach nie chciał jeść z piersi, wrzeszczał strasznie, a po podaniu mleka w butelce jadł i się uspokajał. Teraz jest trochę inaczej, bo on nie ma nic przeciwko jedzeniu z piersi. Ale raz na przykład było tak, ze nakarmiłam go wieczorem, a potem i tak chciał jeszcze butelkę - podaliśmy mu raptem 30 ml, ale był zadowolony... A wiem, ze najadł się moim mlekiem, bo wcześniej miałam dłuższa przerwę w karmieniu i nazbierało mi się go sporo. Wiadomo - z butelki łatwiej leci, ale to raczej nie o to chodzi, tylko o to, ze z jakiegoś powodu, butelka w ciągu dnia Wikinga zaczęła usypiać.

Ale i tak nie zawsze to pomaga. Czasem Wikuś wypija mleko, przymyka oczy i po chwili wstaje i zaczyna marudzić. Widać ze jest senny a nie może się ułożyć. I znowu zaczyna płakać. Bywa, ze w takich momentach jestem naprawdę totalnie zrezygnowana i zaczynam ryczeć razem z nim, bo szkoda mi go, a poza tym już nie wiem to robić. Oczywiście nie kładłabym go na siłę, gdybym wiedziała, ze nie chce spać. Bo czasami tak właśnie jest, ze układam go, ale widzę, ze nie zamyka oczu i ze nie ma ochoty na drzemkę. Ale wtedy inaczej się zachowuje, bo się bawi i jest pogodny. Nie byłoby więc problemem, gdyby on nie spał w ciągu dnia (choć na pewno miałabym mniej czasu ;)) - tak już było ostatnio. Ale był wtedy cały dzień w dobrym nastroju i nie był zmęczony. Niestety, zwykle jest inaczej i ewidentnie Wikingowi ta drzemka jest potrzebna i on się bardzo denerwuje, bo jednocześnie chce i nie chce spać...
Tak poza tą jedną kwestią wszystko jest w porządku. Oczywiście są chwile, kiedy Wikuś marudzi bardziej i ma gorszy dzień, ale to normalne. Natomiast ta jedna sprawa naprawdę chwilami mnie wykańcza. zwyczajnie się stresuję z tego powodu. Trudno mi już nawet było wierzyć w to, ze się to poprawi, bo tak długo trwa...

***
 Ale... Właśnie, od paru dni chyba jest nieco lepiej. zaczęłam pisać tę notkę wcześniej - w tych trudnych momentach, kiedy naprawdę czułam się wykończona i zestresowana. To było dość dziwne, bo tak czułam się zwykle krótko po "akcji drzemka", albo krótko przed nią. A w innych momentach się uspokajałam, kiedy Wiking spał, zapominałam o problemie. Do czasu :)
W każdym razie, napisałam tę notkę wcześniej i opublikuję ją, ale z aktualizacją - nie jestem pewna, ale chyba znaleźliśmy na razie sposób na Wikinga. Przez przypadek odkryliśmy, ze uspokaja go "szuranie" łóżeczkiem, czyli przesuwanie go na boki ;) Serio, od trzech dni pomaga, Wikuś chwilę leży, po czym zamyka oczy i śpi ;) Na razie jest więc ok (odpukać!) i mam nadzieję, ze tak pozostanie, bo od razu świat wydaje się lepszy :P

Ech, i tak to jest z tym moim matkowaniem. Uwielbiam, kiedy jest idealnie. Kiedy wszystko się ładnie układa, jest dobrze zorganizowane i poukładane. Ale gdy tylko w naszą miłą codzienność wkrada się jakiś zgrzyt, trudno jest mi sobie z tym poradzić i od razu pogarsza mi się nastrój. Dlatego właśnie napisałam, ze perfekcjonistkom, takim jak ja, jest trudno, bo pewnie ktoś inny lepiej by sobie z tym radził, bądź nawet nie zwracał na to specjalnie uwagi. A ja bym chciała, żeby zawsze było idealnie, co chyba jest bardzo trudne, bo dziecko to przecież nie komputerek, który da się zaprogramować (szkoda :P)

Ps. Masakrycznie się pisze bez tej zetki, kiedy ciągle muszę pamiętać o ctrl+v!! Grrr!