*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

środa, 3 kwietnia 2013

I jak to zwykle bywa - po świętach :)

No i przeżyłam te nowe święta :) W całkiem dobrym nastroju. Nie wszystko było idealnie, ale cóż, możemy uznać, że się czepiam :) No i Franek przez chwilę był niegrzeczny, ale już doszliśmy do porozumienia.

Śniadanie wielkanocne od "normy" nie odbiegało :) Tylko dzieliliśmy się jajkiem inaczej (i bez chrzanu jajko było a u nas jest zawsze tak delikatnie posypane korzeniem ;)) - u nas po prostu senior rodu je dzieli i podaje każdemu, potem składa życzenia, robimy znak krzyża i zasiadamy do śniadania. Wiem, mało wylewnie, ale tacy właśnie jesteśmy. U Franka życzenia są jeden do jednego - no i oczywiście te nieszczęsne całusy... :) Ale przetrwałam.
Do jedzenia było to samo (jak już sobie zapewniłam obecność odpowiedniego ketchupu do kiełbasy i ćwikły), a więc szału nie robiło :) Bo przy tej okazji wyjaśnić muszę, że średnio odpowiadają mi święta wielkanocne pod względem jedzeniowym. Nie przepadam ani za jajkami (tylko żółtka wyjadam) ani za mięsem i wędlinami - a tego zawsze jest najwięcej. Tak naprawdę to zawsze czekam, aż po świętach będzie coś normalnego do jedzenia :P
Po śniadaniu było bardzo sympatycznie i swojsko, bo graliśmy w gry, czyli  robiliśmy to, co margolki lubią najbardziej. A nawet było ociupinkę lepiej niż w Miasteczku, bo tam mama się zawsze jeszcze ciągle krząta a tu jakoś wszyscy po prostu spoczęli :)
Późnym popołudniem wybraliśmy się do frankowej rodzinki, czyli nadszedł moment, którego się najbardziej obawiałam :) Ufff, na szczęście tym razem dzieci nie zdominowały nas całkowicie. W zasadzie to nawet nie wiem co robiły, czymś tam się zajęły, podczas gdy my, dorośli w liczbie trzynastu i wieku 25-79 graliśmy w "Mafię". Ale było fajowo! :) Ale nic nie trwa wiecznie, przyszedł czas na kolację (naprawdę obeszłabym się bez kolejnej porcji białej kiełbasy, szynki i jajka, ale podobno o to też chodzi w te święta :P), a po niej już do gry nie wróciliśmy. Potem przez chwilę dzieci miały swój czas a kiedy poszły, mogliśmy sobie jeszcze trochę pogadać. Naprawdę było sympatycznie i świątecznie. Inaczej niż w domu co prawda, ale miło. Ale oczywiście wypomniano mi żartobliwie moje buziaki w powietrze oraz krótkie "wzajemnie" w odpowiedzi na życzenia :) Jej, wylewność tej rodziny naprawdę trochę mi doskwiera. No trudno, postanowiłam, że najwyżej wyjdę na dziwadło, ale nie będę udawać, że aż wyrywam się do tych uścisków :) Może za parę lat wszyscy się przyzwyczają :D

Wieczorem niestety było mniej przyjemnie, bo Franek miał jakieś swoje humory, ale przeszło mu do rana i w poniedziałek znowu było dobrze. Ten dzień w większości spędziłam w towarszystwie mamy i babci Franka, bo mężczyźni poszli do pracy, coby Poznaniacy mieli czym do rodziny dojechać... Było leniwie i trochę śpiąco, ale od tego też te święta są, żeby sobie trochę poleżeć i ponicnierobić :) Te babskie chwile były bardzo przyjemne. 
Miałam się zmyć zaraz po obiedzie, ale nie chciało mi się ruszyć i posiedzieliśmy jeszcze (już z Panem Tatą) oglądając Rodzinkę Pl. i "Ja Wam pokażę".
Ostatecznie dotarłam do domu przed siódmą.

I tak sobie myślę - atmosferę świąteczną z pewnością odczułam, nie mam poczucia, że coś straciłam. Nie żałuję, że było tak, a nie inaczej. Mimo, że właśnie było inaczej niż zwykle :) I dlatego właśnie uważam, że mogę te święta z całą pewnościa uznać za udane. Pierwsze koty za płoty ;)