*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Karmienie, czyli Wikingowa rutyna dla zainteresowanych część 1

Dziś pierwsza notka, z zapowiadanego wcześniej cyklu "dla zainteresowanych" :) Chodzi o to, że doskonale rozumiem, że nie każdego może ciekawić tematyka, którą będę poruszać. Chciałabym się bowiem skupić na pewnych aspektach życia niemowlaka - w ogóle i w szczególe (czyli opisując, jak to wygląda u nas). 
Dzisiaj będzie o karmieniu. Notka wyszła mi (nic nowego :/) oczywiście długa, dlatego najpierw jej konspekt:)

1. Karmienie w teorii.
2. Pierwsze "wspólne posiłki"
3. SSS, czyli stopniowa stabilizacja ssania ;)
4. Sentymenty
5. Problemy laktacyjne w teorii i praktyce
6. Dokarmianie
7. Karmienie dziś
8.  Podsumowanie

 1. Karmienie w teorii.

Pamiętam, co sobie pomyślałam, kiedy w szkole rodzenia mieliśmy zajęcia na temat karmienia piersią. Pomyślałam sobie - masakra!!! Obliczyłam sobie, że przynajmniej osiem razy na dobę oznacza karmienie co trzy godziny, do tego każde karmienie trwa około 30 minut, więc ze zgrozą stwierdziłam, że non stop będę miała dziecko uwieszone na sobie!
Do samego karmienia piersią nastawiona byłam nijako. Nie zależało mi szczególnie, nie wiedziałam nawet, czy będę miała pokarm, czy będę umiała karmić itp. Denerwowało mnie nawet trochę, że teraz jest taka presja na karmienie piersią. Nie ze strony moich bliskich, bo akurat wśród tych osób nie było tak, ze wszyscy karmili tylko piersią i twierdzili, że ja też muszę, tylko tak ogólnie.


2. Pierwsze "wspólne posiłki"

Kiedy urodziłam Wikinga, to położna zajęła się przystawieniem go do mojej piersi. Jeszcze leżałam na łóżku porodowym, kiedy ona przyłożyła mi Wikinga do piersi i stymulowała go, żeby zacząć ssać. Później podczas tych dni w szpitalu naprawdę nie mogłam narzekać na pomoc jeśli o to chodzi - położne były na każde nasze zawołanie (zwłaszcza na bloku porodowym, gdzie leżałam przez parę dni z braku miejsc). Wiking ssał ładnie, ale często przysypiał i trudno było go "zmusić" do tego, żeby chwycił pierś. Ale już 48 godzin później udało mi się nakarmić go zupełnie samodzielnie i bez żadnego problemu.

Przyznam, że te pierwsze dni zachowywałam się nieco zabawnie :) Sama się z tego śmieję (co nie znaczy, że Wy możecie się wyśmiewać ze mnie do woli :P pamiętajcie, że nie miałam doświadczenia!:)), ale nie wiedziałam co to znaczy karmić "na żądanie". Powiedzieli osiem godzin na dobę, powiedzieli co trzy godziny - no to karmiłam z zegarkiem w ręku! Przecież wiecie, jaka ja jestem rozpisana :) Kiedy Wiking płakał, to patrzyłam na zegarek i myślałam sobie - o co mu chodzi? Przecież jadł półtorej godziny temu :) W ogóle to muszę kiedyś napisać o tych moich pierwszych trzech dniach z Wikingiem, bo mam wrażenie, że byłam wtedy nieco przyćmiona :) Wiking zresztą też, więc chyba dlatego nie było dramatu, tylko się całkiem dobrze zgraliśmy :D Ale teraz nie będę odbiegać od tematu.

3. SSS, czyli stopniowa stabilizacja ssania ;)

 W trzeciej dobie życia Wikinga już się zorientowałam, że trzeba go karmić częściej i że on się zwyczajnie uspokaja przy ssaniu piersi. Na początku - jeszcze w szpitalu - trochę mi to doskwierało. Potem przyjechaliśmy z Wikingiem do domu i zupełnie zmieniłam mój pogląd na karmienie piersią :) W ogóle nie traktowałam tego jako uciążliwości! Wiking jadł bardzo długo (oczywiście często jedzenie przechodziło w ciamkanie) - minimum 30 minut, zwykle więcej. Ale wcale mi to nie przeszkadzało, bo wtedy miałam chwilę dla siebie - czytałam, przeglądałam blogi, robiłam to, co można było robić na siedząco, czasami drzemałam. Samego karmienia nie traktowałam jako czynności mistycznej, kiedy mogłam się godzinami wpatrywać w małego i nad nim rozczulać. Owszem, lubiłam na niego popatrzeć, ale skupiałam się nad tym szczególnie, a więc nie będę temu przypisywać większego znaczenia.

Mniej więcej około szóstego tygodnia życia Wikinga, karmienia stały się krótsze. Bardzo nad tym ubolewałam! Ale skróciły się do jakichś 15 minut, więc i tak nie było źle. Poza tym, Wiking nadal przy karmieniu zasypiał, co było dla mnie bardzo istotne, bo zdarzało się, że spał tak nawet trzy godziny. Czasami udawało mi się go przełożyć, a czasami nie, spał więc tak na moich kolanach :) Nie mogłam się co prawda za bardzo ruszyć, ale zazwyczaj byłam zapobiegliwa i wszystko, co było mi potrzebne, miałam w zasięgu ręki. A to było całkiem przyjemne, kiedy on tak sobie przy mnie słodko spał.
Im Wiking był starszy, tym krótsze były karmienia. A przede wszystkim - przystawienie go do piersi wcale nie gwarantowało, że się automatycznie uspokoi, jak to bywało przez pierwszy miesiąc. Jeszcze na chwilę wrócił do tego na przełomie marca i kwietnia, czyli u progu skończenia trzeciego miesiąca życia - znowu ciągle tylko jadł (a w zasadzie sobie ciamkał), a potem zasypiał przy piersi na parę godzin, żeby obudzić się na kolejną porcję mleka.
A potem się skończyło. I tak już zostało do dzisiaj. Wiking opróżnia pierś w jakieś pięć minut (maksymalnie). Skończyły się więc czasy, że mogę sobie cokolwiek przy karmieniu porobić, bo zanim się zastanowię, on już skończy jeść :) Poza tym teraz bardziej się przy jedzeniu wierci. Ostatnio jego rozrywką jest podszczypywanie mnie rączką, którą ma na dole w ramię. Drugą rączką głaszcze mnie po dekolcie :) Przyznam, że to nawet przyjemne (głaskanie, nie szczypanie ;)). Zdecydowanie jednak teraz karmienie ma tylko jedną funkcję i jest to - jak sama nazwa wskazuje - karmienie :)
Jedynie w nocy Wiking je trochę dłużej (bo i przerwy w jedzeniu ma dłuższe). Ale też już rzadko zasypia przy samym jedzeniu. Zwykle jest tak, że je, je, je i nagle z głośnym cmoknięciem się odrywa od piersi (w nocy zawsze karmię go na leżąco), odwraca na plecki albo na drugi boczek, głośno wzdycha i dopiero wtedy idzie spać.

4. Sentymenty

Kto by pomyślał w styczniu, że naprawdę to napiszę, ale pomimo tego, że ogromnie się cieszę, że Wiking jest już starszy, tęsknię za tymi czasami, kiedy wisiał przy piersi godzinę i sobie przy niej zasypiał :) Żałuję, że nie przystawiałam go absolutnie zawsze kiedy płakał (chociaż oczywiście robiłam to prawie zawsze) - a to przez idiotyczne rady, które gdzieś tam od czasu do czasu wyczytałam, że się dziecko przyzwyczai i bez piersi nie będzie mogło zasnąć albo że nie może być tak, że matka jest uwiązana. Co za bzdury!! Dziecko po prostu samo wyrasta z tego etapu - tylko o tym jakoś rzadko specjaliści od tresowania wychowywania dzieci piszą. Często było tak, że mały płakał (najczęściej popołudniami tak było), Franek próbował go uspokoić, w końcu mówił "weź go do piersi". Czasami byłam "asertywna" wobec Wikinga i mówiłam, ze musimy spróbować jakoś inaczej, ale częściej brałam (i słusznie!). I nie raz miałam wtedy poczucie porażki, że daję się "sterroryzować" dziecku, bo nie umiem go inaczej uspokoić. Teraz już jestem mądrzejsza, wiem, że to nie był żaden terror i że trzeba było robić tak, jak mi intuicja podpowiada, a nie martwić się, co będzie za pół roku, bo tak jakaś baba sobie gdzieś napisała. Pewnie i niektóre z Was pisały mi w komentarzach, że tak nie będzie wiecznie, ale ja i tak się bałam, że u nas będzie inaczej. Coś mi na mózg wtedy padło chyba :D Zresztą o tym też jeszcze kiedyś napiszę. Dzisiaj skupię się na tym jedzeniu.

Okazało się więc, że karmienie piersią nie tylko nie jest dla mnie uciążliwe, ale wręcz sprawia mi przyjemność i jest zwyczajnie dużo wygodniejsze. Jedzenie mam zawsze przy sobie, podgrzane, gotowe do podania. Nie trzeba niczego szykować, wyparzać butelek, podgrzewać wody itp, itd. Zwłaszcza w nocy jest to wprost nieoceniona wygoda. Cieszę się więc, że mogłam i mogę karmić piersią. Ale żeby było jasne - nie jestem zdecydowaną orędowniczką teorii głoszącą wyższość karmienia naturalnego nad karmieniem butelką. To znaczy zalety tego pierwszego są ogromne i faktycznie, jeśli można, to lepiej karmić w ten sposób. Ale potępianie matek karmiących inaczej - z jakiegokolwiek powodu to gruba przesada. Podobnie jak uznawanie ich za jakieś gorsze. Zwłaszcza, że różnie może być.


5. Problemy laktacyjne w teorii i praktyce

U nas wcale nie było różowo. Miewamy od czasu do czasu problemy i zaliczyliśmy kilka wizyt w poradni laktacyjnej. Pierwsza była zanim Wiking skończył dwa miesiące. Po prostu nagle zaczął jeść niespokojnie, szarpał się przy piersi i samo jej podanie nie uspokajało go tak jak wcześniej (jeśli chodzi o to ostatnie, to teraz już wiem, że po prostu z tego wyrósł i że zwyczajnie nie musiał już jeść tak często). Już Meg podpowiedziała mi, że powodem może być bolący brzuszek, a pani doktor w poradni laktacyjnej to potwierdziła. Ale poza tym stwierdziła, że mam po prostu za duży wypływ pokarmu i Wiking się krztusi albo boi się, że się zakrztusi. Przez jakiś czas, tuż przed karmieniem odciągałam jakieś 10-20 ml pokarmu (co czasami było katorgą, bo Wikuś chciał "już, teraz, natychmiast"i domagał się tego wrzaskiem, nie interesowało go, że to raptem dwie minuty czekania). Trochę pomogło. 
A potem znowu zaczął się problem - tym razem miałam wrażenie, że Wiking się nie najada i że mam mało pokarmu. Podobno nie ma takiej opcji, żeby matce zabrakło pokarmu albo żeby był on mało wartościowy. Jeszcze dwa miesiące temu święcie w to wierzyłam, bo po pierwszym kryzysie laktacyjnym (tak, uważam, że coś takiego naprawdę istnieje, bo przez to przechodziliśmy) pokarm faktycznie znowu się pojawił w dużych ilościach. Ale potem Wiking sprawiał wrażenie wiecznie głodnego, przy piersi się denerwował już po chwili (tak, jakby za szybko się skończyło), a i ja przy odciąganiu pokarmu zauważyłam, że ilości są dużo mniejsze. Pani doktor w poradni mówiła, że może być tak, że po prostu piersi się już przyzwyczaiły do wikingowego ssania i dlatego jest mi trudniej odciągać laktatorem albo ręcznie. Ale jednocześnie stwierdziła, ze tempo przyrostu masy ciała u Wikinga nie jest oszałamiające (choć cały czas idzie swoim torem) i doradziła nam, żeby próbować go jednak dokarmiać.


6. Dokarmianie

Wspominałam już kiedyś, że już w pierwszych dniach położna środowiskowa zdecydowanie nam doradzała dokarmianie. Zwłaszcza kiedy mówiliśmy, że mały dużo płacze. To kolejny problem - bardzo wiele osób ma jedną radę na płacz dziecka - nakarmić! Albo dokarmić, bo pewnie matka ma za mało pokarmu... Na początku jej nie posłuchaliśmy, później spróbowaliśmy, ale Wiking wypijał raptem 10/20 ml z tego co mu podaliśmy, więc wiedzieliśmy, że głodny nie jest. Przez pierwsze trzy i pół miesiąca prawie wcale nie podawaliśmy mu mleka modyfikowanego - zdarzyło się to nam może z pięć razy, kiedy np. zostawiliśmy go z moją mamą, kiedy nie mieliśmy pewności, czy się najadł, albo kiedy nie chciał jeść z piersi. No właśnie, bo Wiking był takim ciekawym przypadkiem (dawno mu się to nie zdarzyło, dlatego piszę w czasie przeszłym), że czasami, szczególnie kiedy był mocno zdenerwowany, nie chciał się przystawić do piersi! Strasznie wrzeszczał, a kiedy udawało mi się go uspokoić i znowu próbowałam go przystawić, znowu płakał (a wiedziałam, że jest głodny) Za to z butelki pił ładnie - na tę okoliczność miałam zwykle trochę swojego mleka odciągniętego, ale jak nie miałam albo jak byłam poza domem, to miałam ze sobą mieszankę. 
Pani doktor w poradni laktacyjnej podejrzewała u Wikinga dyschezję niemowlęcą i wiele rzeczy mogłoby faktycznie na nią wskazywać (oczywiście to wszystko ma też związek z tymi bólami brzuszka, które miewał).

Wracając jednak do dokarmiania - chodziło o to, żeby sprawdzić, czy po opróżnieniu piersi, Wiking będzie chciał wypić coś jeszcze. Najczęściej dokarmiałam go odciągniętym swoim mlekiem, ale czasami go nie miałam lub nie zdążyłam rozmrozić, więc podawaliśmy mu czasami mieszankę. W pewnym momencie, tak na początku piątego miesiąca, Wiking ewidentnie był głodny w nocy i nie najadał się tym, co miałam w piersi. Przez to męczyliśmy się oboje i od tamtej pory przed snem zaczęliśmy go karmić mlekiem modyfikowanym. Pomogło. 
Oczywiście znam doskonale prawa rządzące się laktacją i wiem, że samo dokarmianie prowadzi do tego, że mleka u matki jest jeszcze mniej. Ale ja za każdym razem, kiedy Wiking omijał jedzenie z piersi, odciągałam mleko. Czasami robiłam to nawet częściej, żeby pobudzić laktację. Wiele razy te sposoby poskutkowały i po jakimś czasie faktycznie mleka było trochę więcej. Nie sprawdzało się u nas natomiast za bardzo jak najczęstsze przystawianie dziecka w tym celu - po prostu Wiking się irytował.


7. Karmienie dziś

Później byliśmy jeszcze na wizycie kontrolnej i okazało się, że jak na swój wiek, Wikuś trochę za szybko zmniejszył tempo przyrostu masy ciała. Poza tym pani doktor stwierdziła, że synek jest wybitnie ruchliwy, przez co widocznie ma większe zapotrzebowanie kaloryczne. Dlatego też za jej radą, mniej więcej od 20go tygodnia powoli dajemy Wikingowi coś więcej do jedzenia niż mleko. Na początku zaczęliśmy wprowadzać gluten poprzez dodanie paru łyżeczek kaszki , potem podawaliśmy mu też raz na dwa dni porcję kaszki łyżeczką, a także od czasu do czasu wprowadzaliśmy jakieś warzywo. Przed wczoraj Wiking dostał pierwszy słoiczek (ale mu smakowało!)

Być może ktoś uzna, że to za wcześnie. W końcu powinno się karmić wyłącznie piersią przez pierwsze pół roku. Ale okazuje się, że naprawdę nie jest to takie łatwe. Przynajmniej nie w każdym przypadku. U nas zapotrzebowanie energetyczne Wikinga zdecydowanie wskazywało na to, że chyba czas na coś więcej. Jasne, że z jednej strony chciałabym faktycznie karmić cały czas tylko piersią. Ale z drugiej, wcale nie uważam, że robię coś złego i że to jakoś bardzo Wikingowi zaszkodzi. Tym bardziej właśnie irytuje mnie presja, jaką kładzie się na karmienie piersią. Rozumiem, że należy wyraźnie mówić o korzyściach z tego płynących, ale jednocześnie nie powinno się potępiać matek, które karmią inaczej. Ja na przykład czasami wolę nie mówić o tym, że powoli rozszerzamy Wikingowi dietę, bo spotyka się to z niezrozumieniem niektórych matek - z pewnością tych, które akurat żadnego problemu z karmieniem nie miały. 
Oczywiście każdy kij ma dwa końce i uważam, że z kolei są osoby, które zbyt szybko doradzają sztuczne dokarmianie. Dlatego też trzeba się zdać chyba na swój rozsądek i intuicję. Tak też zrobiliśmy zaprzestając dokarmiania za pierwszym razem i wprowadzając je niedawno.


8.  Podsumowanie

Podsumowując - karmienie piersią to naprawdę genialny wynalazek matki natury. Wygodny, łatwo dostępny, wcale nie uciążliwy, jak mi się wcześniej wydawało i na pewno tworzy jakąś wyjątkową więź między matką a dzieckiem. Niemniej jednak, wcale nie uważam, że karmiąc butelką tej więzi nie ma, bo moim zdaniem to bardzo dobrze, że jest jakaś alternatywa. 
Nie miałam żadnych większych problemów z laktacją (poza tymi kryzysami laktacyjnymi) - nie doskwierał mi nawał pokarmu, piersi mnie w ogóle nie bolały, nie miałam poranionych brodawek itp. Pod tym względem Wiking okazał się ssakiem doskonałym :) A ja karmicielką doskonałą :D Nie stosowałam też żadnych diet. Owszem, próbowałam odstawić nabiał, kiedy obawiałam się, że może bóle brzuszka są wynikiem alergii u Wikusia, ale po 10 dniach bez żadnej różnicy, odpuściłam.
 
Teraz Wiking jada raczej nieregularnie - bo niby co trzy godziny, ale w rzeczywistości jest to częściej, często już po dwóch jest głodny. Nie wiem, może ma mały żołądek i musi jeść mało a częściej (podobnie jak ja). W dalszym ciągu jego głównym pożywieniem jest moje mleko, ale raz na dobę dostaje około 120ml mieszanki, jedną porcję mleka z kilkoma łyżeczkami kaszki a średnio raz na dwa dni dodatkowy posiłek w postaci kaszki lub jarzyn. W nocy Wiking nadal się budzi na jedzenie. Czytałam gdzieś, że dopóki dziecko nie osiągnie wagi 6,5kg (Wiking ma 6,1) to niemal pewne, że będzie robiło nocne pobudki, później różnie bywa. Ale jeśli chodzi o to nocne jedzenie, to różnie z naszym Wikusiem bywa, bo najczęściej budzi się około północy, potem między 2 a 3 i później między 5 a 6. Ale czasami jest głodny szybciej, a bywa, że budzi się tylko raz (np dzisiaj zrobił pobudkę tylko przed trzecią, a potem już o szóstej i nie zasnął z powrotem). 
Nie wiem, jak długo będę jeszcze karmić piersią. Na razie nie jest to dla mnie przeszkodą, więc nie myślę o zakończeniu laktacji. Nie wiem, na ile pozwoli mi na takie karmienie mój organizm. Bo nie wiem, jak to jest tak naprawdę, ale chyba to, jak przebiega laktacja jednak w dużej mierze zależy od organizmu kobiety? Zastanawiam się, czy to, że jestem taka chuda ma wpływ na to, że tego mleka nie produkuję tyle, ile inne kobiety. U mnie odciągnięcie 80 ml mleka to duży sukces (i to często na raty), chyba, że nie karmię dłużej niż 3 godziny. Jednocześnie Wiking wygląda na zadowolonego, kiedy tyle dostaje za jednym posiedzeniem, więc na pewno coś w tym jest, że organizm dostosowuje się do potrzeb dziecka. No i wydaje mi się to dość naturalne, że skoro jestem raczej drobna, to proporcjonalnie tego mleka będę miała mniej niż kobieta wysoka i tęższa. Może się mylę, ale grunt, że jakoś sobie z tym wszystkim radzimy i Wiking rośnie. Jest drobny, to prawda, no ale jakaś sprawiedliwość na tym świecie musi być - jak ja bym dźwigała takiego dziesięciokilogramowego klocka na przykład (którym to Wiking się oczywiście stanie, ale jest szansa, że już będzie wtedy przynajmniej próbował chodzić :P), nie mówiąc już o tym, jak ja bym go w ogóle urodziła :)?