*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

piątek, 16 października 2009

Margolka vs. dostawcy

Czyli okazało się, że jednak nie całą Polskę zasypało :) I okazało się, że większość blogowiczek z południowej i południowo-wschodniej Polski. W Poznaniu śniegu nie ma, ale zimno i tak jest. No i zaczęło się drapanie szyb w samochodzie. Eh, zawsze szkoda czasu mi na to, nie mam cierpliwości do tego :) Ale podobno od przyszłego tygodnie ma być cieplej, więc może jeszcze bez zimowego płynu do spryskiwaczy się obejdzie.
Awaria usunięta. Wystarczyło głupi wężyk wymienić (który notabene powinno się wymieniać co trzy lata, a właściciele nie zrobili tego od dziesięciu). Nic wielkiego się nie stało, ale cały czas myślę o tym co by było, gdyby to się wydarzyło pod naszą nieobecność.
Wreszcie piątek przed interesującym weekendem. Jutro Franek ma urodziny a ja imieniny, a w niedzielę on z kolei ma imieniny. Co prawda jutro jeszcze idę na uczelnię, ale to tylko parę godzin. Idę odebrać swoje pokreślone dwa rozdziały. Mam nadzieję, że coś z nich jednak zostanie :)
A tymczasem już się zdążyłam od rana zdenerwować. Nie pierwszy raz zresztą. Bo wyobraźcie sobie, że dostawcy towaru nie znają się na zegarku. Restauracja czynna jest od 11 i kucharze przychodzą dopiero tuz przed 10. Nawet nie mogą przychodzić wcześniej, żeby nie nabijać pustych godzin. Tyle razy się to powtarza tym ćwokom a i tak za każdym razem znajdzie się jakiś, który mi tu o ósmej wjedzie na przykład ze 120 kg sosów. Nie potrafią zrozumieć, że ja jestem tutaj KSIĘGOWĄ  i nie mam w umowie odpowiedzialności za powierzony towar, więc nie mam zamiaru tej odpowiedzialności na siebie brać. Poza tym nie znam się na tym, nie wiem co jak się przechowuje itd. To tak jak bym kazała usiąść szefowi kuchni przy kompie i robić analizę zużycia surowców.
Raz przyjechał koleś i chciał się ze mną dogadać, że zostawi towar i fakturę, a potem kucharze podpiszą i on po nią wróci. Zgodziłam się. A on mi wpada z 25 kg zamrożonych ryb. No to ja mu mówię, że chyba nie myśli sobie, że ja będę teraz te 25 kilo do mroźni ciągnąć. A on na to, że to się nie rozmrozi. Jasne, nie rozmrozi się przez 3 godziny? I mam niby ryzykować? Odprawiłam go a kilka dni później cwaniak bezczelnie się zachował zostawił towar bez pytania. Kucharz jak to zobaczył, to zrobił taką jazdę w firmie tego kolesia, że nawet nie wiem, czy on tam nadal pracuje.
Dzisiaj też wchodzi mi gość. Siedziałam za zamkniętymi drzwiami, nawet nie wszedł, tylko poszedł na kuchnię (pogaszone światła, więc widział, że nikogo nie ma), wrócił i bez słowa bierze wózek. No to ja wychodzę i pytam co robi? No co on niby miał zamiar zrobić? Komu zostawić towar i fakturę, skoro widział, że nikogo nie ma?? Potem zaczął mnie prosić, żebym zrobiła wyjątek. Ale sorry, jak ja bym tak robiła wyjątek każdemu, kto ma w nosie prośby kucharzy, to bym nic innego przez cały dzień nie zrobiła. Kiedyś zrobiłam taki wyjątek, jednemu, drugiemu.. i potem biedni kucharze nie mogli się połapać z tym towarem, nie mieli nawet miejsca się ruszyć.
Dzwoni się do tych dostawców, prosi się, tłumaczy, a oni i tak mają w nosie. No to ja też mam w nosie, że będą musieli dwa razy przyjeżdżać. Jakoś nie potrafią zrozumieć, że każdy ma swoje obowiązki w pracy.