Z Franka to taki psuj jest
Czasami tak do niego mówię. Jakoś tak wychodzi, że się zbyt długo
rzeczami cieszyć nie może – głównie jeśli chodzi o elektronikę.
Telefonów miał chyba z dziesięć. Zawsze albo mu gdzieś spadł, albo ktoś
na niego nadepnął. Jak już się naprawdę starał się dbać o swoją nową
komórkę, to po kilku miesiącach okazało się, że ona jest jakaś felerna i
traci zasięg – tak po prostu, bez żadnego wyraźnego powodu. Tu już winy
Franka nie było żadnej. Dodam jeszcze, że mi też telefony bardzo często
z rąk lecą. Ileż to razy biegłam na tramwaj i nie zdążałam na niego, bo
się musiałam zatrzymać i pozbierać z ziemi komórkę. Rekord padł kiedy
jechałam pewnego razu na rowerze z prędkością około 30 km/h (miałam
licznik) i telefon wypadł mi z kieszeni. Poskładałam go i wszystko było w
porządku. Natomiast kiedy dałam Frankowi moją starą Nokię z klapką
(która przeszła wiele, ale trzymała się świetnie), w zastępstwie tego
telefonu, który nie miał zasięgu, poradził sobie z nią w miesiąc
Klapka odpadła… Radio samochodowe zepsuło się w rękach Frankach po
dwóch miesiącach. Najpierw tylko etui, potem przestały świecić
żaróweczki. Gra co prawda, ale od jakiegoś czasu nie działa większość
przycisków. Nie wiem, czy to też sprawka Franka? :))


Nic to jednak… Najlepiej idzie Frankowi „psucie” ubrań i butów
No, z butami to jest jeszcze sprawa taka, że on nie ma tylu par co ja i
nie zmienia ich do każdej torebki (nie wiem, czy to dlatego, że nie ma
torebki, czy z jakiegoś innego powodu?) Więc jak tak chodzi rok w
jednych butach, to chyba mają prawo się gdzieś tam rozkleić, albo dziura
w podeszwie może się zrobić. Dziurę to nawet ja mam w jednych
znoszonych butach. Ale jeśli chodzi o ubrania… toż to jakaś plaga. Albo
gdzieś się oprze i wybrudzi kurtkę smarem, albo o coś zahaczy i rozerwie
sobie kieszeń, albo usiądzie na jakieś brudne krzesło, albo wsadzi do
kieszeni długopis, który nagle się zepsuje, albo, albo, albo… On nawet
jak chce dobrze, to wychodzi kiepsko
Pamiętacie jak się kiedyś wybrał oglądać pierścionki zaręczynowe?
Nie dość, że wyciągnęłam siłą z niego gdzie był, to jeszcze przy
wychodzeniu z tramwaju zahaczył o, jak to określił, „sam-nie-wiem-co” i
rozharatał sobie spodnie nówki-sztuki-prawie-nie-śmigane razem z nogą…
No jakiegoś wyjątkowego pecha chłopak ma, bo on użytkuje te rzeczy
zupełnie normalnie, jak każdy, a wiecznie coś mu się przytrafi. Ja też
nie chucham jakoś specjalnie na swoje części garderoby, a rzadko coś się
z nimi dzieje…


Żeby
nie było, że on sam taki psujek jest, przyznam się, że ja mam takiego
pecha do laptopów. Albo mi się dysk zepsuje, albo zawiasy padną, albo
stacja dysków się nie wysunie (lub wysunie na amen), albo mi się wino
wyleje na klawiaturę. Aktualnie mam problem z baterią w moim lapku.
Dobraliśmy się, nie ma co…
Notka
ta sponsorowana jest przez dwie Frankowe koszule, które wczoraj
prasowałam (dobra, wiem jak to wygląda, ale ja naprawdę aż tak często
nie prasuję! to taki zbieg okoliczności:)) – jedną poplamioną (w takim miejscu, że nie mam pojęcia jak tego dokonał!), drugą podartą… Franek nie wie jak to się stało, zwłaszcza jeśli chodzi o to rozdarcie. Jak na mój gust, za bardzo mocował się z guziczkiem…