*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Po prostu zadowolenie.

Lubię chodzić do pracy. Lubię poniedziałki – nie wstaję rano niczym za karę, a raczej jestem pełna energii i nie mogę doczekać się tego, jak zasiądę przy swoim biurku i ruszę do przodu ze swoimi misternymi tabelkami i wyliczeniami :) To jest trochę jak łamigłówka – kiedy widzę, że na przykład sprzedaż nie zgadza mi się o dwie butelki i szukam przyczyny tej niezgodności. A jaka satysfakcja, gdy widzę, że mam wszystko na zero :)
Ale mimo tego, że lubię swoją pracę, jeszcze bardziej lubię swoje wolne weekendy :) I chociaż najlepsze są te, które możemy spędzać razem z Frankiem, to w najbliższym czasie niestety będą dla nas luksusem, bo Franuś musi pracować. Ale radzę sobie też bez niego :) W piątek wybrałam się z Dorotą na miasto. Posiedziałyśmy przy piwku, obgadałyśmy trochę mój ślub i wesele :P Oczywiście na razie czysto hipotetycznie, bo jeszcze szczegółów żadnych niestety nie znamy – nie mamy nawet kiedy zorganizować spotkania naszych rodziców, żeby pogadać na ten temat :( Cóż, musimy jeszcze chwilę poczekać.
W każdym razie posiedziałyśmy w pubie a potem poszłyśmy potańczyć. Świetnie się bawiłyśmy, ale postanowiłyśmy nie szaleć za bardzo i już o drugiej wróciłam do domu. Ależ Franek był zdziwiony – spodziewał się mnie najwcześniej o siódmej :)) – a zadowolony jeszcze bardziej.
Chociaż wcale tak dużo nie wypiłam, obudziłam się rano z bólem głowy. O ósmej spanikowana zerwałam się z łóżka i dopiero po chwili dotarło do mnie, że mamy sobotę i nie spóźnię się do pracy :) Ale skoro już wstałam, postanowiłam wyjść z domu. Na aerobik :) Dorota wpadła na ten sam pomysł i po dziewiątej już truchtałyśmy w rytm muzyki. I mimo kryzysowego momentu podczas skłonów (u mnie) i pompek (u Doroty) dałyśmy radę, a po aerobiku czułam się rześka, jakbym na żadnej imprezie nie była :) Polecam wszystkim aerobik na kaca ;)
Reszta dnia upłynęła mi na nie-wiadomo-czym. Internet znowu mi zaszwankował (dlaczego zawsze w sobotę??), więc nadrobiłam trochę zaległości w czytaniu. Potem wrócił już Franek i siedzieliśmy sobie razem. A w niedzielę zaskoczyłam mojego narzeczonego (uwaga! sformułowanie użyte po raz pierwszy:)) obiadem. Myślał, ze będą zwykłe kotlety schabowe. Ha! A ja zrobiłam roladki :P Taki był zadowolony z obiadu, że aż mnie zabrał na piwo. Mnie! Nie kolegę :)) To mi się podoba :)
Ale weekend się skończył i zamieniliśmy się rolami – dzisiaj to Franek miał wolne i to ja wracałam po pracy do wysprzątanego domu, a Franuś serwował obiad :)