Czasami miewamy gorsze dni bez
powodu. Nie kłócimy się, nie mamy żadnych cichych dni, ale zdecydowanie
odczuwamy, że coś wisi w powietrzu. Nie potrafimy się dogadać, Franek jest
mrukliwy, ja płaczliwa. Pogodzić się trudno, bo przecież pokłóceni nie jesteśmy.
Normalne rozmowy przeplatają się z nieuzasadnionymi wybuchami albo wzajemnym
dokuczaniem sobie pół żartem-pół serio.
Zdarza się, że taki dzień mamy w
niedzielę. Idziemy razem do kościoła na mszę i nagle wszystko mija w momencie,
gdy padają słowa "przekażcie sobie znak pokoju". Trudno to
wytłumaczyć, ale wtedy jak zwykle podajemy sobie rękę, cmokamy w policzek,
uśmiechamy do siebie... I nagle po mszy wszystko jest w porządku i napięcie
znika.
Ostatnio te gorsze chwile były
wyjątkowo uciążliwe i jeszcze bardziej niż zwykle nie było wiadomo, o co
właściwie chodzi. Codziennie o tym rozmawialiśmy i codziennie wracaliśmy do
punktu wyjścia. Trudno to nawet opisać - niby wszystko było normalnie, a jednak
czułam, jakbyśmy byli daleko od siebie. Wieczorem pojechaliśmy do kościoła.
Ostatnio mamy fazę, na "zwiedzanie kościołów" :P - w sensie, że co
niedzielę idziemy na mszę w inne miejsce. Wybór jest najczęściej przypadkowy.
Tym razem padło na parafię, w której Franek był chrzczony. Po mszy uklęknęliśmy
i już mieliśmy wychodzić, gdy usłyszeliśmy znajomą melodię. Chórek zaczął
śpiewać "Maryjo, śliczna pani". Jak na komendę usiedliśmy z powrotem
i spojrzeliśmy na siebie z porozumiewawczym uśmiechem :)) Siedzieliśmy tak do
samego końca, przypominając sobie chwile, gdy szliśmy razem do ołtarza... A
potem wyszliśmy uśmiechnięci, Franek mnie objął i powiedział na głos to, o czym
cały czas myślałam - to był jakiś znak! :) Parafia pod wezwaniem Frankowego
patrona, w której był chrzczony i w dodatku śpiewają "naszą" piosenkę.
Kiedy szliśmy do samochodu, już
wiedziałam, że ta niewidzialna bariera między nami zniknęła - zanim jeszcze sam
Franek wreszcie przyznał, że nie chodzi tylko o jego zmęczenie albo moje
marudzenie, a o coś innego, czego nie da się określić inaczej niż
"dziwne" :) Na szczęście to już za nami. Znowu jest normalnie i po prostu miło. Choć zazwyczaj zawsze mamy wszystko przegadane, tym razem nie
trzeba było sobie niczego wyjaśniać ani deklarować, wystarczyła chwila
duchowego porozumienia i szczypta realizmu magicznego :)
Być może brzmi absurdalnie, ale dla mnie najważniejsze, że zawsze działa ;)
Ps. Dodam tylko, że nie tyle sam fakt tego, że wspólna msza tak na nas działa jest istotny, a to, że tak niewiele - żeby nie powiedzieć, że nic - czasami trzeba, żeby znowu było fajnie. Na nas akurat tak działa kościół.
Ps. Dodam tylko, że nie tyle sam fakt tego, że wspólna msza tak na nas działa jest istotny, a to, że tak niewiele - żeby nie powiedzieć, że nic - czasami trzeba, żeby znowu było fajnie. Na nas akurat tak działa kościół.