*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

wtorek, 16 sierpnia 2011

I po labie.

W czwartek po pracy byłam uradowana wizją czterodniowej laby. Tyle tylko, że laba szybko minęła, ani się obejrzałam i już mamy wtorek. Ale w zasadzie myślę, że jakoś to przeżyję :) W końcu jutro już środa a od środy to już do kolejnego weekendu bliżej niż dalej ;)
Czwartkowe popołudnie zarezerwowane miałam dla koleżanki, która przyjechała na parę dni z Hiszpanii. Usiadłyśmy sobie przy hiszpańskim winku (które załatwiłam jednak ja) pogryzając hiszpański serek (to już przemyt koleżanki ;)) i spędziłyśmy bardzo miły wieczór. Jak już wiecie, piątkowy poranek do tych miłych zdecydowanie nie należał. Ale na szczęście jak już się wypisałam, zły humor mnie opuścił. Pozałatwialiśmy z Frankiem parę spraw na mieście a potem popędziłam do fryzjera. Zawsze przy takich okazjach chodziłam do znajomej fryzjerki i byłam zawsze zadowolona. Tym razem musiałam sobie znaleźć inną, więc szłam pełna obaw. Nawet jak już mnie uczesała, nie byłam do końca przekonana, czy to jest właśnie to. Ale przyszłam do domu i Franek był zachwycony. A ja, jak już się ubrałam i umalowałam musiałam stwierdzić, że chyba ma rację mówiąc, że to moje najlepsze weselne uczesanie. Franek później przez cały wieczór powtarzał mi, że wyglądam najładniej ze wszystkich ;) Dobra, dobra, ja wiem, że pewnie każdy tak mówi swojej dziewczynie, tfu! narzeczonej (no jeszcze się nie przyzwyczaiłam :P), ale każdy mnie nie obchodzi :) Ważne było dla mnie, że on naprawdę tak myśli, a tego byłam pewna.
Wesele było bardzo udane, przyznam, że jedno z najlepszych, na jakich byłam. Mówię to zupełnie subiektywnie, po prostu wiele rzeczy było zorganizowanych tak, jak sama chciałabym zorganizować. No i pod tym względem trochę kiepsko, bo niektóre kwestie, mimo, że wcześniej miałam obmyślone już nie przejdą na naszym weselu, bo wiecie jak to jest – będzie, że odgapiliśmy :) Trudno, wymyśli się coś innego. Zabawa była fajna, chociaż na poprzednich weselach zdecydowanie więcej tańczyłam. No jakoś tak wyszło, ale przynajmniej nogi mnie na drugi dzień nie bolały :)
W sobotę wstaliśmy z Frankiem po jedenastej, posnuliśmy się po domu, poprzymulaliśmy i zrobiliśmy to, co robimy po każdym weselu. To już prawie nasza tradycja – poszliśmy do Mc Donalds’a :D Potem na długi spacer i do kina. Tak zazwyczaj wyglądają nasze dni „po”. I zawsze jestesmy z nich zadowoleni. A wieczorem ja zabrałam się za gotowanie, a Franek za pucowanie mieszkania, bo w niedzielę mieliśmy gości.
Gośćmi tymi byli nasi rodzice. Na obiad zaserwowaliśmy kuchnię wschodnią czyli barszcz po ukraińsku i pierogi ruskie :) Kiedy my krzątaliśmy się jeszcze w kuchni, nasi rodzice przeszli już do konkretów. Odpadły wszelkie kurtuazyjne rozmowy, bo widzieli się już parę razy i poznali na tyle, że są już „na ty” – załatwili to między sobą, nawet nie wiem przy którym spotkaniu ;) Później siedzieliśmy kilka godzin wszyscy razem i omawialiśmy podstawowe sprawy. Jeszcze nie wiemy nic konkretnego, ale wiemy już, od czego zacząć i wstępne ustalenia zostały poczynione. Generalnie dzień upłynął nam bardzo przyjemnie.
W poniedziałek Franuś niestety musiał już iść do pracy, a ja z rodzicami cieszyliśmy się jeszcze dniem wolnym szlifując bruki poznańskie. I w ten sposób upłynęły mi wolne dni. Błyskawicznie jednym słowem. Teraz tylko pozostaje mi czekać na urlop…