*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

niedziela, 26 października 2008

I po sobocie.

Weekend zaczął mi się wczoraj o godzinie 17:12 kiedy to radośnie pomachałam na pożegnanie moim kolegom z pracy i za nic mając ich zazdrosne spojrzenia (oni jeszcze mieli przed sobą przynajmniej cztery godziny pracy) wsiadłam w moją świnkę (tak nazwaliśmy z Frankiem moje autko po tym jak zgodnie stwierdziliśmy, że przód twingo wygląda jak świński ryjek:P) i pokonawszy już wszystkie sygnalizatory drogowe (za każdym razem czerwone!) wreszcie zaparkowałam na osiedlowym parkingu. Pouczyłam się z godzinkę a potem poszłam na aerobik. A po aerobiku prosto do Franusia, bo to u niego spędziłam dzisiaj noc. Przed snem obejrzeliśmy sobie jeszcze jak na grzeczne dzieci przystało dobranockę – Toy Story :) To jego ulubiona bajka (o ile facet dwudziestopięcioletni może mieć ulubione bajki) a ja też ją lubię, bo kiedy ją oglądam przypomina mi się jak oglądaliśmy ją razem po raz pierwszy – byliśmy razem około miesiąca i właśnie się obudziliśmy po pierwszej spędzonej razem nocy (jakkolwiek by to nie zabrzmiało:)) 
Rano nareszcie, jak na prawdziwą sobotę przystało, obudziłam się dopiero po ósmej a nie jak przeważnie o siódmej. Frankowi dałam jeszcze pospać i zajęłam się czytaniem książki, która miałam nadzieję pomoże mi trochę w wyborze tematu pracy magisterskiej. Nadzieja okazała się złudna. Z tego powodu musiałam wybrać się do biblioteki ponownie.Wypożyczyłam trzy kolejne, każda z innej beczki – trochę Emmersona, trochę postmodernizmu i „time and narrative” Spędziłam tam trochę więcej czasu niż planowałam, bo nie wpadłam na to (oj głupia ty), żeby książek amerykańskiego autora szukać na półkach z literaturą brytyjską. Kiedy wyszłam zastałam Franka z miną pieska, który zobaczył, że jego pan wreszcie się pojawił na horyzoncie. Hihi teraz to pojechałam :PP Nie wiem jaką minę mają takie pieski, bo ja mojego tak nie zostawiam – pół miasta by się zleciało, żeby zobaczyć czemu on tak szczeka. W każdym razie wreszcie opuściliśmy uniwerek i wybraliśmy się na spacer. Cudowny był to spacerek, bo pogoda naprawdę śliczna. Było mniej więcej tak:
 
Przeszliśmy chyba pół miasta. Uwielbiam takie spacery. Franek trochę jęczał na początku, ale potem skapitulował a nawet mu się spodobało. Na szesnastą dotarliśmy do domu i nasze drogi się rozeszły – on do kolegów a ja do książek. Franuś pojechał na mecz, ale było mi to nawet na rękę, bo cały czas wisi nade mną ta prezentacja, więc wróciłam i od razu siadłam do książki. Dzień uważam za bardzo udany i czuję się usatysfakcjonowana, bo nie dość, że zaliczyłam spacerek, relaksik i różne inne przyjemne rzeczy, to udało mi się wykonać plan na dziś i przeczytać wszystko, co sobie na dziś zaplanowałam. I teraz mogę z czystym sumieniem położyć się spać.
Założenia na jutro: dłuuuga kąpiel, niedzielna msza, spacerek nad jezioro maltańskie, kolejny rozdział tej męczącej książki, tłumaczenie na zajęcia z translacji, trochę hiszpańskiego, Superniania (a co :P), Teraz albo nigdy, gasimy światło i spać :) Mam nadzieję, że mi się uda. A szanse są duże zważywszy na fakt, że przecież godzinkę dłuższą noc mamy dzisiaj :) Dobranoc.