*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

piątek, 20 sierpnia 2010

Pierwsze pranie – raport :)

Komisja w składzie:
- Mama Franka
- Tata Franka
- Babcia Franka
- Ciocia Franka
- Kuzynka Franka
- półroczna córeczka kuzynki Franka
- Brutus (pies Franka)
orzekła, że pralka marki Takiejitakiej, model Takiitaki pierze jak należy, wygląda przy tym przyzwoicie, zachowuje się nienagannie i mało hałaśliwie. Generalnie sprzęt został zatwierdzony i możemy cieszyć się czystymi ciuszkami. W gratisie dostałam regularne prasowanie Frankowych koszul i munduru (i zupełnie bez ironii piszę, że bardzo lubię prasować męskie koszule :))
Straty: margolkowe białe majtki i margolkowe czarne skarpetki.

Jak widzicie, komisja nam się trochę poszerzyła :) Zupełnie przez przypadek i niezapowiedzianie. Rodzice Franka przyjechali tak jak było umówione, a krótko potem zadzwoniła Ciocia, czy może przyjść z Kuzynką – mieszkają ulicę dalej. Okazało się, że akurat mieli w odwiedzinach Babcię i tym sposobem po raz pierwszy ilość osób mogliśmy się pobawić w gospodarzy. Dziwnie się trochę czułam, bo w przypadku spotkań rodzinnych z Frankowatymi, zawsze występowałam w roli gościa, ale dość szybko załapałam o co kaman i nawet spodobało mi się to robienie herbaty, donoszenie talerzyków i bawienie towarzystwa. Fajnie było, no :) 

Pralka sprawowała się dobrze. Naprawdę zaczęłam się cieszyć tym naszym pierwszym wspólnym sprzętem. I ku mojemu zdumieniu Franek cieszył się również i był w dobrym humorze. Wyobraźcie sobie, że nawet ze mną to pranie nastawiał – goście siedzieli w pokoju a my razem robiliśmy segregację jasne-ciemne-białe i wrzucaliśmy brudne ciuszki do nowiutkiej pralki. 
I kiedy z pokoju usłyszeliśmy pytanie „Co Wy tam tak długo robicie?” a my jednocześnie na dwa głosy odkrzyknęliśmy „Pranie!”, i kiedy wrzucaliśmy razem, ręka w rękę te brudne ubrania do bębna, tak sobie pomyślałam, że tak właśnie powinno być i w takich chwilach jest mi dobrze i wtedy niczego mi nie brakuje.
Człowiek to dziwny osobnik. Wystarczy, że mu pralkę przywiozą i że ma się z kim nią cieszyć i już się robi bananowy… (czyt. z bananem na twarzy ;))

Aaa, no i straty rzecz jasna. A więc tak: wchodzę ja do łazienki i w wannie widzę jakąś szmatę a obok niej coś w kształcie majtek. Tak! – moje białe (znaczy się już były szaro-rdzawe) figi. Wołam Franka i z buzią w podkówkę pokazuję mu palcem to coś. A on mi na to: no właśnie zastanawiałem się co to za gacie?
To nie mógł się zapytać najpierw? Zanim zaczął nimi myć podłogę, bo pomyślał, że to ścierka. Na jego usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że majtki te chyba spadły mi jakiś już czas temu za pralkę i tak sobie tam leżały, kurząc się nieco. Do wczoraj sobie leżały, kiedy to zostały zdegradowane z funkcji ocieplacza pupy do wycieracza podłogi.

Ze skarpetkami historia była inna, nieco krótsza i bardziej oczywista :) Wieszając pranie zorientowałam się, że wieszam moją jedyną parę czarnych skarpetek. Przy czym z całą pewnością nie nosiłam tych skarpetek od czasu, kiedy porzuciłam kozaki na rzecz czółenek. Wniosek jest jeden: Franek, z rozmiarem buta 43/44 zdołał się jakimś cudem wcisnąć w moje skarpetki 36/37… Już nie mam czarnych skarpetek. Franek chyba też nie, bo lada chwila zrobią się dziury na palcach i piętach :)

Mimo wszystko – to był fajny dzień.