*OGŁOSZENIE*

Witam wszystkich odwiedzających :) Zarówno stałych czytelników, jak i "przelotnych" gości.
Wszyscy są mile widziani, ale proszę pamiętać o tym, że jest to moje miejsce, a więc piszę o czym chcę, w sposób w jaki chcę i jestem jaka chcę być :) Jeśli się komuś to nie podoba, nie musi mnie uświadamiać, jaka jestem niefajna. Przymusu czytania ani lubienia nie ma.
Jeśli jesteś tu nową osobą, zachęcam do pozostawienia śladu swojej obecności w postaci komentarza (zakładka Kredki w dłoń), a jeśli prowadzisz bloga - zostaw adres. Chętnie zajrzę!
Pozdrawiam i życzę miłej lektury :)

sobota, 15 listopada 2014

Panowie uczą się rodzić

W tym tygodniu skończyliśmy trwający sześć tygodni kurs w szkole rodzenia. Będzie mi brakowało tych spotkań. Podobało mi się, kiedy jeździliśmy razem z Frankiem na te zajęcia i kiedy później omawialiśmy to, co tam usłyszeliśmy. W ogóle od samego początku wiedzieliśmy, że na takie zajęcia się zapiszemy i nie zawiodły one naszych oczekiwań. Pewnie jeszcze napiszę o naszych wrażeniach ogólnych albo po prostu o refleksjach, które przyszły nam na myśl po omówieniu jakiegoś tematu, ale dzisiaj trochę o czymś innym - o facetach :)

Na pierwszych zajęciach położna prowadząca powiedziała coś, co bardzo mnie zaskoczyło - że wie, że panowie przyszli tutaj zaciągnięci na siłę przez swoje partnerki i pewnie będą się nudzić jak mopsy, ale jednak zachęcała ich, aby nie traktowali tego kursu jako zła koniecznego, skupili się na tematach, postarali się wsłuchać, zaangażować i na pewno zobaczą, że to nie jest tak zupełnie tematyka im obca... Byłam zdumiona, bo ja Franka nawet nie musiałam na uczestnictwo w szkole rodzenia namawiać, a co dopiero zaciągać go na siłę. Właściwie dla niego to było naturalne, że się na takie zajęcia zapiszemy, bo kiedy tylko wspomniałam coś na ten temat po raz pierwszy, od razu powiedział, że też o tym myślał.Nie traktował tych cotygodniowych spotkań jako przykrego obowiązku, ale jechał na nie tak jak ja - z przyjemnością i z ciekawością. Nawet kiedy był mocno zmęczony po pracy. Słuchał bardzo uważnie, był zaangażowany i później omawiał ze mną w domu to, co usłyszeliśmy.

Prawdę mówiąc, nie wyobrażam sobie, że miałoby być inaczej! Jeśli Franek jeździłby na takie zajęcia niechętnie, to wolałabym, żeby nie jeździł wcale. A samej pewnie też by mi się za bardzo nie chciało, bo źle bym się czuła sama pośród par. Ale przede wszystkim byłoby mi cholernie przykro! Nie uważam, że ciąża i dziecko to tylko moja sprawa. Sądzę, że oboje powinniśmy się angażować w równym stopniu w to wszystko, co się z tym tematem wiąże i nawet jeśli ze względu na fizjologię, oczywistym jest, że pewne rzeczy Franka bezpośrednio nie dotyczą, to i tak powinien o nich nie tylko wiedzieć, ale podchodzić do nich tak, jakby było inaczej.

Kiedy patrzyłam na innych facetów w naszej grupie, wydawało mi się, że właściwie większość z nich podchodzi do zajęć tak samo jak Franek. Byli zaangażowani nawet bardziej, niż kobiety. Zadawali więcej pytań, rwali się do ćwiczeń praktycznych, aktywnie uczestniczyli w spotkaniach i widać było, że sprawiają im one przyjemność. Zwróciłam uwagę na to, że kiedy mieliśmy ćwiczenia z lalkami, to właśnie mężczyźni w większości trzymali je w objęciach :)

Ale okazało się, że to chyba jakieś wyjątkowe egzemplarze :P Ze względu na nasz urlop, nie mogliśmy brać udziału we wszystkich zajęciach w naszej grupie, ale mieliśmy możliwość odrobienia dwóch spotkań z inną grupą w Warszawie. Pojechaliśmy więc i tam właśnie zobaczyłam tych facetów, o których wspominała położna na wstępie!
Byłam w szoku, kiedy patrzyłam na te znudzone miny albo kiedy usłyszałam od dwóch dziewczyn, że ich mężowie nie przyjechali, bo wieczorem jest mecz w telewizji i oni nie mogą się na niego spóźnić! Franek też jest kibicem i też zależało mu, żeby ten mecz obejrzeć, ale do głowy mu nie przyszło, żeby wobec tego powiedzieć, że mam jechać sama. Dwóch kolesi rozsiadło się (a właściwie rozłożyło) na workach sako, po czym całkowicie zatopili się w wirtualnej rzeczywistości. Nie wiem co robił ten siedzący na przeciwko mnie, ale facet obok sprawdzał pocztę na swoim smartfonie a potem przez całe zajęcia grał w jakąś głupią gierkę. Nie dość, że zupełnie nie był zainteresowany tym, co się dzieje na kursie, to jeszcze po prostu pokazywał położnej prowadzącej zajęcia, że ma ją gdzieś. W pewnym momencie ona nawet zwróciła mu delikatnie uwagę, ale nie zrozumiał aluzji :/ Żenada. Autentycznie wstydziłabym się za takiego faceta.

Wiem, że mężczyźni są różni. Związki też są różne. Ludzie dobierają się w pary w taki sposób, jaki im odpowiada i mnie nic do tego. Ale słowo daję, cieszę się, że Franek jest inny! Tak, jak już wspomniałam, byłoby mi bardzo przykro, gdybym widziała, że nie obchodzi go to wszystko, co dzieje się podczas tych dziewięciu miesięcy oczekiwania na dziecko. Byłabym też pewnie wkurzona. Prawdę mówiąc, to nie wiem, czy byłaby to rzecz, którą potrafiłabym zaakceptować, wydaje mi się, że nie. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym być z tym wszystkim sama - bo tak właśnie bym się czuła. Odnosiłabym wrażenie, że mój mąż uważa, że te wszystkie ciążowe sprawy go nie dotyczą, nie mogłabym z nim o tym porozmawiać i zwyczajnie nie czułabym, że mam w nim jakiekolwiek oparcie.
Nie twierdzę, że tamci faceci będą złymi ojcami, bo tego wcale nie wiem i nie mam podstaw, żeby tak sądzić. Ale nie jestem pewna, czy są dobrymi partnerami. Dla mnie na pewno by nie byli...

Wolę jednak Franka, który do mojej ciąży podchodzi nawet bardziej emocjonalnie niż ja - który w przeciwieństwie do mnie gada z moim brzuchem i któremu zdecydowanie lepiej poszło zmienianie pieluchy lalce :) Jeździ ze mną na większość badań, rozmawia ze mną na tematy związane z ciążą, porodem i dzieckiem. Który od samego początku - od tego momentu, kiedy wszedł do łazienki i zobaczył mnie zapłakaną nad testem ciążowym - jest dla mnie wsparciem, pomimo wszystkich gorszych dni i pomimo tego, że nie skacze usłużnie wokół mnie.
I  nie chodzi mi o to, że absolutnie wszystko musimy robić razem i być jak papużki nierozłączki. Wręcz przeciwnie - uważam, że to niezwykle ważne, aby każde z nas zachowało autonomię. Ale są pewne sprawy, które według mnie można przeżywać tylko we dwoje i które należy traktować po prostu jako wspólne.

Na koniec jeszcze taka anegdotka z kursu - na jednych zajęciach położna mówiła o tym, że kobiecie podczas porodu nie można nic jeść, więc, aby pamiętała, żeby posilić się wcześniej. Poza tym poród, to czas, kiedy ma się ona skupić tylko na sobie i kiedy to ona jest najważniejsza, a osoba towarzysząca (w większości przypadków mąż) ma być jej podporą. Opowiadała właśnie historię z morałem - rodząca kobieta w przerwie między jednym a drugim skurczem chodziła na paluszkach obok szpitalnego łóżka, na którym chrapał jej zmęczony po nocce facet - kiedy jeden z chłopaków podniósł rękę i nieśmiało zapytał:
- Bo pani mówiła, że kobieta nie może jeść podczas porodu... Ale czy w szpitalu jest jakaś stołówka, żebym mógł sobie coś kupić? Bo przecież ja będę głodny...
Biedactwo powiedział to w taki sposób, że wszyscy wybuchnęliśmy szczerym śmiechem :))